piątek, 26 lutego 2010

Prawdziwi Bohaterowie

Oooo ludzie... jak dobrze, ze juz piatek. Powiem Wam, ze nie mam zielonego pojecia, kiedy minal mi ten tydzien. Mialam tyle pracy w firmie, ze nie bylo nawet czasu odetchnac. Nawet nie mialam kiedy zrobic sobie herbaty. Kiedy wracalam do domu marzylam tylko o tym, zeby pojsc spac. Bywaly dni, kiedy o 22 bylam juz wykapana i cichaczem przesuwalam sie w strone lozka. Starzeje sie czy co? :)
Weekend zamierzam poswiecic na odpoczynek, polaczony ze sprzataniem mieszkania i lekcja angielskiego, ale jakos to przezyje. Sil dodaje mi perspektywa urlopu juz za 3 tygodnie. Musze wykorzystac zalegle dni z ubieglego roku, wiec postanowilam przez tydzien poleniuchowac i w koncu sie wyspac :)
Opowiem Wam dzis prawdziwa historie, ktora bardzo mnie poruszyla.
Spotkalam sie ostatnio z kolezanka, ktora pracuje w szpitalu. Jest pielegniarka, ale na szczescie nie z typu tych strajkujacych (choc po jej opowiesciach zaczynam je rozumiec). K. pracuje w sporym szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Zawsze lubila to co robi, lubila prace w ciaglym napieciu i z wysokim poziomem adrenaliny. Zawsze podziwialam ja za jej prace i zaangazowanie. Na przykladzie mojej babci dobrze wiem co znaczy opiekowac sie kims ciezko chorym, a na takim oddziale, na ktorym pracuje K. takich osob jest mnostwo. Nie raz slyszalam opowiesci o ludziach czesto w naszym wieku, ktorzy nie mieli szans na przezycie, a K. zawsze starala sie pomagac im najlepiej jak potrafila do samego konca i byla przy tym niesamowicie odporna psychicznie. Ja w takiej pracy juz po pierwszym dniu uciekalabym gdzie pieprz rosnie, bo nie dalabym rady psychicznie patrzec na cierpienie innych. K. byla bardzo silna pod tym wzgledem i czasami sie zastanawiam, skad brala w sobie tyle sily. Jednak ostatnio jej zapal do pracy zdecydowanie oslabl. Nie wiedzialam dlaczego, K. dlugo nic nie wspominala na ten temat, a ja nie pytalam. Jednak po pewnym czasie opowiedziala mi co ja boli. Otoz okazalo sie, ze do dotychczasowych obowiazkow dolozono jej jeszcze jeden - reanimacje dzieci... Byla tym przerazona. Poczatkowo starala sie jakos sobie radzic, choc z kazdym dniem bylo jej trudniej. W koncu jednak nadeszla przyslowiowa "kropla, ktora przepelnila kielich goryczy". Na oddzial trafila pewna 7-letnia dziewczynka. Od urodzenia byla okazem zdrowia. Rzadko chorowala, a jesli juz to niegroznie. Tym razem zaczelo sie od przeziebienia, ktore przybralo okropny przebieg. Rodzice przywiezli ja do szpitala, a tam okazalo sie, ze ich corka nosila w sobie jakas chorobe, ktora zwykle przeziebienie "obudzilo z uspienia". Stan dziewczynki pogarszal sie z godziny na godzine, a jej organizm byl coraz bardziej wyniszczony. Po kilkunastu godzinach walki o jej zycie dziewczynka zmarla na rekach mojej kolezanki. Do dzis nie wiadomo dlaczego. To wydarzenie tak wstrzasnelo K, ze zaczela sie zastanawiac co ona tam w ogole robi. Kiedy po kilku minutach lekarz powiedzial jej "Idz do rodzicow i zapytaj ich czy chca wezwac jeszcze ksiedza czy mamy ja juz pakowac do worka", K momentalnie podjela decyzje. Od kwietnia przenosi sie do innego szpitala. Tez bedzie pracowac na oddziale intensywnej terapii, ale juz bez reanimacji dzieci. W dalszym ciagu chce pomagac innym, ale patrzenie na smierc maluchow jest ponad jej sily.
I tak sobie mysle, ze ludzie czesto na sile szukaja bohaterow na drugim koncu swiata, ale nie dostrzegaja tych prawdziwych bohaterow, ktorych maja obok siebie. Moj podziw dla K. po tym jest ogromny...

sobota, 20 lutego 2010

Narciarze

Ojeju... w koncu udalo mi sie napisac co nieco... Przez ostatnie 3 dni mialam w pracy szkolenie z nowego systemu. 3 dni prania mozgu przez 2 Wlochow i 1 Belga o finskich korzeniach. Normalnie mieszanka wybuchowa :) W tej chwili jestem tak zmeczona, ze oczy same mi sie zamykaja i najchetniej polozylabym sie spac. Dobrze, ze jutro juz weekend, nie trzeba sie zrywac z lozka skoro swit i w koncu bede mogla troche odespac caly tydzien. Postaram sie tez nadrobic zaleglosci na Waszych blogach, bo ostatnio nawet nie mialam czasu zajrzec.
Nasz wypad na narty udal sie wspaniale. Gory powitaly nas masa sniegu i jeszcze wieksza masa ludzi (choc i tak bylo ich mniej niz sie spodziewalam), ale co tam, bylismy pelni zapalu, wiec nawet to nam nie przeszkadzalo. Pierwszy dzien byl baaaaaaardzo ciezki. Wszystko nas bolalo (moze nie tyle miesnie, co piszczele), probowalismy jakos skoordynowac nasze ruchy i utrzymac rownowage :) Szkoda, ze tego nie widzielismy, bo na pewno wygladalo to komiecznie :) W pierwszy dzien mielismy 2 godziny jazd z instruktorem, ktory pokazal nam co i jak. Poczatkowo bylo ciezko zalapac co i jak, ale w koncu jakos sie udalo. Najwazniejsze, ze nauczylismy sie zatrzymywac i skrecac - trzeba bylo trzymac fason i nie pozabijac wszystkich ludzi na stoku :P Kiedy instruktor juz sobie poszedl i zostawil nas sam na sam ze stokiem i nartami, postanowilismy skoczyc na gleboka wode i zjechac samodzielnie z samej gory. Sama do tej pory nie wiem jak nam sie to udalo, ale dotarlismy na dol cali i zdrowi. Kolejne dni byly juz spoko, cwiczylismy to, czego nauczyl nas instruktor i naprawde ciezko nam sie schodzilo ze stoku. Nasz instruktor spotkal nas jednego dnia na wyciagu i stwierdzil "nie wiem kto was uczyl, ale jestescie zaje..." :P Nie ma to jak pochwala z ust profesjonalisty :P Po kazdym zjezdzie na dole padalo jedno stwierdzenie "Jedziemy jeszcze raz, juz naprawde ostatni" :) I tak po 10 "ostatnich razach z ciezkim sercem wracalismy do pensjonatu. Po pierwszym dniu troche martwilam sie, ze B. straci checi do dalszej jazdy, ale moj dzielny mezczyzna nastepnego ranka stwierdzil, ze chyba zlapal bakcyla narciarstwa :) I jestem z nas strasznie dumna, bo przez cale 4 dni zaliczylismy glebe tylko 3 razy. Calkiem niezle jak na poczatkujacych :) Wiosna musimy poszukac nart na wyprzedazach, zebysmy na przyszly sezon mieli juz swoje. Bo wypozyczanie sie nie oplaca.
W ten weekend planujemy slodkie lenistwo. Nalezy nam sie po bardzo pracowitym tygodniu. Za oknem zrobilo sie cieplo, wiec bedziemy mogli wybrac sie wreszcie na dlugi spacer. O ile nie utopimy sie w topniejacym sniegu...

wtorek, 9 lutego 2010

14 lutego = ???

No i klops... zaczęło sie... podejrzewam, że to trwa już od pewnego czasu, ale ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Otóż czerwony kolor wkoło oznajmia wszystkim wszem i wobec, że nadchodzi 14 lutego - (jak to ktoś ładnie dziś ujął) "wymuszone święto zakochanych" :) Może jestem jakaś dziwna i zacofana i w ogóle nieżyciowa, może wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale powiem Wam, że jakoś nigdy nie przepadałam za tym dniem. Ani w burzliwym uczuciowo wieku szkolnym, ani teraz, kiedy od kilku lat jestem z B. Wkurza mnie i tyle. No bo niby dlaczego ludzie mają sobie okazywać jak to się kochają i w ogóle akurat tego konkretnego dnia? Dzień jak każdy inny w roku, a to czy okazujemy sobie miłość i szacunek nie powinno zależeć od jakiejś tam daty w kalendarzu - bądź co bądź żywcem skopiowanej z USA. My nie robimy sobie super słodkich ociekających czerwienią prezentów walentynkowych, bo bez tego wiemy że się kochamy. Fakt, rok temu dostałam serce z piernika akurat tego dnia, ale to był zbieg okoliczności - dostałam je na pocieszenie po kilku bardzo ciężkich i nerwowych dniach :P Także to się nie liczy :)
Ale co tam, jeszcze tylko kilka dni i wszystko wróci do normalności :)
P.S. Kilka lat temu w ramach buntu antywalentynkowego stwierdziłyśmy z kuzynką, że "nie uznajemy Walentynek. My obchodzimy Dzieś Strażaka" :P Nie pytajcie dlaczego akurat strażaka... nie mam zielonego pojęcia skąd nam się to wzieło :)

poniedziałek, 8 lutego 2010

niespodzianka na dobry poczatek tygodnia

Samochwala w kacie stala... ale co tam :P Musze sie z Wami podzielic radoscia :)
Szlam dzis do pracy w bardzo wisielczym nastroju, pesymistycznie patrzac na sprawy ktore mialy sie dzis wyjasnic. Od polowy stycznia panuje u nas w firmie akcja podwyzki. Rece mi opadly, kiedy uslyszalam jaki procent jest planowany, ale pomyslalam "lepsze to niz nic". Psychicznie bylam przygotowana. O 14 szefowa zawolala mnie na prywatna audiencje w swoim przeszklonym gabinecie. Otworzyla teczke z aneksami umow i powiedziala "sredni procent podwyzek w tym roku wynosil 6%, ale udalo mi sie wywalczyc dla ciebie troszke wiecej". Pierwsze co przyszlo mi do glowy to "hurra do stane cale 7% wiecej :D". Po chwili zostal mi wreczony aneks. Patrze - i oczom nie wierze... cale 20% wiecej!!! Do tej pory jestem w ciezkim szoku. Dodatkowo moje stanowisko zostanie zmienione z Mlodszego Specjalisty na Specjaliste bo podobno juz mi sie nalezy za staz pracy w firmie i ilosc wykonywanych przeze mnie obowiazkow. Przy okazji udalo mi sie wywalczyc jeszcze jedna rzecz, na ktorej ostatnio bardzo mi zalezalo. No normalnie nie wierze :) Chyba trzeba bedzie to jakos symbolicznie dzis oblac :)
Takie poniedzialki to ja rozumiem :) Czesciej tak prosze ;)

czwartek, 4 lutego 2010

O Kfiatushku troszkę bardziej szczegółowo

Nie będę dziś oryginalna... Trochę mi głupio za ten post - przyznaję się bez bicia, że dzisiejszego posta odgapiłam od Snow White i Lawendy (mam nadzieję, że nie pogniewacie się dziewczyny). A właściwie nie tyle odgapiłam, co poszłam w ich ślady i pobawię się w małą ankietę, która być może pozwoli Wam trochę lepiej poznać Kfiatushka, którego tak często odwiedzacie. A dodatkowo, za jakiś czas, tak jak Lawenda, porównam swoje dzisiejsze odpowiedzi z tymi, ktore będę miała wtedy i choćby sama dla siebie przekonam się na ile (i czy w ogóle) się zmieniłam :) A więc do rzeczy :) :
 
1. Info:
Imię: A.
Nazwisko: S.
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: blue
Wzrost: nie za mała, nie za duża - w sam raz
Okulary: czasem tak, czasem nie - zależy od nastroju
Znak zodiaku: Koziorożec
Wiek: ćwierć wieku na karku
Rodzeństwo: brak
Miejsce zamieszkania: Miasteczko na południu Polski
Tatuaże: brak
Piercing: standardowe 2 kolczyki - po jednym w każdym uchu
Przyjaciele: czas weryfikuje przyjaxnie i z wielu pozostalo kilkoro prawdziwych i najwierniejszych
Partner: mój kochany na całe życie Kfiatushkowy B. :* :)
Hobby: książki (polykam jak jakis molik), narty, kino, kiedyś gitara (może wrócę do tego?), fotografia
Jesteś w centrum zainteresowania, czy podpierasz ściany? ani to, ani to - jestem gdzieś w środku
Marka samochodu: zdecydowanie Mitsubishi, BMW, Mercedes
Czy lubisz być wśród ludzi? to zależy jakich ludzi, ale generalnie lubię :)
Czy kiedykolwiek zakochałaś się w kimś, kto cię nie chciał? oj tak...o 2 razy za dużo
Czy kiedykolwiek płakałaś przez kogoś płci przeciwnej? niestety tak
Czy jesteś samotna? nie
Czy bałaś się kiedykolwiek, że nie weźmiesz ślubu? tak :) ale przestałam ;)
Czy chcesz wziąć ślub? zdecydowanie tak, nawet mam go już w konkretnych planach :))))))))
Czy chcesz mieć dzieci? jeszcze raz zdecydowanie tak :)

2. Ulubione:
Rodzaj muzyki: jazz, rock, ostatnio wiele przebojów lat '80
Wspomnienia: ojjj wiele... ;)
Dzień tygodnia: piątek po południu, sobota, niedziela :D
Kolor- niebieski, biały, czarny
Perfumy: Mexx, Hugo Boss Woman, zielone C-thru
Kwiat: róża, tulipan i wszelkiego rodzaju storczyki :)
Gazeta: Twój styl, Angora, National Geographic
Jedzenie: dobre :) pierogi i wszelkiego rodzaju makarony :)
Zespół: nie mam ulubionego
Film: Pretty Woman, Forrest Gump, Co gryzie Gilberta Grape'a, Epoka lodowcowa :)
Napoje: latem najchetniej woda mineralna, zimą herbatka z cytryną i malinami
Nauczyciel: nauczyciel matematyki z liceum
Radio: RMF fm, Złote przeboje
Książka: duuuuuuuuużo, trudno wskazać jedną...
Święto: wszystkie :)
Sport: rower, pływanie, narty
Fast-food: KFC, Pizza Hut
Liczba: wbrew pozorom 13 :) oraz 22 i 30
Smak lodów: czekoladowe, śmietankowe i truskawkowe z prawdziwych truskawek
 
3. Co robiłaś w ciągu ostatnich 48 godzin:
Płakałaś? niestety raz mi się zdarzyło
Kupiłaś? nie
Źle się czułaś? tak, ciężko psychicznie
Powiedziałaś: "Kocham Cię"? TAK, TAK TAK :)
Poznałaś kogoś nowego? tak
Ruszyłaś się? trochę
Miałaś poważną rozmowę? ooo tak, nawet 2
Paliłaś/Piłaś? nie palę, piłam najwyżej herbatkę :)
Przytulałaś kogoś? taaaaaaaaaak :)
Pocałowałaś kogoś? taaaaak :)
Kłóciłaś się z rodzicami? nie
Marzyłaś o kimś z kim nie możesz być? nie
 
4. W przyszłości :Co będziesz robić jak dorośniesz? w głębi serca nigdy nie dorosnę :)
Gdzie będziesz mieszkać? obojętnie gdzie, byle z B.
Czy będziesz mieć dzieci? tak :)
Jakbyś je nazwała? hmm... tego jeszcze nie wiem do końca, negocjacje trwają :)
 
5. To, czy to?
Cola/Pepsi? pepsi
Ołówek/Długopis? długopis
Wanilia/Czekolada? czekolada
Róża/ Lilia? róża (nie wiem dlaczgo, ale lilie kojarzą mi się z pogrzebem :/)
Sandały/Buty? tylko sandałki (kiedy w końcu będę mogła je założyć???)
Światło / Ciemność? hmm... to zależy od okoliczności ;)
Kaseta/ Cd? cd, ale mam jeszcze mnostwo kaset, które ciągle świetnie działają
Biedny szczęśliwy / bogaty nieszczęśliwy? z dwojga złego wybieram raczej to pierwsze, choć wolałabym bogaty szczęśliwy
 
6. Czy kiedykolwiek...:
Farbowałaś włosy? tak
Wdałaś się w bójkę? tak :P
Zostałaś sama w domu w sobotę? oooo taaaaakkk :)
Miałaś problemy z policją? nigdy w życiu ;)
Okradłaś kogoś? nie, nie mogłabym
Zasnęłaś na lekcji? prawie :P
Miałaś/ masz samochód? tak
Pragnęłaś być starsza/młodsza? kiedyś chciałam być starsza, teraz podoba mi się jak jest :)
Paliłaś/ piłaś? nie paliłam nigdy, czasem trafi się jakiś drink lub dobre winko, ale bardzo rzadko
Uważasz się za atrakcyjną? to zależy od dnia i pory miesiąca :P
Uważasz, że jesteś fajna? czasem bywam
Co robiłaś wczoraj? wstałam, poszlam do pracy, wrociłam, czytałam książkę, rozmawialam z B., poszłam spać
Co robisz dziś? odstresowuję się po ciężkim dniu w pracy
Co będziesz robić jutro? pracować, robić zadanie z angielskiego, może wieczorem jakiś spacer z B.
Co robiłaś w zeszłym tygodniu? pracowałam, skrobałam szyby w aucie (jak ja tego nie lubię) :P, byłam na zakupach, snuliśmy z B. plany na przyszłość, tworzyliśmy wizje przemeblowania pokoju
 
7. Rzeczy, które robiłam :
Jadłam: pomidorową
Piłam: kawkę i herbatkę z cytrynką
Ostatnio słyszana piosenka: "Hallelujah" wersja ze Shreka
Ostatnio oglądany serial? Dr. House
Osoba, którą ostatnio widziałam B. :) i moja mama
Osoba, która ostatnio do mnie dzwoniła mama
Osoba do której Ty ostatnio dzwoniłaś B.
Osoba, którą ostatnio przytuliłaś: znowu B.... :)
 
No, to teraz wiecie o mnie dużo więcej niż dotychczas. Podobno diabeł tkwi w szczegółach, a tych jest tu całkiem sporo :)

poniedziałek, 1 lutego 2010

Wyscig szczurow czy gniazdo os?

Moja firma ostatnio coraz bardziej zaczyna mnie denerwować... Praca tutaj trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. Skończyłam licencjat, znalazłam sobie jakiś staż na przetrwanie, żeby nie siedzieć bezczynnie w domu. Staż jak staż, poznałam naprawdę super ludzi, których teraz z perspektywy czasu coraz bardziej mi brakuje. Niestety musiałam szukać czegoś innego, za normalne pieniądze - wtedy UP placił "az" 475 zł za miesiąc odwalania czarnej roboty za tych, którym się nie chciało, wiec wystarczało mi na paliwo i dosłownie na waciki. Do tego trzeba bylo placic czesne za mgr, wiec bylo ciezko. Kiedy tylko miałam w pracy dostęp do komputera i wolną chwilę namiętnie przeglądałam portale z ofertami pracy i wysyłałam CV, wszędzie tam gdzie zapowiadało się ciekawie lub wysylalam po to, zeby pozniej nie pluc sobie w brode, ze moglam wyslac, moze tym razem  by sie udalo. Wysyłałam i wysyłałam i przez 2 miesiące nikt nie odpowiedział, aż pewnego dnia zadzwonił telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną. Nie bylam zachwycona sama firma, bo rozne opinie slyszalam na jej temat, zarowno dobre jak i zle, ale z wielka ochota poszlam na rozmowe, zeby zobaczyc jak to w ogole jest. Poszlam, pogadalam prawie godzine, a tydzien pozniej zadzwonili do mnie, ze chca mi zaproponowac prace. Poczatki byly trudne, bo branza w ktorej przyszlo mi pracowac byla jak z innej galaktyki w porownaniu z tym, jakie konczylam studia. No ale jakos powoli nauczylam sie wszystkiego i bardzo polubilam swoja prace. Do tej pory lubie to co robie, mam kontakt ze swietnymi ludzmi z innych krajow, tworze rozne raporty itd. i naprawde mi sie to podoba... tylko ta atmosfera w pracy... Niby na pierwszy rzut oka wszystko wyglada wrecz sielankowo. Wiekszosc osob jest mniej wiecej w moim wieku, sa mili... no wlasnie mili... ale tylko z wierzchu. Pod ta sympatyczna powloczka wszystko ocieka obluda. Ktos jest dla kogos mily tylko po to, zeby za 5 minut obrobic mu tylek. Oko w oko udaja przyjaciol, a za plecami jedno drugiemu wbija szpile. Sama nie wiem z czego to wynika. Tzw. wyscig szczurow? hmm... raczej nie, bez sensu byloby chciec wygryzc kogos tylko po to, zeby miec 2 razy wiecej pracy i nic w zwiazku z tym nie zyskac. Wlasciwie od poczatku przyjelam pozycje obserwatora. Nikogo nie znalam i chcialam najpierw wszystkim sie przyjrzec. A teraz po prostu wole nie mieszac sie w brudne gierki moich znajomych zgodnie z zasada "wszystko co powiesz moze byc wykorzystane przeciwko tobie". Staram sie byc w porzadku wobec wszystkich, a co to co mysle wole zachowac dla siebie. Ciezko pracuje sie w takiej atmosferze, dlatego chyba powoli zaczne sie rozgladac za czyms innym...