wtorek, 30 lipca 2013

Przetrwać upały

Żyjemy... ale jakim cudem to nie mam pojęcia. Ostatnie upalne dni tak dały nam w kość, że nie miałam siły ruszyć nawet palcem. Non stop się ze mnie lało, a wszystko co wypiłam (a piłam baaardzo dużo) momentalnie wychodziło ze mnie przez skórę. Dobija mnie taka pogoda i nie cierpię upałów. Dla mnie 25 stopni, słońce i lekki wiaterek to pogoda idealna. Synek też miał już dość takiej pogody, bo i on nie miał ochoty na harce w brzuszku. Ruszał się równie leniwie co ja, a ja w napięciu liczyłam jego ruchy, żeby uspokoić się, że wszystko u Niego ok. Ot taka ciążowa schiza i chyba każda mama to rozumie :) Dziś jest cudownie - rześko, z lekkim chłodnym wiaterkiem - jednym słowem bosko. Synuś też wyraźnie odżył, bo odbija sobie wsześniejsze spokojne dni, a ja nie mogę się nacieszyć Jego fikołkami :) W ogóle wczoraj Mężu śmiał się ze mnie, bo stwierdziłam, że przez te moje częste wizyty w szpitalu w szkole rodzenia nie mogę się już doczekać porodu. Na razie jestem do niego bardzo pozytywnie nastawiona i ani trochę się nie boję. I jak dla mnie mogłaby już być druga połowa września, kiedy to wszystko może się zdarzyć :)
Wczoraj przy okazji większych zakupów w naszej galerii wstąpiliśmy do sklepu dziecięcego i kupiliśmy trochę rzeczy dla Małego. Głównie bodziaki, pajacyki i kilka koszulek. Dokupimy jeszcze spodenki, bluzy, czapeczki, skarpetki i kombinezonik i na początek wystarczy. Nie chcemy przesadzać z ubrankami na sam początek, bo tak naprawdę nie wiemy jaki Synek będzie duży po urodzeniu, a poza tym wiadomo, że szybko z tego wyrośnie. Także emocje emocjami, ale trzeba też kierować się zdrowym rozsądkiem. Od połowy sierpnia mamy zamiar kupić więcej rzeczy i konkretnie kompletować wyprawkę. Lista zakupów zrobiona, czeka teraz na realizację ;)
A mi się marzy morze... choć kilka dni nad morzem... długi spacer po plaży, głęboki oddech, specyficzny zapach morskiego powietrza... Ach... jaka szkoda, że nie będzie nam to dane w tym roku... Ale to nic, odbijemy sobie za rok ;) Już w trójkę :)))

czwartek, 25 lipca 2013

Baby update vol. 7 i inne

Wczoraj byliśmy u Pana doktora. W sumie szybka wizyta, bo wszystko ok. Synuś urósł pięknie od ostatniego razu, waży już 1260g. Kawał chłopa z Niego ;) Serduszko w porządku, wszystko inne też, więc oby tak dalej. U mnie też dobrze, w środku wszystko trzyma tak, jak trzeba, szyjka długa, więc w dalszym ciągu pozostaję mobilna i mam nadzieję, że tak będzie do końca ciąży :) Trochę tylko wyniki mi poleciały, ale na razie mam się wspomagać warzywami, a jak to nie wystarczy, to dostaniemy dopalacze w postaci żelaza tabletkowego. No cóż, pożyjemy, zobaczymy. Mam nadzieję, że warzywka wystarczą :) Kolejna wizyta za 3 tygodnie. No tak, czym bliżej porodu, tym częstotliwość wizyt się zwiększy. I dobrze, bo za każdym razem nie mogę się doczekać kolejnej. Kto by pomyślał, że tak polubię wizyty u ginekologa :P
Poza tym w ciągu dnia kisimy się w domu i przeglądamy neta w poszukiwaniu inspiracji na wystrój wnętrz, bo niebawem nas to czeka, a jakąś wizję mieć przecież trzeba. Ogólny zarys jest, trzeba tylko dopracować szczegóły :)
Ostatnio stwierdziłam też, że ludzie są naprawdę dziwni. To znaczy ja już dawno to wiedziałam, ale teraz tylko utwierdzam się w tym przekonaniu. Jak normalnie mam bardzo duży szacunek dla starszych ludzi, bo zawsze przypominają mi o moich dziadkach, tak coraz częściej trafiam na te niechlubne wyjątki, przy których nóż się w kieszeni otwiera, czasem nawet kilka noży naraz, bo jeden to zdecydowanie za mało. I zazwyczaj trafiam na nich w sklepach.
Przykład numer 1 - robię sobie spokojnie zakupy w naszym osiedlowym markecie, powoli chodzę między półkami zastanawiając się, czy wszystko mam. Wzięłam do wózka wszystko, czego potrzebowałam i idę sobie spokojnie do kasy. Już z daleka widzę, że obserwuje mnie zmierzająca w tym samym kierunku co ja pani 70+. Kiedy tylko zorientowała się, że idę tam, gdzie ona, prawie biegiem, rzuciła się przed siebie, żeby tylko zdążyć przede mną. Śmiać mi się chciało na ten widok, ale grzecznie ustawiłam się z zakupami za nią. Ogonek zrobił się dość długi i otwarto kasę obok, żeby rozładować tłok. Pani 70+ obejrzała się na mnie i znowu biegiem do tej kasy. Miała pecha, bo już ją ktoś wyprzedził i była dopiero druga, ale tak się pchała na tą osobę z przodu, chyba żebym tylko nie zdołała się przed nią wcisnąć. Śmiech na sali :)
Przykład numer 2 - jesteśmy z Mężem na większych zakupach. Po dotarciu do kasy ustawiamy się w najkrótszej kolejce, jaką znaleźliśmy. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi, bo ludzie przed nami nagle zaczęli z fascynacją podziwiać sufit sklepu, namiętnie wpatrywać się w taśmę z zakupami, jednocześnie dyskretnie zmniejszając dystans między sobą. Dopiero po kilku minutach zorientowaliśmy się, że wisi nad nami WIELKA tablica z informacją "Kasa pierwszeństwa, kobiety w ciąży obsługiwane są bez kolejki".
Żeby nie było - od razu chcę zaznaczyć, że ze względu na fakt, że jestem w zaawansowanej ciąży wcale nie oczekuję specjalnych względów. Jeśli dobrze się czuję, nic mi się nie stanie, jeśli kilka minut poczekam na swoją kolej. Bardziej śmieszy mnie ludzka mentalność - "oo, w ciąży jest, pewnie będzie chciała się wepchnąć, ha! nic z tego". Owszem, kilka razy zostałam przepuszczona w kolejce, ale ZAWSZE przez osoby mniej więcej w moim wieku lub młodsze. A podobno młodzi są teraz tacy niewychowani ;P
Przykład numer 3 - znowu sklep i znowu kolejka do kasy :) Stoję między starszym małżeństwem i strasznie zadzierającą nosa panią. Znowu grupa 70+, ale tym razem istota sprawy inna. Małżeństwo kupuje ogórki. Naładowali ich cały koszyk, pewnie do kiszenia. Wyładowują je taśmę jednocześnie grupując do 6 reklamówek. Dziewczyna przy kasie zważyła, skasowała na co Pan Mąż pyta:
Pan Mąż - No i ile tam wyszło?
Dziewczyna z Kasy - 22,50 zł
PM - Przecież ja się o wagę pytam.
DzK - Nie wiem, nie mam łącznej wagi, będzie Pan musiał sobie zliczyć na paragonie.
PM - To niech liczy! Z 10 kg będzie?
DzK (wyraźnie zrezygnowana, z zaciśniętymi zębami liczy na monitorze) - Tak, będzie 10kg.
Na to wtrąca się Pani Żona
PŻ - Tak dużo? To po ile te ogórki? Na pewno źle policzyła. To nasz paragon (i tu łapie za leżący na kasie stary paragon, którego ktoś nie zabrał)
PM - Nie, no nie nasz, przecież nas nie skasowała. (wyjął portfel i zapłacił)
PŻ - Pokaż ten paragon, na pewno źle policzyła (...) Nie, dobrze jest
PM - Ale te kilogramy to ja sobie sprawdzę. Na pewno jest źle.

Dziewczyna gotowała się już ze złości, ale nadeszła moja kolej, skasowała moje zakupy, zapłaciłam, luz. Kiedy chowałam portfel do torebki Dziewczyna z kasy kasowała zakupy Pani 70+, która stała za mną (m.in. 8 puszek paprykarzu).
P70+ - A po ile ten paprykarz?
DzK - 2,20 zł
P 70+ - Cooooo? Taki drogi? A tam było napisane 0,99 zł, więc jak to?
DzK - Ale czy tam jest napisane, że za paprykarz?
P 70+ - No nie, ale tak jest tam napisane. (akurat to stoisko bardzo dobrze widać z kasy i widać, że kosztuje 2,20, a 0,99 dotyczy czegoś innego. Ludzie z tyłu już mają dość, ale czekają)...
DzK - Ale widać dokładnie, że to dotyczy czegoś innego.
P 70+ - To ja tego paprykarzu nie wezmę. Wy chcecie mnie oszukać, piszecie taką cenę, a później muszę płacić.
Wtedy dziewczyna nie wytrzymała, zawołała koleżankę, żeby dokończyła ją kasować i wyszła. I wcale jej się nie dziwię, Nie wiem co było dalej, bo wyszłam ze sklepu, ale i tak długo dziewczyna była cierpliwa. Ja sama miałam ochotę się już odezwać, ale ugryzłam się w język. I chyba żałuję :P

Miłego dnia :)

wtorek, 23 lipca 2013

Ciążowo z trochę innej strony

Ostatnio uświadomiłam sobie, że nie napisałam Wam jeszcze o wrażeniach ze szkoły rodzenia :) A przecież chodzę do niej już od dwóch tygodni. Powiem tak - naprawdę warto i bardzo się cieszę, że się na nią zdecydowałam. Zajęcia mamy 2 razy w tygodniu po 2 godziny, w poniedziałki i piątki późnym popołudniem. Mężu, choć początkowo sceptycznie nastawiony do sprawy, teraz też jest zadowolony z tego, że chodzi ze mną na zajęcia. Prowadzą je na zmianę 2 panie położne ze szpitala, w którym mamy zamiar rodzić, więc będziemy już mieć tam kogoś znajomego :) Na razie byliśmy 4 razy i były to zajęcia typowo ciążowe, następnym razem przechodzimy do poszczególnych faz porodu, później będą tematy dotyczące połogu i opieki nad noworodkiem, więc w zasadzie zaczyna się robić coraz ciekawiej :) Mężu wcześniej nie chciał być przy porodzie, a ja nie naciskałam, bo według mnie to musi być jego decyzja (taka delikatna natura :P), ale ostatnio chyba zaczyna się przełamywać, bo coś tam kilka razy przebąkiwał, że może jednak... No cóż, zobaczymy jak przyjdzie co do czego :)
Wczoraj długo nie mogłam zasnąć, bo jakoś nie mogłam się wygodnie ułożyć (czyżby uroki III trymestru? :P) i myślałam sobie o tym jak się czuję psychicznie z faktem, że niedługo zostaniemy rodzicami. I do jakiego doszłam wniosku? Że super! :) Póki co nie boję się w ogóle, ani porodu, ani tego jak sobie poradzimy z taką malutką istotką, czy będziemy umieli dobrze się nim zaopiekować i dobrze go wychować. Będzie dobrze, musi być. Na pewno dużo się nauczymy w szkole rodzenia, a to czego nie będziemy wiedzieć przyjdzie z czasem. Instynkt na pewno nam podpowie co robić, w razie czego moja mama na pewno nam pomoże (teściowa pewnie też, ale jakoś wolę rady i pomoc mojej mamy :P).
Ciąża to taki specyficzny stan, kiedy kobieta stwierdza, że jednak nie jest taka niezniszczalna, jak wcześniej mogłoby się jej wydawać. Przynajmniej ja tak mam :) Jestem coraz "większa", choć na razie mamy tylko 9kg na plusie i przybieramy na wadze książkowo. No więc jestem coraz "większa" i coraz bardziej odczuwam różne ograniczenia z tym związane. Szybciej się męczę, schylanie się jest coraz większym problemem, podobnie jak wstawanie z całkowicie płaskiej pozycji. W nocy muszą przetestować wiele pozycji zanim znajdę jakąś w miarę wygodną, budzę się co jakoś czas, żeby biec do toalety, bo pęcherz wzywa, cały czas jest mi gorąco, ale mimo wszystko nie mogę narzekać, bo jestem na chodzie, dobrze się czuję i naprawdę dobrze przechodzę ten czas. Poza tym podskakujący brzuch i widok wypinającej się pupki naszego Syneczka rekompensuje wszelkie drobne niedogodności i wręcz pozwala się nimi cieszyć. Bo to przecież sama ciąża i narodziny dziecka to dla mnie prawdziwy piękny cud :)
Godzina "zero" zbliża się coraz większymi krokami, zostało nam jakieś 10 tygodni do porodu, a my coraz bardziej nie możemy się doczekać Synka :) Trudno, musimy się uzbroić w cierpliwość i czekać grzecznie jeszcze tych kilka tygodni, aż przyjdzie pora. A podejrzewam, że przy natłoku spraw, które teraz mamy na głowie ten czas minie błyskawicznie :)

wtorek, 16 lipca 2013

Czas wielu decyzji

Dużo się u nas ostatnio dzieje. Wiele spraw mamy do załatwienia i powoli zaczyna nas to wszystko przygniatać. Taki mamy akurat okres w życiu, że wszystko musimy robić na raz. Nie ma dnia, kiedy nie musielibyśmy podejmować decyzji albo kosztownych, albo takich na długie lata. Ciągle siedzimy i myślimy co będzie najlepsze, dlaczego jedno ma przewagę nad drugim, co będzie fajniejsze, użyteczniejsze, musimy myśleć długofalowo, uruchamiać wyobraźnię na wysokich obrotach, myśleć, szukać, kombinować, jeździć, pytać, czytać, zastanawiać się, analizować wszelkie za i przeciw, a później podejmować decyzje różnorakie, licząc jednocześnie na to, że są dobre. Przyznaję, nudy nie lubię, a obecny stan rzeczy na nudę w żadnym wypadku nie pozwala, jednak nawet jak dla mnie trochę już tego za dużo. Zaczyna nas to męczyć i wieczorami padamy jak muchy, ale trudno, trzeba przeczekać. Sprawy nie ułatwia też fakt, że jestem coraz większa, coraz szybciej się męczę i ogólnie trybiki jakoś nie pracują mi tak szybko jak jeszcze jakiś czas temu. Trochę mnie to dołuje, bo chciałabym pomóc Mężowi w pewnych sprawach i nie zostawiać go ze zbyt wieloma sprawami na głowie, bo widzę, że on momentami też ma już dość. Staram się jak mogę, ale nie zawsze daję radę, bo dodatkowo muszę myśleć o Synku i o tym, żeby w żaden sposób mu nie zaszkodzić. Pogoda też mi w tym nie pomaga, bo albo jest taki upał, że człowiek nie ma siły oddychać, albo ciśnienie leci na łeb na szyję i jego wysokość jest odwrotnie proporcjonalna do ilości chmur na niebie. O dziwo Synuś zdecydowanie woli chłodne dni i szaleje wtedy na całego :) Ale cóż, damy radę. Jeszcze tylko max. 12 tygodni :) Niedługo trzeba będzie zabrać się za wyprawkę dla Maluszka, więc dojdzie nam dodatkowy temat, choć myślę, że tutaj decyzje nie będą tak trudne i skomplikowane i to mnie zdecydowanie pociesza :)
Trzymajcie kciuki za nasze decyzje. Oby były dobre :)

piątek, 12 lipca 2013

Jak się ma za miękkie serce...

Sama nie wiem o czym dziś będzie... O naiwności, głupocie, zbyt miękkim sercu....? Chyba o wszystkim po trochę. Sami oceńcie, bo ja w zasadzie nie mam pojęcia jak to określić.
Wyobraźcie sobie Grupę - są to członkowie jednej rodziny, trzymający się razem na zasadzie towarzystwa wzajemnej adoracji, uważający się za najlepszych we wszystkim i traktujący innych z góry. Z wysokiej góry rzekłabym nawet. Oprócz Grupy jest jeszcze Osoba, spokrewniona z częścią członków Grupy. Grupa traktuje osobę tak, jak wszystkich innych wkoło, z bardzo wysoka i tylko czeka na jakiekolwiek potknięcie, nie tylko Osoby, ale kogokolwiek, żeby zbiorowo obrobić temu komuś d***. Ważne, żeby nikt nie miał lepiej niż ktokolwiek z Grupy - taką wyznają zasadę, a to czy ktoś na to ciężko pracuje, czy też nie jest już sprawą całkowicie drugorzędną. Albo nawet dalej niż drugo. Nevermind. Wracając do tematu. Osoba w zasadzie jest kimś, kto z reguły nie daje sobie w kaszą dmuchać i na złośliwe przytyki któregokolwiek z członków Grupy potrafi z miejsca odparować w taki sposób, że w pięty im idzie. I tak trzeba, choć Osoba nie ma pojęcia skąd zawsze ma na poczekaniu cięte riposty :P W każdym razie nie daje się i jak trzeba daje sobie radę. Ta Osoba. Żeby nie było, to wcale jej nie cieszy taki stosunek członków Grupy do niej, wręcz przeciwnie, często ją to złości, a nawet ich złośliwości sprawiają jej przykrość, ale co zrobić. Jakieś 2 tygodnie temu stało się tak, że wszystkich członków Grupy dotknęło wielkie nieszczęście. Któreś z nich w związku z tym potrzebowało pomocy. I kto pierwszy od razu, bez chwili namysłu zaproponował swoją pomoc? Właśnie Osoba... Niektórzy dziwili się temu, bo wiedzą, że gdyby sytuacja była odwrotna, członkowie Grupy nie przejęliby się ani trochę i wręcz zasiedliby rzędem z popcornem na kolanach obserwując z rozbawieniem jak też ten ktoś sobie poradzi, rzucając od czasu do czasu "Dobrze jej tak". Dziwili się niektórzy Osobie zadając jednocześnie pytanie "Po co to robisz? Wiesz, że oni nigdy by Ci nie pomogli". A Osoba odpowiadała tylko "Wiem, ale widocznie tak już ma". Gdzieś tam głęboko tylko kłuła świadomość, że oni mają 100% rację.... Osoba, o której piszę, to oczywiście ja, a Grupa to częściowo członkowie mojej rodziny, co gorsza dość bliskiej. Sama nie wiem czy takie zachowanie to z mojej strony naiwność, głupota czy jeszcze coś innego, ale wiem, że ja inaczej nie umiem. Najgorsza jest świadomość, że zawsze wyciągam do nich pomocną dłoń wiedząc jednocześnie, że to działa tylko w jedną stronę i gdybym to ja potrzebowała jakiejś pomocy, choćby niewielkiej, oni nigdy nie wyszliby z inicjatywą. Nie raz się o tym przekonałam. Niczego od nich nie oczekuję, bo nie o to chodzi. Po cichu liczyłam na zwyczajne i szczere "dziękuję" powiedziane prosto w oczy, zamiast wymuszonego "dzięki" rzuconego w przelocie i na odczepnego, żeby nie było... Cóż, takie życie. Jak zwykle wychodzi na to, że jak się ma za miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę... Smutne, ale prawdziwe.
Tak czy siak, mówi się trudno i żyje się dalej. Ja mam spokojne sumienie i poczucie dobrze spełnionego uczynku, a reakcja Grupy tylko o niej świadczy, co nie? :)

Miłego weekendu robaczki :)

czwartek, 11 lipca 2013

Sportowo

Ostatnio w TV co weekend można oglądać mecze Ligi Światowej siatkówki. Każdy oglądam z zapartym tchem jednocześnie bardzo żałując, że w tym roku nie jest mi dane tam być i kibicować na żywo. I pomyśleć, że kiedyś nie cierpiałam siatkówki :) Skutecznie zraziła mnie do niej nasza nauczycielka z podstawówki, która nie dość, że ciągle nas nią męczyła (na zmianę z bieganiem na profesjonalnym stadionie przy naszej szkole) i nie przyjmowała do wiadomości faktu, że nie wszyscy mogą być orłami w każdej dyscyplinie.I właśnie przez nią przez wiele lat sam dźwięk słowa "siatkówka" działał na mnie jak płachta na byka. Ale nadszedł taki dzień, że moje nastawienie zmieniło się o 180 stopni, dzięki mojemu kuzynowi - zapalonemu kibicowi siatkówki. Miałam wtedy chyba z 15 lat, a Dawid od zawsze był i nadal jest zapalonym kibicem. Zmusił mnie wtedy do obejrzenia z nim meczu od początku do końca i tak się wciągnęłam, że zostało mi tak do dziś. Najpierw szalałam przed telewizorem, a po jakimś czasie zaczęłam jeździć na mecze, początkowo z kuzynem i jego dziewczyną, później dołączył do nas Mężu i tak przez wiele lat MUSIELIŚMY zaliczyć przynajmniej jeden mecz reprezentacji. Wracaliśmy zawsze pełni wrażeń, a ja dodatkowo ze zdartym gardłem. W tym roku niestety nie mogliśmy jechać, raz ze względu na fakt, że kasę wolimy przeznaczyć na nasze gniazdko, a dwa ze względu na moją ciążę (a patrząc na to, co wyprawiam na meczach, nasz Synek mógłby się urodzić na trybunach :P). Pilnie śledziłam wszystko w TV i stwierdziłam, że to jednak nie to samo. Niby emocje podobne, ale brakuje mi strasznie całego tego huku, trąbienia, krzyku, muzyki.... całej otoczki. TV nie jest w stanie oddać tego, co dzieje się na takim meczu. Emocje i cała atmosfera naprawdę porywa człowieka całkowicie. Szkoda, że śledząc wszystko przed telewizorem słychać tylko brzęczenie :) Ale to nic, kiedyś sobie wszystko odbijemy, a później może dołączy do nas Synek i stanie się równie zapalonym kibicem, co jego rodzice :) Oczywiście nic na siłę, tylko jeśli będzie chciał :)

wtorek, 9 lipca 2013

Studniówka - kolejna w moim życiu ;)

Człowiek tak sobie siedzi i wypoczywa, albo biega i nie wypoczywa, albo zajęty na maksa jest i nawet nie zauważa jak mu kolejna Studniówka koło nosa śmignęła. Była już jedna maturalna, później była ślubna, a dziś patrzę i oczom nie wierzę - do przyjścia na świat Syneczka (tego planowego) zostało już mniej niż 100 dni. Jejuuu.... jakim cudem? :) Malutki chyba właśnie chce powiedzieć "Tak matka, nie dziw się, bo ja już duży jestem, o popatrz jaki duży!" i w myśl tych słów rozciąga mi się w brzuchu w poprzek pokazując się w całej okazałości. W ogóle chyba przyszła pora na Jego poranną porcję gimnastyki, bo cały brzuch aż mi skacze :) Super uczucie i widok. W ogóle a propos tego brzucha to powiem Wam, że ja wcale nie czuję, że jest już taki duży :) Mężu ostatnio nie może się napatrzeć na ten mój bębenek i odlicza dni do powiększenia naszej małej rodzinki :) Ja też :)
Dwa tygodnie temu Syneczkowi urodził się kuzyn i dziś wybieramy się w pierwsze odwiedziny. Fajnie, bo będziemy mieć z kuzynką dzieciaczki w tym samym wieku i chłopcy będą mieli towarzystwo do zabawy. Na razie wszystkie dzieci jakie mamy w rodzinie są już albo kilkuletnie (choć to wcale nie przeszkoda, bo jak nasi podrosną mogą się z nimi całkiem fajnie dogadywać), a jak już są takie małe około roku lub mniej to mieszkają daleko i widujemy się niezbyt często, więc tym bardziej obie cieszymy się, że mamy siebie "na miejscu". Muszę za chwilę wyskoczyć do miasta i kupić Małemu jakiś prezent. Przy okazji rozejrzę się troszkę za wyprawką dla naszego Malucha :)
Dobra, trzeba się zbierać bo to już prawie 10:30, a ja dalej w piżamie latam :P Czas goni, a ja mam dziś sporo zajęć :) Jutro postaram się znów napisać, tym razem bardziej na sportowo ;)

czwartek, 4 lipca 2013

Się dzieje

We wtorek byłam w Firmie zanieść aktualne L4. Kurcze, powiem Wam, że wiedziałam, że biedaki będą mieć full roboty, ale nie myślałam, że aż tak. W momencie kiedy szłam na zwolnienie to była jedyna zmiana, jaka szykowała się w naszym dziale. Była wyznaczona osoba na moje miejsce, kumata, ogarnięta i cieszę się, że właśnie ona mnie zastępuje, bo wiem, że sobie poradzi. Ale... no właśnie, jest jedno ale :) W zasadzie w pierwszym tygodniu mojej nieobecności okazało się, że będą jeszcze 2 zmiany, co pozostałym przysporzyło dodatkowej roboty. Między innymi nasza szefowa w końcu nie wytrzymała i ta ciemna i nieogarnięta dziewczyna, o której kilka razy pisałam wyleciała. W sumie się nie dziwię, bo na miejscu szefowej też bym ją wywaliła, i to już dawno, bo jeśli ktoś po 8 miesiącach "umie" dokładnie tyle samo co po tygodniu, uważa się za super inteligentnego pracownika, nie robiąc kompletnie nic i nie rozumiejąc nawet na czym dokładnie polega jego praca, to już raczej się nie zmieni. No... także już jej nie ma, ale jej obowiązki trzeba było przejąć, a niedługo znowu będą musieli szkolić nową osobę. Jednym słowem urwanie gwizdka. Nie żebym miała wyrzuty sumienia, że poszłam na L4 (teraz już na pewno nie dałabym rady wysiedzieć cały dzień przy biurku), ale szkoda mi ich, bo doskonale wiem, jak wygląda taka sytuacja, jaką teraz tam mają i kolorowe to nie jest. No ale co zrobić.
A wczoraj miałam pierwszą w życiu jelitówkę i mimo, że to była wersja bardzo light (rzyg jedynie 3 razy i mega ból żołądka przez 1,5 doby plus zawroty głowy przy każdej próbie podniesienia się do pozycji choćby "półsiedzącej" plus Synek buntujący się na zbyt rzadkie dostawy jedzenia) to powiem krótko - nigdy więcej nie chcę tego badziewia. Straszne to było, choć wiem, że mogło być o wiele gorzej. Jakieś dziadostwo chyba latało w powietrzu, bo kilkoro znajomych też wczoraj miało dokładnie to samo. Dziś jest już ok, dobrze się czuję, Synek zadowolony bo Hotel Mama znowu jest opcją All Inclusive, choć na razie w wydaniu dietetycznym, ale jest dobrze i to najważniejsze. Zaczyna się skwar i znowu jestem uziemiona do wieczora, bo nie chcę wychodzić przy takiej temperaturze. Ale cóż, damy radę :)
Na razie coraz bardziej nie możemy się doczekać narodzin naszego Cudu :) ale wiadomo, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Synuś niech sobie rośnie, my poczekamy :) Wierzcie albo nie, ale w przyszłym tygodniu zaczynamy 7. miesiąc (!!!). Na razie oglądam różne rzeczy, które musimy kupić, a od sierpnia planujemy wziąć się za zakupy. Muszę powoli zacząć robić miejsce w szafkach i w komodzie, żeby było gdzie schować to, co kupimy. I trzeba się powoli szykować na powiększenie rodziny :)))))

wtorek, 2 lipca 2013

Baby update vol. 6

Bardzo przepraszam, że piszę dopiero teraz, ale wcześniej jakoś nie było czasu.
Tak jak już wcześniej wspominałam, w piątek byliśmy na wizycie u Pana Doktora. Po dokładnych pomiarach i badaniach, jakie robił nam na USG połówkowym, teraz USG było tylko formalnością, sprawdzeniem tętna i tego czy u Malutkiego wszystko w porządku. Wszystko mamy w normie, jak to powiedział Pan Doktor - "Synek ma bardzo dobre warunki, dużo wód płodowych, rozwija się prawidłowo, serduszko super", więc bardzo nas to cieszy. Kolejny raz pokazał nam swoją płeć, tatuś pękał z dumy, a mnie widok tej Kruszyny na monitorze jak zwykle rozczulił :) Kolejna wizyta już za niecałe 4 tygodnie. Dostałam skierowanie na kolejne badania do wykonania, wyniki tych, które robiłam do tej pory są książkowe, więc bardzo nas to cieszy :) Przez cały weekend Synek był strasznie spokojny, aż zaczynałam się zastanawiać co on taki jakiś, ale za to od wczoraj nadrabia zaległości. Dziś przeciąga się w poprzek brzucha i pokazuje jaki jest duży. Akrobata mój kochany :) Ostatnio myśleliśmy dużo nad imieniem dla Niego i ostatecznie stanęło na Michałku. Na blogu i tak będzie funkcjonował pod pseudonimem, tak jak my oboje, także muszę mu coś wymyślić :)
A tak w ogóle to muszę stwierdzić, że gdzieś mi wcięło czerwiec. Niby jestem na L4, niby (teoretycznie) jestem w domu, ale nawet nie zauważyłam kiedy mi ten miesiąc minął. Dużo spraw do załatwienia, w domu też na nudę nie narzekam i tak jakoś przeleciało. Ostatnie 3 dni spędziliśmy praktycznie poza domem, wracaliśmy do niego tylko po to, żeby iść spać, przebrać się i rano znowu z niego wybywać. Szalony czas, ale ja tam lubię jak dużo się dzieje :) A za kilka dni zaczynamy 7. miesiąc ciąży :) Szok. Postanowiliśmy od sierpnia powoli zacząć kompletować wyprawkę dla Małego, bo to też zajmie nam trochę czasu, a wszystko trzeba jeszcze przygotować, żeby później nie było szaleństwa na ostatnią chwilę.
Dobra, czas się zbierać. Lecę na zakupy i muszę podrzucić nowe L4 do Firmy, więc znikam.
Miłego dnia!