wtorek, 29 grudnia 2009

brak tytułu

Ojjj dawno mnie tu nie było. Zwyczajnie przez brak czasu. Wiadomo jak to przed świętami, roboty po same uszy, a ponieważ do końca roku jestem na urlopie (w końcu trzeba wykorzystać ten zaległy :P) więc zostałam zaprzęgnięta do pracy na pełny etat :) Ale nie narzekałam, mimo tego że roboty jest duuuuuuuuużo to ja lubię taką krzątaninę :) Wigilię spędziliśmy u jedynej babci jaka jeszcze mi pozostała. Było trochę łez, bo to pierwsze święta bez drugiej babci. Bylo smutno, ale kiedyś taki czas musiał nastąpić. Później nastrój jakoś się poprawił. Tak się najadłam, że myślałam że wszystkie szwy w mojej sukience pekna jak tylko się schylę. Po powrocie do domu nurkowanie pod choinkę w poszukiwaniu prezentów :)
 W pierwszy i drugi dzień świąt goście zawitali do nas. Przyjechali moi kuzyni ze swoimi rodzinami. Miałam super zajęcie z przecudowną 6-cio miesięczną córeczką mojego kuzyna - Martusią. Teraz mieszkają jakieś 20 km ode mnie, ale już wiosną się przeprowadzają i będę miała do nich tylko 10 minut :) super. Martusia będzie pod ręką.
Drugi kuzyn przywiózł nowinę, że w lipcu im też urodzi się dzidziuś :) więc ciocia - czyli ja - chodzi po prostu przeszczęśliwa.
Atmosferę psuła tylko jego siostra, która siedziała nadmuchana i przez całe popołudnie i wieczór nie odwzwala się ani słowem, chyba, że ktoś ją o coś zapytał, ale to już taki typ człowieka, że jak nie jest w centrum uwagi to bardzo jej to nie pasuje. O niej mogłabym napisać osobną notkę i może kiedyś to zrobię, przydadzą mi się Wasze rady na temat tego jak najlepiej postępować z kimś takim, bo ja sama już nie wiem.
Święta minęły jak z bicza strzelił i czas przygotowywać się do Sylwestra. W tym roku nie wybieramy się na żadną imprezę, tylko jedziemy na kameralne domowe posiedzonko u mojej kuzynki. Jestem pewna, że wieczór będzie bardzo udany :) Wyruszamy jutro koło południa... :)))

środa, 16 grudnia 2009

Umiesz liczyć - licz na siebie...

Tak sie wczoraj zagotowalam, ¿e muszê Wam tu opisaæ w skrócie co i jak, mo¿e mi ul¿y, bo do tej pory trzêsie mnie na sam¹ myœl o tym. Niestety mogê zdradziæ szczegó³ów, ale postaram siê opisaæ wszystko tak jasno i logicznie jak tylko bêdê w stanie. Choæ patrz¹c na mój obecny nastrój, bêdzie o to trudno. Ale przejdŸmy do rzeczy.
Chodzi o pewnego znajomego. Zadzwoni³am do niego pod koniec paŸdziernika z pytaniem czy mo¿e przypadkiem ma w swoim sklepie Coœ, co nied³ugo bêdzie mi bardzo potrzebne. Us³ysza³am "Chwilowo nie mam, ale ok, nie ma problemu, zadzwoñ do mnie za tydzieñ to za³atwiê to i powiem Ci co i jak". Jak dla mnie bomba. Zadzwoni³am po tygodniu i bardzo siê ucieszy³am, bo Rzecz mia³a byæ porz¹dna i naprawdê niedroga w porównaniu z cenami w Polsce. Rzecz mia³a zostaæ mi przywieziona z Austrii w ci¹gu kolejnego tygodnia. I tutaj zaczê³y siê schody. Najpierw ów znajomy uda³ siê na tygodniowy wypoczynek, nastêpnie koniecznie musia³ podreperowaæ si³y po tym¿e wypoczynku, wiêc dodzwonienie siê do niego graniczy³o z cudem. Kiedy ju¿ odebra³, okaza³o siê, ¿e sklep, w którym mia³ kupiæ Rzecz jest nieczynny przez kilka dni z powodu œwiêta... I tak na tego typu zbywaniu dobrnêliœmy do po³owy grudnia. Pocz¹tkowo stara³am siê go zrozumieæ, ale z czasem kolejne wymówki naprawdê zaczê³y mi graæ na nerwach. W koñcu jakoœ uda³o siê dograæ terminy, które wszystkim pasowa³y - znajomy mia³ niezbêdne si³y, aby udaæ siê do sklepu w Austrii, a ten nie by³ zamkniêty ze wzglêdu na jakiekolwiek œwiêto. Jecha³ po jeszcze jedn¹ rzecz dla nas, ale przede wszystkim, aby po prawie 2 miesi¹cach przepychanek mia³ za³atwiæ moje zamówienie. Znajomy pojecha³, po po³udniu zadzwoni³, ¿e ju¿ wróci³ i mogê przyjechaæ do niego po odbiór. Ca³a szczêœliwa pojecha³am do niego i... co siê okaza³o na miejscu? Owszem, t¹ drug¹ rzecz przywióz³, ALE NIE MOJE ZAMÓWIENIE...!!! Dlaczego? Bo w czasie kiedy zbiera³ siê, aby po to pojechaæ, moja Rzecz zosta³a sprzedana!!! I zosta³am ca³kowicie na lodzie... dos³ownie i w przenoœni...!!! Wczeœniej mog³am bez tego funkcjonowaæ, ale minê³o juz sporo czasu i sta³o mi siê to niezbêdne. Mog³ybyœcie powiedzieæ "Tak to jest Kfiatushku, jeœli zdajesz siê na kogoœ w za³atwianiu w³asnych spraw", ale to nie by³o tak, bo on sam mi to zaproponowa³, powiedzia³, ¿e i tak tam jedzie, wiêc spokojnie mo¿e to dla mnie przywie¿æ. Chcia³am za³atwiæ sprawê na w³asn¹ rêkê, ale przekona³ mnie, ¿ebym siê wstrzyma³a, bo on mi to na pewno za³atwi, wiêc po co mam jeŸdziæ i szukaæ. A ja g³upia i naiwna go pos³ucha³am... Gdybym wiedzia³a, ¿e tak to bêdzie wygl¹daæ, to kopnê³abym go w ty³ek i znalaz³abym to sobie sama. Byæ mo¿e nie wkurza³abym siê tak z tego powodu, ale kiedy by³a taka sytuacja, ¿e to ja mia³am wywi¹zaæ siê ze swojego zobowi¹zania wobec niego, stanê³am na rzêsach, ¿eby zd¹¿yæ na czas i ¿eby nie musia³ czekaæ. A tutaj ca³a sprawa trwa juz prawie 2 miesi¹ce... Niby obieca³ mi, ¿e do koñca tego tygodnia Rzecz na pewno dostanê, ale patrz¹c na ca³okszta³t, trudno mi w to uwierzyæ. Zobaczymy... jeœli nie, to niech sobie to wszystko wsadzi w buty, bêdzie wy¿szy. A ja sama dam sobie radê.
W takich sytuacjach a¿ za dobrze rozumiem powiedzenie "Umiesz liczyæ - licz na siebie".

środa, 9 grudnia 2009

blogowy kryzys...

Ostatnio mam jakiś kryzys w tym moim blogowaniu. Nie idzie mi pisanie... Miałam nadzieję, że będzie jakoś łatwiej, ale wygląda na to, że się przeliczyłam... Kiedy czytam Wasze blogi mam wrażenie, że pisanie przychodzi Wam z taką lekkością, a u mnie jakoś tak pod górkę... :(

czwartek, 3 grudnia 2009

Mandarynki z czekoladą

Główne biuro w naszej Firmie to wielki open space z mnóstwem biurek, w którym pracujemy wszyscy razem. Siedziałam sobie wczoraj w pracy odpisując na setki maili od klientów. Koleżanka siedziąca obok wróciła z kuchni niosąc w ręce kubek z aromatyczną gorącą czekoladą, a jakby tego było mało, z drugiej części open space'u przyciągnęła za sobą powietrze pachnące mandarynkami.... Mimo, że pogoda za oknem w ogóle na to nie wskazuje (choć dziś po raz pierwszy musiałam skrobać rano szyby w samochodzie :( ), pierwszy raz w tym roku poczułam, że zbliżają się święta. Ach... zaczyna się ten u mnie ten nastrój... :)
Sama nie wiem dlaczego, ale zapach obieranych mandarynek i czekolady od zawsze kojarzył mi się właśnie ze świętami :) Chyba dlatego, że kiedy byłam mała co roku w paczkach mikołajkowych w szkole czy u rodziców w pracy oprócz słodyczy zawsze znalazło się kilka mandarynek. Tak więc, skoro czuć już te wspaniałe zapachy to znak, że czas zacząć przygotowania. Trzeba wybrać się do znajomego ogrodnika, żeby wybrać choinkę, najlepiej najbardziej zieloną i taką, która będzie najmocniej pachnieć :) Kilka dni przed świętami kupię pomorańcze, pokroję je w plastry i położę na kaloryfer, żeby wyschły. Później nawlekę je na niteczki i powieszę na choinkę :) Będzie pięknie... :) A później cudowne wieczory przy choince z grzenym winem... :)
I jak co roku czeka mnie nie lada przeprawa z wymyslaniem prezentów dla rodziców, teściowej i mojego B. Z kobietami to nie problem, zawsze wpadnie się na jakiś ciekawy prezent, ale gorzej z facetami... Co roku mam kompletną pustkę w głowie przy wymyślaniu czegoś dla nich. Bo albo już coś mają, albo im się nie przyda, albo nie będzie im się podobać i rzucą go w kąt, a przecież nie o to chodzi. Tak więc znów mam twardy orzech do zgryzienia. Ale i tak to lubię :) Lubię patrzeć na zaskoczenie przy otwieraniu prezentów i dziecięcą radość moich bliskich w takich chwilach. W końcu raz w roku każdy chce poczuć się jak dziecko :)

P.S. Oooo... i właśnie teraz powinny zacząć pojawiać się świąteczne dekoracje, a nie miesiąc temu :P

środa, 2 grudnia 2009

Kubuś...

We wczorajszym wydaniu Wiadomości kolejny raz ze łzami w oczach obejrzeliśmy historię małego Kubusia. Jakiś czas temu chłopczyk trafił do szpitala na oddział onkologiczny z ostrą odmianą białaczki. Lekarze walczyli o jego życie i na chwilę obecną chorobę udało się zatrzymać. Do tej pory był w fazie leczenia  na zasadzie"mało w domu - dużo w szpitalu". Teraz może być odwrotnie.... ale czy będzie? Na pewno nie w najbliższym czasie...
Odkąd Kubuś trafił do szpitala, nikt nie odwiedził go ani razu. Matka po zostawieniu go w szpitalu zrzekła się praw rodzicielskich do malucha, który został całkowicie sam ze swoją chorobą. Wtedy kiedy najbardziej potrzebował obecności najbliższych, nie było przy nim nikogo. Wiem, że w życiu bywa różnie, nie wszystkich stać na leczenie dziecka (niestety), nie mają odpowiednich warunków. Bywa też tak, że rodzice zrzekają się swoich praw, żeby umożliwić dziecku znalezienie innej rodziny. Ale myślę, że nawet w takich sytuacjach nie powinni zostawiać dziecka całkiem samego. Powinni być z nim w tak trudnych chwilach, wspierać go, przytulać... po prostu być. Na szczęście pielęgniarki i rodzice innych chorych dzieci otoczyli go opieką w taki sposób, żeby nie czuł się samotny. Wczoraj Kubuś obchodził 5-te urodziny. Otoczony był dziećmi, dostał własny tort i dużo prezentów. Zapytany które to urodziny odpowiedział, że pierwsze... więc można sądzic, że wczesniej nikt nie poświęcał mu takiej uwagi. Tak nie powinno być... :(
Po emisji pierwszego reportażu o Kubusiu kilka tygodni temu, do redakcji zgłosiło się wiele rodzin, które chcą stworzyć chłopcu dom. Miejmy nadzieję, że zostanie wybrana najlepsza, która otoczy go miłością i da mu szczęście, na które z pewnością zasługuje. Oby 6-te urodziny Kubuś spędził juz zdrowy we własnym domu... :)

sobota, 28 listopada 2009

pokolenie lat '80 i '90... :) korekta

ok, ponieważ link w poprzednim poście był nieaktywny, dodałam go pod kalendarzykiem.
Dziękuję za spostrzegawczość Izabella :)))
Miłego oglądania i wspominania dawnych dobrych czasów :)

piątek, 27 listopada 2009

pokolenie lat '80 i '90... :)

Ja wiem, że ten temat już nie raz był poruszany na wielu blogach, ale nie omgę się powstrzymać, żeby o tym nie napisać... :)
Jakiś czas temu w Mieście na prośbę rodziców zmieniono organizację ruchu przy jednej ze szkół. Ok, rozumiem wszystkie argumenty, ostatnimi czasy ruch zrobił się tam całkiem spory i rodzice bali się, żeby żadne dziecko nie wpadło pod samochód. Jednak nie jestem do końca przekonana czy to cokolwiek zmieni. Codziennie jeździłam tamtędy do pracy i nie raz miałam doskonałą okazję przekonać się, jak ten "ruch" wygląda w rzeczywistości.... 2/3 wszystkich przejeżdżających tamtędy samochodów było prowadzonych przez rodziców zawożących dzieci do tejże szkoły. Zatrzymywali się na środku ulicy, żeby wysadzić swoje pociechy, skutecznie blokując przy tym ruch. Nie trudno sobie wyobrazić, że przy kilku takich "wysadzających" na raz w godzinach porannych korek robił się błyskawicznie. Nie wiem czy cała ta zmiana organizacji ruchu pomogła, ale patrząc na tych rodziców podejrzewam, że niewiele.
Pewnego dnia, jak co rano próbując przedrzeć się do pracy obok wspomnianej szkoły (nawiasem mówiąc sama do niej kiedyś chodziłam), patrzyłam na dzieci wysiadające z aut i zaczęłam się zastanawiać jak to było dawniej, kiedy to my chodziliśmy do szkoły? Nikt nikogo nie woził, jeśli juz to sporadycznie, a samodzielna droga do szkoły w towarzystwie koleżanek i kolegów to była nie lada frajda :) Niedawno trafiłam w necie na zdjecie dzieci idących z plecakami, podpisane "Podstawówka - czasy kiedy 300m szło się nawet 2 godziny". Oj tak, to prawda, do domu wracało się jak najdłuższą okrężną drogą, zahaczając po drodze o wszystkie możliwe sklepy, huśtawki itp :) :) Teraz dzieci pędzą do domu, żeby przy komputerach podładować baterie, które rozładowały im się w ciągu dnia w szkole. I tak się zastanawiam, czy dzisiejsze dzieci będą mieć kiedyś takie wspomnienia jak my? Kiedyś popołudniami osiedlowe podwórka pękały w szwach do "aż się ściemni", każda rzecz mogła być wykorzystwana do dobrej zabawy. A teraz? Pustki... Ostatnio znajoma opowiadała mi o swoim dialogu z synem:
- Poszedłbyś na podwórko odpowiada
- A muszę?
- Tak musisz
- A na ile? Pół godziny?
- No dobra, idź chociaż na pół godziny.
Oczywiście punktualnie pół godziny później mały zamedlował się pod drzwiami, bo przecież komputer czeka :P
Mogłabym jeszcze wiele napisać na ten temat, ale zrobię troszkę inaczej. Na pewno większość z Was dostała kiedyś mail z prezentacją "Tacy byliśmy"... To co w niej jest mówi samo za siebie....
http://www.youtube.com/watch?v=YIBM_NFn6Q4
Nie mam pojęcia, kto jest jej autorem i kto wpadł na pomysł zrobienia takiej prezentacji, ale jak dla mnie jest jest po prostu genialny :) za każdym razem, kiedy ją oglądam mam ciarki na plecach, bo to cała prawda o nas. Wiem, że czasy się zmieniają, a dzisiejsze dzieci mają inne rozrywki, ale mimo wszystko szkoda, że nie będą mieć takich wspomnień jak my...

wtorek, 24 listopada 2009

samochodowy talent kfiatushka :)

Jakoś tak od dziecka ciągnęło mnie do samochodów. Oprócz lalek miałam w domu pełno małych autek, a kiedy tylko troszkę odrosłam od ziemi prosiłam tatę, żeby nauczył mnie jeździć tym prawdziwym. Dobrze radzę sobie za kierownicą i coś tam wiem o samochodach (podobno baaaaardzo duuuuuzo jak na kobietę :P).
Tak się składa, że B i ja kilka razy mieliśmy okazję sprzedawać samochód. Za każdym razem, kiedy umieszczaliśmy w sieci ogłoszenie jak grzyby po deszczu wyrastały "wokół" nas osoby, które najprawdopodobniej uważały się na znawców wszystkich marek samochodów i ekspertów w każdej dziedzinie, ale z każdym zadawanym przez nich pytaniem coraz bardziej opadały nam ręce... no cóż, na ludzką głupotę nie ma rady.
Oto kilka z wielu odkrytych przez nas "talentów" :P

poniedziałek, 23 listopada 2009

pocztówka z przeszłości

Ten post jest dowodem na prawdziwość powiedzienia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :P :)
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po obronie było pozbycie się materiałów ze studiów, żeby niepotrzebnie nie zaśmiecały mi domu. Część rozdałam naszym znajomym, którzy są teraz na tym samym kierunku, część wyrzuciłam, a sobie zostawiłam tylko te rzeczy, które mogłyby kiedyś się przydać. Kiedy udało mi się jakoś ogarnąć wszystkie moje papierzyska z 5 lat studiów, rzuciły mi się w oczy 3 grube zeszyty leżące na dnie szafki. "No to teraz będzie wesoło..." - takie słowa pierwsze przyszły mi do głowy :)
Owe tajemnicze zeszyty to nic innego jak moje pamiętniki, które pisałam w 7 i 8 klasie podstawówki i prawie przez całe liceum. Kiedy nadarzyła się okazja i zostałam sama w domu zabrałam się za lekturę. Wolałam nie ryzykować, że ktoś zobaczy moje wypociny :P
Po przeczytaniu kilku pierwszych stron nie mogłam powstrzymać się od śmiechu :) Dziś nie mogę uwierzyć, że przejmowałam się różnymi bzdurami, które w moich oczach urastały wtedy do rozmiarów co najmniej końca świata. Teraz nie zwróciłabym na nie najmniejszej uwagi, jednak wtedy to było całe moje życie... pisałam o miłych i "strasznych" rzeczach, które spotkały nie danego dnia w szkole i nie poza nią, o pierwszych "miłościach" i o wielu innych rzeczach, które przypominałam sobie z każdą kolejną przeczytaną stroną. Niektórych jednak do dziś nijak nie mogę sobie przypomnieć. Szkoda, bo bez względu na to, że teraz to tylko głupoty, wtedy wydawały mi się bardzo ważne.
Dawne "problemy" wydają mi się dzisiaj śmieszne. Ale może z tych dzisiejszych też będę się kiedyś śmiać...? :)

sobota, 21 listopada 2009

Grom z jasnego nieba, czyli jak to było z Nami... :)

Dziś będzie optymistycznie i sentymentalnie... tak na dobry początek weekendu ;)
Kiedyś dawno temu miałam beznadziejne podejscie do życia i wszystkiego co ze sobą niesie. Pielęgnowałam w sobie głupie przekonanie, że nic miłego mnie nie spotka, że nikt nigdy mnie nie pokocha i do końca życia będę sama jak palec. Od czasu do czasu swojej szansy na miłość szukałam w internecie, ale jak to zwykle bywa nigdy nic z tego nie wyszlo. Teraz z perspektywy czasu wiem, że bardzo dobrze się stało. Pewnego dnia doznałam olśnienia i stwierdziłam, że co mi tam, czas skończyć z głupim zamartwianiem się na zapas. Czas cieszyć się chwilą, bez czekania na to co miałoby przyjść lub nie, dość szukania niewiadomo czego. Takie podjęłam postanowienia, i jak pokazały kolejne dni były bardzo słuszne :) Bo w końcu stało się to, na co tak długo czekałam. Tak po prostu... ;)
Jedyne 3 tygodnie później...
Był piękny, ciepły, wiosenny wieczór. Jak co dzień wracałam z koleżanką do domu po długim spacerze. Szłam przed siebie nie myśląc o niczym konkretnym. I wtedy zobaczyłam Jego. Szedł beztrosko drugą stroną ulicy, a mi na jego widok mocniej zabiło serce. Znaliśmy się od dawna. Chodziliśmy do tej samej szkoły, nie raz bawiliśmy się razem w dzieciństwie. Kiedy skończyliśmy podstawówkę nasze drogi się rozeszły. Poszliśmy do dwóch różnych liceów i przez wiele lat ani razu się nie widzieliśmy. Kiedy zobaczyłam Go po tak długim czasie, nie mogłam uwierzyć, że to On. Z małego niepozornego chłopca wyrósł wysoki, nieziemsko przystojny mężczyzna. Na jego widok szczęka opadła mi niemal na chodnik i czułam się, jakby nic innego wokół mnie nie istniało. To było jak przysłowiowy grom z jasnego nieba :) Przez całą drogę do domu myślałam tylko o Nim. Po powrocie jako tako do rzeczywistości włączyłam komputer i napisałam do Niego maila na stary adres, który udało mi się odnaleźć (a jednak miłość dzięki internetowi :P ). Dzięki Bogu adres był nadal aktualny :) Napisałam tylko kilka słów w stylu: co slychać, co robisz... ("P.S. Fajny facet się z Ciebie zrobił") itd. Do dziś nie mogę uwirzyć, że odważyłam się to zrobić. Byłam dość nieśmiała i nie podejrzewałam, że kiedykolwiek wyjdę z inicjatywą w tej dziedzinie :) Dlatego martwiłam si,e czy dobrze zrobiłam, czy nie wyjdę na głupka, co On sobie o mnie pomyśli. Kiedy przyszła odpowiedź pojawiły się słynne motyle w brzuchu, a w głowie dzwoniły mi tylko 2 słowa "to TEN". Nie wiem skąd, ale wiedziałam już na pewno, że to ten mój książę na białym koniu, którego tak długo wypatrywałam. Mój kochany i cudowny B... Wymieniliśmy między sobą kilka maili (do sziś mam je wydrukowane :) lepiej mieć wszystko na piśmie ;) ) i zdecydowaliśmy się ze sobą umówić na taką prawdziwą randkę. Było naprawdę cudownie... i tak jest już niemal od 3 lat :)
Wiem banał, historia jak wiele innych, ale dla mnie jest jedyna, wspaniała i niepowtarzalna. JEST NASZA... :)
Te, które znalazły już swojego księcia wiedzą co mam na myśli :)
Te, które są na etapie poszukiwań wiedzcie jedno - czasem warto popłynąć z nurtem rzeki i zobaczyć co życie przyniesie, bo jest ono pełne niespodzianek. Czasem to, czego szukamy na końcu świata jest tuż za rogiem, trzeba tylko dobrze się rozjerzeć :)
Chciałam podzielić się z Wami tą historią, żebyście mogły poznać mnie lepiej, dowiedzieć się o mnie czegoś więcej niż tego co już napisałam. Mam nadzieję, że nie pozasypiałyście z nudów :P
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i życzę udanego weekendu :)

wtorek, 17 listopada 2009

"Ja chyba umieram..." czyli chory facet w domu ;)

Zastanawia mnie jedna rzecz... Nie wiem jak to jest u Was, ale to o czym napiszę odnosi się do każdego faceta jakiego znam :)
Akurat mamy sezon grypowy, dlatego temat jest jak najbardziej na czasie.
Jak to się dzieje, że facet z dzielnego i nieustraszonego pogromcy niebezpieczeństw czyhających na jego ukochaną w przypadku najmniejszego kataru, a już broń boże drobnego bólu gardła zamienia się w rozhisteryzowane stworzenie będące na granicy życia i śmierci? Najpierw ostentacyjnie snuje się po domu, na przemian kaszląc, kichając i parskając, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy już osiągnie swój cel, (po dość długich staraniach, bo my kobiety staramy się wytrzymać jak najdłużej niewzruszone, bo wiemy już co nas czeka), przemiana jest natychmiastowa jak przy włączaniu światła. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (swoją drogą chętnie dopadłabym tego, kto ma taką różdżkę :P ) zamienia się z Dr Jeckyll'a w Mr Hyde'a... Zaczyna się marudzenie, że on jest tak bardzo chory, że tak strasznie cierpi, że chce mu się pić, że jest głodny i zjadłby akurat to, czego w domu nie ma, a później mimo wszystko stwierdza, że nie będzie jadł, bo jest chory, biedny i nie ma apetytu, że mu gorąco, zimno, nie ma siły, boli go głowa, gardło, noga, palec... itd itp. Oczywiście zapewnienia o tym, że na pewno nie umrze przyjmowane są z wielkim niedowierzaniem. A co nam pozostaje? Całodobowa opieka na wysokim poziomie (inna nie wchodzi w grę, jeśli nie chcemy nasłuchać się o tym, jakie jestśmy nieczułe na jego cierpienie :P ), zszarpane nerwy, zaciskanie zębów i nadzieja na to, że szybko mu przejdzie i znów wskoczy w swój kostium Supermana :) W końcu lepszy facet biegający w pelerynie i majteczkach na wierzchu ubrania, niż marudząca istota w naszym łóżku ;)
Powodzenia i wytrwałości w sezonie grypowym dziewczyny ;)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Czy można przygotować się na stratę kogoś bliskiego?

Teraz będzie troche refleksyjnie...
w sobotę miną 4 miesiące od śmierci mojej ukochanej babci, z którą byłam bardzo związana. Mieszkałam z nią od urodzenia przez kilka pierwszych i chyba najwazniejszych lat mojego życia, zawsze była przy mnie kiedy byłam chora lub kiedy jej potrzebowałam. Przez ostatnie 5 lat 6 miesięcy i 1 dzień stopniowo przyogotowywała nas wszystkich na swoje odejście. Początkowo była w miarę sprawna mimo, że wymagala całodobowej opieki, później coraz bardziej się pogarszało. Traciła siły, przestawała nas poznawać, a przez ostatnie 1,5 roku była przykuta do łóżka. Ten czas był sprawdzianem dla nas wszystkich z uczuć do niej. Z 5 wnuków zostalam tylko ja - innych nie interesowało jak się czuje, nie odwiedzali jej choć byli na miejscu, a jeśli już to raz na rok. Bo po co skoro nie dawała im już drobnych na coś słodkiego? A ona potrzebowała naszej obecności, potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił, rozweselił i po prostu przy niej był.
Pomimo tego, że wiedzieliśmy, że najgorsze zbliża się wielkimi krokami, dzień jej śmierci był straszny i nie zapomnę go do końca życia. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała, nie tęskniła.I tak sobie myślę, że mimo największych starań i najlepszych przygotowań, na coś takiego nie sposób jest się przygotować. Zawsze to wielki ból i pustka. Przynajmniej dla tych, którzy kochają.
Ciężko mi z tą myślą, ale wiem, ze babci jest już teraz dobrze, nie cierpi i jest szczęśliwa. Spotkała wszystkich którzy odeszli przed nią - dziadka, ich córeczkę, rodziców i wielu wielu innych. I wiem na pewno, że każdego dnia jest z nami jak nasz Anioł Stróż :)

Święta, święta

Jeszcze kilka lat temu świąteczna gorączka zaczynała się 2-3 tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Ale od jakiegoś czasu to zaczyna być już lekka przesada... Broń Boże nie mam nic przeciwko świętom, Bardzo lubię ich nastrój i swoistą magię, lubię oglądać świąteczne reklamy i dekoracje... ale nie od początku listopada!!! Dokladnie 30 października pojechaliśmy z moim B. do hipermarketu kupić kilka rzeczy. Wszędzie wówczas królowały przeróżne rodzaje zniczy... od najzwyklejszych (które zawsze będą najładniejsze) po wstrętne dziwactwa z milionem daszków, wygrywające wściekle piosenki Ich Troje... (jakoś nie wyobrażam sobie czegoś takiego na grobie, ale ok, może się nie znam :P :) )
3 dni poźniej pojechaliśmy do tegoż samego sklepu... Na dzień dobry już na parkingu w oczy rzucił się nam wielki billboard z napisem (Wesołych Świąt). W pierwszej chwili pomyśleliśmy sobie "Ok, w końcu trzeba jakos przyciągnąć klientów" Jednak gdy weszliśmy do środka z głośników słychać było oczywiście tylko kolędy, a miejsce zniczy zajęły sztuczne choinki, kolorowe bombki i czekoladowe Mikołaje... I niestety zanim przyjdą święta, wszyscy będziemy mieli dość reniferów, Mikołajów i dzwoneczków, dzwoniących od początku listopada, bo cały nastrój zdąży prysnąć zanim w ogóle się zacznie. Szkoda, bo mogłoby być tak miło.

Taka sobie ja

Najpierw wypadałoby powiedzieć coś o sobie :)
Hmm... Od urodzenia mieszkam w pewnym Mieście na Dolnym Śląsku. Miasto jest nie za małe, nie za duże... jak dla mnie w sam raz :) Od prawie 3 lat jestem z najcudowniejszym mężczyzną jakiego mogłabym sobie wymarzyc. Szukałam go bardzo daleko, a nawet nie wiedziałam, że przez cale życie był obok i tylko czysty przypadek sprawił, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały.... Ale o tym innym razem ;)
Niedawno zakończył się pewien etap mojego życia - skonczyłam studia, więc teoretycznie mam w końcu upragniony spokój od nauki. Teoretycznie, bo przekorna ze mnie istota, więc dla zabicia nudy zapisałam sie na intensywny kurs językowy. Coraz poważniej zastanawiam się też nad zmianą pracy, ale ta decyzja jeszcze musi we mnie dojrzeć... O tym też kiedyś opowiem Wam więcej, może ktoś biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw podpowie mi jakieś dobre rozwiązanie :)
Pisząc ten blog, mam nadzieję dzielić się z Wami swoimi przeżyciami... Tym co jest tu i teraz, i tym co już było :) Nie robię tego dla pochwał, ale po to, żeby od czasu do czasu opowiedzieć o tym co mnie cieszy i o tym co mnie martwi. Z góry dziękuję za ciepłe słowa :)

piątek, 13 listopada 2009

Coś na dobry początek

        Hmm... sama nie wiem jak to się stało, że zdecydowała się jednak założyć bloga... Przymierzałam się do tego już kilka razy, ale za każdym razem dzwoniło w mojej głowie podstawowe pytanie: "o czym ty dziewczyno chcesz pisac??" :) Dopiero Muffinka pokazała mi, że nawet pisanie (i czytanie) o zwykłych, codziennych i wydawałoby się całkiem przyziemnych sprawach może sprawiać przyjemność i przyprawiać o uśmiech na twarzy (a czasem nawet o falę niekontrolowanego śmiechu ;) )
          Tak więc siedzę sobie przy komputerze popijając herbatkę i zaczynam moją przygodę z blogiem... a co z tego wyjdzie...? No cóż... zobaczymy .. ;)