wtorek, 27 lutego 2018

Hu hu ha...

Łoooo ale przymroziło, co? W sumie to nic dziwnego, przecież zima jest, to musi być zimno. Jeszcze parę lat temu takie temperatury to przecież była norma, a teraz jak się posłucha wiadomości, to człowiek ma wrażenie, że armageddon nadchodzi. Pamiętam jak chodziłam do liceum i co rano czekało się na autobus na takim mrozie, że włoski w nosie zamarzały przy każdym oddechu 😁 śmiesznie wtedy było. W każdym razie póki jest tak zimno wychodzę z domu tylko na chwilę, na przykład do sklepu albo przytransportowac Juniora z przedszkola. I grzejemy się z Mniejszą w domu. Ostatnio miałam nawet twórcze zajęcie, bo w firmie potrzebowali pomocy w pewnej kwestii i pracowałam zdalnie z domu. W ramach rozrywki 😁

Poza tym jakoś się kulamy, choć przyznaję bez bicia, że hormony dalej świrują. Wszystko mnie denerwuje, wystarczy mała iskra, żebym wybuchła żałosnym płaczem... rzeźnia normalnie. Mężu ewakuuje się do innego pokoju albo do garażu jak tylko widzi co się święci i czeka aż mi przejdzie 😜 za tydzień wybywa na zagraniczne służbowe tournee, więc oboje odpoczniemy i zatęsknimy.

Dałam sobie jeszcze dwa tygodnie i zaczynam wielkie zakupy dla Mniejszej. To znaczy nie będą znowu takie wielkie, bo większość rzeczy mamy. Zrobiłam listę i oprocz butelek, smoczka, kosmetyków i typowo dziewczęcych rzeczy większym wydatkiem będzie tylko wózek i fotelik, bo te po Juniorze sprzedaliśmy dawno temu. Także załatwimy temat na luzie. Wózek wybrany, fotelik prawie wybrany, pozostaje tylko zamówić, ale to już w drugiej połowie kwietnia. No i czekamy. Już 27 tc, więc coraz bliżej. Naprawdę czas chyba ostatnio przyspieszył.

No, a tak na koniec powiem wam, że ostatnio (w sumie już jakiś czas temu, ale zawsze zapominałam napisać) dowiedziałam się, że jestem rasistką, homofobką, osobą dyskryminującą otyłe osoby itp. A czemuż to? Bo oglądam "Przyjaciół". Ba! Nie dość że oglądam, to jeszcze kocham ten serial miłością dozgonną. Obejrzałam ze sto razy wszystkie odcinki i obejrzę jeszcze ze trzysta razy. Bo lubię. Czytałam ostatnio kilka artykułów, że tzw. Milenialsi przeżyli szok po obejrzeniu kilku odcinków i według nich ten serial jest właśnie rasistowski, homofobiczny, dyskryminujacy osoby otyłe, narusza ich strefę komfortu i wiele wiele innych. Hmm świat schodzi na psy, serio... bez obrazy dla psów oczywiście. No trudno, muszę pogodzić się z tym, że jestem degeneratką i będę oglądać dalej, a co!
Miłego dnia, idę wstawić wodę na herbatkę. Paaa

czwartek, 22 lutego 2018

Coś mnie łupie w kręgosłupie

Ależ nowość odkryłam normalnie... (to ironiczne było jakby coś). Wstałam dziś rano i jak mnie nie zacznie kręgosłup łupać, masakra. Ostatnio pogoda sprzyja, to duuuuużo spacerujemy po świeżym powietrzu. Myślę sobie dzisiaj idę na chwilę z psem. Pochodziłam trochę - nic, położyłam się... nic. Zaczęłam już marzyć o masażu (i nadal marzę), ale wtedy przypomniało mi się hasło "joga dla ciężarnych". Szybki rzut oka na ćwiczenia dozwolone w 3 trymestrze (tak tak, w poniedziałek wskakujemy w 3 trymestr!!), muzyka relaksacyjna na yt i heja. 15 minut ćwiczeń na dobry początek i... EUREKA. Jak nowonarodzona, serio. Trochę w plecach pochrupało, wszystko wskoczyło na swoje miejsce i odżyłam. Bosko 😁 postanowiłam sobie, że teraz będę tak codziennie. Ostatnio znalazłam też zdjęcia z wycieczki do zoo jak Junior miał 10 miesięcy i jak zobaczyłam siebie na tych zdjęciach to obiecałam sobie, że jak urodzę to powieszę sobie takie zdjęcie na lodówce i MUSZĘ do takiego stanu wrócić. Daję sobie czas do Bożego Narodzenia, o! Plan ambitny, ale jak najbardziej realny. I tego się trzymajmy.

A tak a propos zdrowia to chce mi się warzyw. Ale takich prawdziwych, co to smak mają i kolor, i zapach... ach... slinotoku zaraz dostanę. Ostatnio kupiłam pomidory, bo nawet pachniały mi w sklepie. Błąd, duży błąd. Smaku to to w ogóle nie miało, a zapach jakimś dziwnym sposobem się ulotnił. Czary normalnie. Póki co ratuję się twarożkiem ze szczypiorkiem i marzę dalej. Zastanawiam się nad tym jak rozszerzać dietę Mniejszej jak już przyjdzie na to czas, bo przypadnie to akurat zimą, kiedy jadalnych warzyw brak. Trzeba będzie kombinować i czasem ratować się słoiczkiem. Albo zrobić zapasy mrożonek latem.

P.s. kto może polecić dobry krem do rąk na mega suchą skórę?

poniedziałek, 19 lutego 2018

Hormony rządzą

Wczoraj miałam taki dzień, że bez kija nie podchodź. Serio. Chłopaki oberwali obaj na tyle, że później sami z własnej woli schodzili mi z drogi. Mi to było na rękę, bo mnie nie denerwowali, a oni byli bezpieczni z daleka od linii ognia. Przeszło mi dopiero po południu po długim spacerze w lesie. Zebraliśmy się całą trójką, wzięliśmy psa i dopiero jak porządnie się zmęczyłam i przewietrzyłam hormony mi odpuściły. Wykończą mnie dziady w tej ciąży. W ciąży z Juniorem też się wkurzałam, ale wtedy mieliśmy na głowie budowę i obrywało się raczej naszemu wykonawcy 😜 jeszcze jakieś 15 tygodni i wrócę do normalności (mam nadzieję).

W piątek byłam w Firmie zawieźć zwolnienie i odebrać PIT. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem o tej porze jeszcze normalnie chodziłabym do pracy, ale że wyszło jak wyszło już prawie 3 miesiące jestem w domu. I powiem Wam, że trochę mi brakuje tego firmowego zamieszania. Wiadomo, siła wyższa, nie siedzę w domu dlatego, że taki miałam kaprys, ale po to, żeby Mniejsza była bezpieczna i żebyśmy szczęśliwie dotarły do porodu. Moi szefowie naprawdę to rozumieją i czuć od nich psychiczne wsparcie. Jest jedynie jedna koleżanka, która mam wrażenie uważa, że "zagrażające poronienie" to takie nowoczesne wytłumaczenie tego, że specjalnie poszłam na zwolnienie. Rzeczywiście, o niczym innym nie marzyłam niż on krwotoku i przymusowym areszcie domowym. Ostatnio usłyszałam stwierdzenie "kobieta kobiecie kobietą" i chyba coś w tym jest. Faceci doskonale rozumieją tą sytuację, a dziewczyna mniej więcej w moim wieku (ciut młodsza), która w dodatku sama jest mamą doszukuje się drugiego dna. Standard. Ale co ja się będę denerwować. Szkoda myślenia na coś takiego.

A poza tym dni płyną nam coraz szybciej. Niedługo muszę wziąć się powoli za zakupy dla Mniejszej, bo ani się nie obejrzymy, a nadejdzie godzina zero, a my będziemy w proszku. No i koniecznie musimy zdecydować się wreszcie na imię, bo póki co Mniejsza ciągle jest bezimienna. Z Juniorem było dużo łatwiej, bo imię mieliśmy jeszcze na długo przed ciążą, a teraz jest zdecydowanie bardziej pod górkę.

wtorek, 13 lutego 2018

Jestem stara...

Jak w tytule - jestem stara. Podejrzewałam to już od jakiegoś czasu, ale czas spojrzeć prawdzie w oczy. Jestem stara. Dlaczego tak nagle mnie olsnilo? Ano dlatego, że wczoraj byłam w kilku sklepach i tak się złożyło, że spotkałam kilka osób z mojej klasy z podstawówki. I właśnie wtedy mnie oswiecilo. Wspominam tą klasę naprawdę bardzo fajnie i mogę śmiało powiedzieć, że 6-8 klasa to był należy czas w mojej szkolnej karierze pod względem atmosfery. Szczególnie 8 klasa. Co tam się działo... ach fajnie powspominac... 😜 no ale do rzeczy. Byłam sobie na tych zakupach i spotkałam właśnie kilkoro szkolnych znajomych. Najpierw koleżankę z czteromiesiecznymi bliźniakami. Później drugą koleżankę z córką lat 14 (!) - urodziła ja miesiąc przed maturą, a na koniec spotkałam jeszcze dwóch kolegów. Jeden miał brodę, a drugi ogólnie jakoś tak zmężniał. No i co mnie tak dziwi? W końcu wszyscy w tym roku kończymy 33 lata. Tylko, że ja ich wszystkich zapamiętałam właśnie z czasów 8 klasy. Mimo, że dość często ich spotykam. Mimo, że wiem jak teraz wyglądają. Mimo, że jestem świadoma upływu czasu. Zawsze kiedy rozmawiamy o kimś z nich np. Z mężem mam przed oczami ludzi w wieku powiedzmy 15-16 lat. No góra 18. I naprawdę wiem, że mamy dwa razy tyle lat, to jednak jakoś to do mnie nie dociera. Nawet jak patrzę w lustro widzę dorosła osobę i nie mogę uwierzyć, że to ja. Kiedy moi rodzice byli w tym wieku albo jak kończyli czterdziestkę myślałam, że są w wieku mocno średnim, a teraz sama jestem na tym etapie i kompletnie tego nie czuję. To chyba dobrze, bo najważniejsze to czuć się młodo duchem, ale nie mogę uwierzyć jak czas szybko leci. Teraz doskonale rozumiem co miał na myśli mój dziadek. Nawet w wieku 70 lat mówił, że czuje się jakby miał 18 lat. I naprawdę teraz wiem jakie to uczucie.

A poza rozkminami nad upływem czasu wreszcie dochodzimy do siebie. Ja jeszcze trochę kaszlę, ale leczę się herbatkami. Junior wreszcie poszedł do przedszkola, bo już kota w domu dostawał, a ja, razem z nim 😜 zabrałam się wreszcie za przeglądanie neta w poszukiwaniu brakujących rzeczy dla Mniejszej. Chce sobie wszystko wybrać na spokojnie, a w okolicach kwietnia zamówię co będzie trzeba. Największy problem mam z wózkiem, bo nic konkretnego nie wpadło mi jeszcze w oko. Jutro chcę podskoczyc do sklepu i spokojnie pooglądać, może coś mi się spodoba. Idę się ogarnąć, bo zaraz muszę odebrać Juniora z przedszkola. Miłego popołudnia 😉

czwartek, 8 lutego 2018

Grrr....

Nie macie pojęcia jak mój ojciec działa mi na nerwy. Nigdy nie byliśmy w jakichś dobrych relacjach, ale z wiekiem jego parszywy charakter przybiera na sile, serio. Nigdy nie wiadomo co  mu przypasuje, a co nie. Jednego dnia mówi, że coś jest białe, a następnego że czarne, albo nawet jeszcze tego samego dnia. Przy tym jest tak fałszywy, że głowa mała. Najpierw po kimś jedzie jak po burej kobyle, a później jak widzi ta osobe to w dupe jej wchodzi bez mydła. A już nie wspomnę o tym, że wszystko co sobie kupi jest najlepsze na rynku. Chocbysmy mieli to samo, to jego i tak jest lepsze. Taki typ. A już najbardziej nie lubię jak do nas przyjeżdża. Wizytę u nich raz w tygodniu w niedzielę jestem w stanie przeżyć, bo on i tak bawi się z Juniorem w drugim pokoju, a my siedzimy z mama. Jak mama przyjeżdża sama to jest spoko, pośmiać się można itd. Ale jak on się tu zjawia, to szału dostaję. Czuję się jak na ciągłej inspekcji. Wszystko musi skomentować, a kiedy to zrobicie, a kiedy tamto, kiedy siamto. Mężu wszystko robi sam i się nie rozdwoi, a on ma dwie lewe ręce do jakiejkolwiek roboty. Nawet głupiej listwy nie potrafi przykleić ani dokrecic zawiasu w szafce, serio. Ale ja nie o tym chciałam. Dziś po prostu rozwalił system na maksa. Jak ostatnio pisałam jesteśmy z Juniorem chorzy. Junior powoli zaczyna wychodzić na prostą (chyba), ale ja kaszle tak, że już płuca wypluwam. Próbowałam się ratować domowymi sposobami, ale bez lekarza się nie obejdzie. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Mężu jest na wyjeździe służbowym, wraca dziś późnym wieczorem. Wczoraj byli u nas z mama i mówiłam, że chciałabym iść do lekarza, żeby mi coś przepisał. Ustaliliśmy na którą godzinę mniej więcej mam się zapisać i powiedział, że przyjedzie chwilę posiedzieć z Juniorem póki nie wrócę. Rano zadzwoniłam do przychodni, zapisałam się tak jak mówiliśmy i dzwonię, że wizytę mam na tą i na tą godzinę czy da radę być? (Ma taka pracę, że sam sobie ustala godziny) a co on na to? "A czy mam inne wyjście?" (Oczywiście z fochem). Nosz k*****wa!!!!!! Było mówić od razu wczoraj, że nie to wymyslilabym coś innego. Nie wiem jeszcze co, ale musiałabym znaleźć inne rozwiązanie. Przecież nie wychodzę sobie dla przyjemności na szybki "shopping" do galerii, tylko do lekarza,  Już ledwo żyje. Specjalnie idę o takiej godzinie, żeby nie było kolejki i żeby szybko załatwić sprawę,  nie, focha trzeba strzelic. Naprawdę nie wyrabiam z tym człowiekiem choć nawet go nie widuje na codzień. Moja mama jest biedna, bo musi go znosić codziennie, a on im jest starszy, tym jest gorszy.
No... wygadalam się i trochę mi lepiej. Idę powiesić pranie i trochę się ogarnąć przed lekarzem.

wtorek, 6 lutego 2018

Rozłożyło nas na łopatki

Najpierw chory był Junior, później sprzedał chorobę Mężowi, a sam wyzdrowiał. Mężu odchorował swoje i też szybko wyszedł na prostą. Junior wrócił do przedszkola, a po czterech dniach obudził się w nocy z gorączką. Przez weekend  siedzieliśmy w domu z gorączką przez bite dwa dni, wczoraj poszliśmy z ciekawości do lekarza, żeby sprawdzić czy mu przechodzi. Szmery w oskrzelach. Jeszcze nie zapalenie, ale blisko. Dostał antybiotyk i mam nadzieję, że postawi go na nogi. A wczoraj po południu rozłożyło mnie. Najpierw bolała mnie głowa, ale myślałam, że przez to ze prawie całą noc nie spałam. Po południu doszła powódź z nosa, ból gardła i gorączka choć ja jestem gatunkiem bezgorączkowym. Nie pamiętam kiedy miałam ostatnio. Trzęsłam się tak, że nie byłam w stanie się przykryć. Dziś na szczęście jest o niebo lepiej. Jednym słowem sezon chorobowy w pełni.

Poza tym wszystko ok. Mniejsza bryka, ja wreszcie posegregowalam ubranka po Juniorze i o dziwo większość ubranek do mniej więcej roku wykorzystamy, bo są całkowicie neutralne. Trzeba tylko dokupić trochę dziewczecych wyjściowych rzeczy i tyle. Muszę jeszcze zrobić listę pozostałych rzeczy do kupienia i tyle. Będziemy mogli spokojnie czekać. Mam wrażenie, że ostatnio czas zdecydowanie przyspieszył, mniej więcej od 20 tc. Teraz mamy już 24 tc. Z Juniorem chyba tak szybko mi nie leciało. Ale wtedy nie miałam tego małego absorbujacego zabijacza czasu 😜