środa, 29 sierpnia 2012

Jak to jest być żoną mojego męża :)

No właśnie... jak to jest? Powiem Wam, że super :) Można by powiedzieć, że w zasadzie nic sie nie zmieniło, ale jednak dla nas zmiana jest naprawdę odczuwalna. Przede wszystkim poprzestawiało nam się w głowach :) W pozytywnym tego znaczeniu. Teraz wszystko jest takie naprawdę na serio. Nie żeby wcześniej nie było, co to to nie. Jesteśmy razem ponad 5,5 roku, zaręczeni byliśmy przez jakieś 2 lata, ale to jednak zupełnie coś innego niż małżeństwo. Gołym okiem widać, że B. też zmienił się na plus pod wieloma względami - jest bardziej zaangażowany w różne sprawy, odpowiedzialny i do wielu spraw podchodzi inaczej, naprawdę widać, że nasz ślub tak jak i dla mnie miał dla niego ogromne znaczenie. Jest inaczej i bardzo nam się ten stan rzeczy podoba :) Wiadomo, drobne trwające 5 minut spory są, jak to w życiu codziennym, ale jesteśmy do tego przyzwyczajeni i tak naprawdę byłabym zdziwiona, gdyby ich nie było. Kochamy się, wspieramy, żyjemy ze sobą w zgodzie i spokoju i oby tak było zawsze :)

Można powiedzieć, że wróciliśmy już na dawne tory. Skończył się młyn przygotowań, skończyło się bieganie i załatwianie wszystkiego na raz na już, skończyło się rozliczanie "po" i przyszło normalne spokojne życie. Na pewno będzie mi brakowało tamtego czasu, ale taka kolej rzeczy. Skończyły się przygotowania do naszego ślubu, ale zaczną się kolejne - a to wicie własnego gniazdka, a to oczekiwanie na dziecko, a to na urlop itd. I każde z tych oczekiwań będzie jedyne i niepowtarzalne :) Intensywny okres na razie się skończył, ale wcale nie jest nudno :)

W pracy mamy zajęć aż za dużo. Zaczyna się taka część roku, kiedy prace jest naprawdę dużo, ale to dobrze, bo wolę mieć non stop coś do zrobienia, niż się nudzić i odliczać godziny do wyjścia. Także jest dobrze. Praktykantka się wyrobiła :) Chyba z racji nawału pracy nie ma czasu na pierdoły i jest naprawdę fajnie. Tak jak w pracy być powinno :)

Teraz pora zarezerwować coś na naszą podróż poślubną i porządnie wypocząć :))))

P.S.  W komentarzach pod poprzednią notką wiele z Was pytało czy zamieszczę zdjęcia ze ślubu. Przykro mi, ale nie. Zakładając bloga postawiłam na pełną anonimowość i nie chcę tego zmieniać. Wiem, że poczujecie się zawiedzione, ale to jest decyzja, której nie zmienię.

czwartek, 23 sierpnia 2012

"... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...

... oraz  że Cię nie opuszczę aż do śmierci..."

16 miesięcy przygotowań i już jesteśmy małżeństwem :) Każdego dnia ta świadomość dociera do nas coraz bardziej i jesteśmy niesamowicie szczęśliwi :)

A jak było? Cudownie :)))))))))))
Ale od początku...

Zawsze byłam przekonana, że w piątek przed własnym ślubem będę jednym wielkim kłębkiem nerwów. A tu niespodzianka. Od samego rana siedziałam sobie spokojnie w domku z książką, popijając pyszną kawkę :) Pełen relaks i wypoczynek przed wrażeniami dnia następnego. O 15:00 zaczął się spory młyn, bo najpierw trzeba było zawieźć kwiaty na salę, później na cmentarz do dziadków i teścia, później ciasta, później spowiedź, później próby tańca na sali, później ostatnie ogarnięcie drobiazgów na sali, a później przyjechali goście i trzeba było się nimi zająć w domu. Ja dalej na luzie, rodziców zaczynało już brać :)
W sobotę wstałam o 7:00, wykąpałam się, zjadłam śniadanie i zaczęłam się szykować do fryzjera i kosmetyczki. W tym czasie ciocia, wujek i moi rodzice zaczęli szykować dekoracje przed dom, a mi po raz pierwszy skręcił się żołądek z wrażenia, że to JUŻ! :) Zebrałam się i pojechałam odebrać kwiatka we włosy. Pani w kwiaciarni pokazała mi przy okazji mój bukiet ślubny i wtedy poczułam jak cały stres ze mnie spływa :) Puściło mnie całkowicie, dzięki czemu u fryzjera i u kosmetyczki siedziałam znów całkowicie wyluzowana :) Dziewczyny zrobiły mnie na bóstwo i o 13:20 dotarłam do domu, a godzinę później przyjechał już po mnie B.. W sumie dobrze, że tak długo mi zeszło, bo przynajmniej nie miałam czasu się stresować :) Wpadłam tylko do domu, pobiegłam do toalety, bo mój pęcherz dawał mi już ostatnie ostrzeżenie. W przelocie krzyknęłam tylko do mamy, żeby zrobiła mi kromkę chleba, bo zaraz umrę z głodu :P Wsunęłam chlebek z prędkością światła i poszłyśmy mnie ubierać, co oczywiście zostało odpowiednio uwiecznione przez naszą fotografkę :) Ostatnie poprawki i zaczęli schodzić się pojedynczy goście. Po kilku minutach usłyszałam klaksony i się zaczęło. Kiedy schodziłam na dół po mojego męża dostałam takiej trzęsawki, że nie mogłam mu przypiąć butonierki :P Ale jak już razem ruszyliśmy w stronę domu nerwy mnie puściły i więcej nie wróciły :) Na błogosławieństwie w domu jako jedyna trzymałam się dzielnie i z uśmiechem, B. zaczynało w pewnym momencie łamać, ale dał radę :) Gorzej z rodzicami :P Reszta dnia upłynęła już całkiem spokojnie. W kościele ksiądz powiedział przepiękne kazanie, które goście wspominali przez całe wesele i poprawiny :) Pamiętam wszystko ze szczegółami, a sam moment wejścia do kościoła był cudowny :) Szliśmy sobie główną nawą kościoła, patrzyli na nas bliscy, a my mieliśmy tą świadomość, że są tam specjalnie dla nas :) W takim momencie uśmiech sam wypływał nam na twarze :) Słowa przysięgi małżeńskiej oboje wypowiedzieliśmy głośno i pewnie, co bardzo się wszystkim podobało :) Później życzenia i na salę :) A tam naprawdę wspaniała zabawa do białego rana. po pierwszym tańcu WSZYSCY od razu wyszli do nas na parkiet i zostali na nim do rana :) Naprawdę świetnie się bawili. Nie było osób, które się upiły, atmosfera była cudowna i każdy chwalił nasze wesele. Nawet mówili, że niech tylko ktoś piśnie złe słowo na ten temat, to oni się z nim policzą. Sami jesteśmy w szoku, że tak bardzo się wszystkim podobało. Goście powiedzieli nam, że wszystko było dopięte na ostatni guzik i że dawno nie byli na tak udanym weselu. Słyszałam to od każdego z kim tańczyłam, a tańczyłam prawie ze wszystkimi. Takie same słowa słyszał mój mąż (jak to ładnie brzmi :P ), moi rodzice i teściowa, więc chyba naprawdę się udało :) Poprawiny tak naprawdę były drugim weselem, bo po sukcesie imprezy weselnej, na poprawiny przyszło prawie 100 osób :)))))))) I też ludzie nie schodzili z parkietu :) Było po prostu czadowo i nawet ból nóg nie był nam straszny :P

Teraz zbieramy zdjęcia od gości i nie możemy się doczekać tych profesjonalnych :) A nad tymi zdjęciami, które już mamy siedzimy rozmarzeni i wspominamy jak było fajnie.
Mimo wielu narzekań, mimo zmęczenia przygotowaniami możemy powiedzieć, że nigdy się tak nie wybawiliśmy i był to najpiękniejszy dzień w naszym życiu! :))))

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Ostatnia prosta ;)

No Kochane... przed nami ostatnia prosta :) Nasz ślub już w TĄ sobotę...! :) Ranyyyy.... naprawdę nie mogę uwierzyć, że to JUŻ! :) Wydawać by się mogło, że dopiero zaczynaliśmy całe planowanie i przygotowania, a to już prawie ten dzień. Szczególnie ostatni miesiąc zleciał w tempie ekspresowym :)
Grafik na nadchodzące dni jest już w pełni rozpisany. Dziś odbiór sukni ślubnej :D Jutro spotkanie z zespołem odnośnie ostatnich szczegółów imprezy, musimy też podać ostateczną liczbę gości na sali, w środę w zasadzie wolne z racji święta, w czwartek kosmetyczka (pazurki) i przygotowanie dekoracji do domu, w piątek zawozimy wódkę i ciasta, nasza florystka zaczyna układać bukiety na sali, musimy iść do spowiedzi, zaczną zjeżdżać się goście, no i cały czas intensywnie ćwiczymy nasz pierwszy taniec, który podobno wychodzi całkiem fajnie (w kapciach :P)... mniej więcej tak będą wyglądać najbliższe dni. Jednym słowem będzie młyn :) Na pewno pominęłam tutaj wiele szczegółów, które jeszcze mamy do załatwienia, ale to już takie pierdółki są, że nawet nie warto o nich tu wspominać. No... i wygląda na to, że wszystko mamy już prawie zapięte na ostatni guzik :) Jeszcze tylko jutro do pracy i mamy wolne. Ludzie w pracy dziwią mi się, że jestem ciągle taka spokojna :) Póki co dalej się nie stresuję. Owszem, jestem mega podekscytowana tym wszystkim i dotarło już do mnie, że to dzieje się naprawdę, mam milion motylków w brzuchu, ale to nie z nerwów, tylko z radości :) Cieszę się, że już za kilka dni powiemy sobie przed Bogiem "Tak", że przyjedzie tyle osób, których już nigdy nie zbierzemy w takim gronie w jednym miejscu. Że przyjeżdżają oni specjalnie dla nas, żeby być z nami w tym dniu :) To naprawdę super sprawa :)
Generalnie nasze życie w tej chwili toczy się wyłącznie wokół soboty dlatego innych tematów na posta chwilowo brak, ale wiem, że mi wybaczycie :)
Nie wiem czy uda mi się jeszcze napisać coś przed sobotą, postaram się skrobnąć jakieś 2 zdania w piątek wieczorem, ale nie obiecuję :) W każdym razie trzymajcie za nas kciuki, żeby wszystko poszło tak, jak to sobie wymarzyliśmy i czarujcie pogodę :) Zamawiam słoneczko i jakieś 25 stopni max.

No... to do następnego razu - kiedy pewnie będę już Żoną :))))))

P.S.
Ponieważ zagląda tutaj mnóstwo cudownych osób o dobrym serduszku mam prośbę - kliknijcie TUTAJ i przeczytajcie historię Bartusia. Ten dzielny chłopczyk bardzo potrzebuje naszej pomocy.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Czekoladka

Dziś krótko, bardziej informacyjnie o przyjemnościach :)
Fryzjer zaliczony i w końcu mam na głowie JAKIŚ kolor włosów - w sensie, że pyszną czekoladkę... a nie ciągle taki bezpłciowy, wypłowiały, szary... Od razu człowiek lepiej się czuje sam ze sobą :) Jeszcze tylko cięcie za jakieś 2,5 tygodnia i bedzie dobrze :) W ogóle stwierdziłam, że człowiek to taka trochę  hmm... nie tyle próżna, co spragniona przyjemności istota :) Wczoraj fryzjerka nałożyła mi farbę, przyniosła gazetkę i filiżankę BOSKIEJ kawki i mogłam nadrobić zaległości "prasowe" :) Milusio było, nie powiem, ale najlepsze dopiero było przede mną. Podczas zmywania farby, a później gdy leżałam z odżywką na włosach włączyła mi masaż w fotelu na którym siedziałam. Jejusiuuuu... jakież to było przyjemne... Wywibrowało i wytelepało mnie za wszystkie czasy i poczułam się mega zrelaksowana :) pod koniec czułam się już jak taki glut, który za chwilę spłynie z fotela. I chyba mało brakowało :P Później masażyk głowy i fryzurka. Normalnie full wypas :) Tak samo mam u kosmetyczki. Przy tych wszystkich zabiegach dosłownie odpływam i prawie wtapiam się w to ichnie łóżeczko... Takie ono wygodne, do tego te wszystkie zapachy, masaże, zabiegi... uwielbiam to :) A raz to prawie się zdrzemnęłam :P
No a tak w sumie to chciałam tylko napisać, że fryzurka wyszła bardzo fajnie i czuję się w niej bardzo naturalnie :) I o to chodziło :)

Dostałam @ hahaha i ominie mnie na weselu, a tego najbardziej się obawiałam - że mi się wszystko poprzesuwa i dopadnie mnie właśnie wtedy. No, ale na szczęście się udało :)
Za to czuję się parszywie - jakbym ważyła 150 kg. W dodatku coś mi siadło na żołądku i przez to czuję dodatkowe 50 kg więcej. Bleeee...

wtorek, 7 sierpnia 2012

Wielotematycznie dzisiaj

Stan przygotowań na 11 dni przed prezentuje się zadowalająco :)
W domu trwają generalne porządki, to znaczy teraz to już zostały tylko drobne rzeczy do zrobienia, ale jednak. Najgorsza robota została odwalona w sobotę i powiedzmy, że wychodzimy na prostą :)
Szczegóły na sali zostały omówione i ustalone, dekoracja zamówiona i zatwierdzona (jak dobrze mieć znajomą florystkę :P), formalności kościelno-prawne załatwione (jeszcze tylko ostatnia spowiedź w piątek przed ślubem), organista opłacony, pierwszy taniec się ćwiczy, drobiazgi dla gości zapakowane i gotowe do położenia na stoły, makijaż próbny zaliczony, jutro fryzura, w czwartek spotykamy się z zespołem, żeby ustalić drobne szczegóły, w poniedziałek odbieram suknię - i chyba wtedy naprawdę poczuję, że to już! :) Hmm... czy coś jeszcze...? Chyba nie... najwyżej jakieś drobiazgi do załatwienia każdego dnia typu paznokcie, kwiatki dla rodziców itp. Ale to już naprawdę pierdółki w porównaniu z całością. Goście powoli zaczynają przysyłać smsy z tekstem "Jak tam? Do zobaczenia w przyszłym tygodniu" :) Miło :) Ogólnie odczuwamy już zmęczenie materiału tym wszystkim i padamy na twarz. Rano potrzebuję dźwigu, żeby w ogóle podnieść się z łóżka i B. musi mnie wyciągać z niego siłą, po nocach śnią mi się kwiatki, serwetki, świeczuszki i inne badziewia :) Ale taki już chyba urok tego czasu :)

A teraz tak trochę z innej beczki, bo ileż można pisać i czytać o ślubie (ja Was i tak podziwiam, że jeszcze mi nie nakopałyście do tyłka za monotematyczność :P). Jako że miałam ostatnio ochotę na całkowite odmóżdżenie i relaks, wygrzebałam z półki z książkami typowe przewidywalne i słodkie romansidło Nory Roberts. Ach... tego mi było trzeba :) Naprawdę. Fajnie było się całkowicie wyłączyć i zatopić w lekturze. Czytałam te 2 książki już chyba po 2 razy każdą, ale kompletnie nie pamiętam całej fabuły, dlatego tym przyjemniej mi się je czyta :) A co najfajniejsze, w jednej z nich znalazłam liścik do mojej koleżanki z liceum :) Kompletnie nie pamiętam tego, o czym do niej w nim pisałam. Generalnie chodziło o to, że pożyczyłam jej te książki i pisałam którą ma przeczytać najpierw (bo to taka "seria"). Wygląda na to, że pisałam go tuż przed maturą, bo pisałam o której godzinie spotykamy się we wtorek przed salą, że może uda nam się czegoś dowiedzieć itd. Kurcze, fajnie tak znaleźć coś takiego po tylu latach (nawet nie będę pisać głośno po ilu, bo ta cyfra niedługo zmieni się w liczbę 2-cyfrową!), lubię takie niespodzianki, a Wy?

Z racji tego, że są wakacje, mamy w Firmie praktykantkę. Nie powiem, miła i sympatyczna dziewczyna, kilka lat młodsza ode mnie, świeżo po licencjacie... ale strasznie upierdliwa... Jest u nas już od jakiegoś czasu, ma swoje biurko i swoje sprawy do zrobienia każdego dnia, więc na brak zajęć nie może narzekać. Ale jest strasznie namolna i wścibska. Wystarczy, że usłyszy jakiś strzępek rozmowy między nami, już przylatuje do nas ze swoim krzesłem i słucha o czym mówimy, albo z daleka dorzuca swoje trzy grosze. Albo kiedy mamy wolną chwilę, lubimy zajrzeć sobie do internetu (u nas w Firmie jest to całkowicie dozwolone, pod warunkiem, że wszyscy robią co do nich należy i nie zawalają swoich spraw), nie wiem jak ona to robi, ma jakiś radar czy co, ale zawsze wtedy zjawia się koło nas z pytaniem "Co czytacie?" i wlepia oczy w ekran... No ludzie kochani... ileż można? Nic nie pomaga ostentacyjne zamykanie okienek kiedy zadaje to pytanie... Ciągle tylko "Co czytasz?" albo "O czym rozmawiacie?". Przykład - wczoraj byłyśmy na spotkaniu, koleżanka wzięła laptopa, żeby pokazać jeden raport. Praktykantka stała za nią. Jak koleżanka skończyła i otworzyła sobie pocztę, żeby coś sprawdzić i przyszedł do niej mail, ta nachyliła jej się praktycznie na ramię i mówi "Ooo, co Ci napisali?" Ludu... jeszcze trochę i chyba jej coś powiem, choć wolałabym tego uniknąć... O... znowu jedzie!

No ale co ja się będę przejmować :)
Jeszcze 11 dni ;)