poniedziałek, 24 listopada 2014

Takie czasy...

Przeczytałam dziś taki artykuł na Onecie i normalnie się zdenerwowałam. Chodziło o modę lat 90tych, które zostały określone jako obciachowe. Na redaktora, który to napisał poleciały istne gromy w komentarzach i słusznie, choć podejrzewam, że o to chodziło, bo przecież coraz częściej liczy się ilość "wejść" w dany artykuł niż jakiś jego przekaz. Ale mniejsza o to. Ja w każdym razie zaczęłam sobie rozmyślać na ten temat i doszłam do takich oto wniosków. Jestem rocznikiem '85, więc na lata 90te przypadło moje dzieciństwo i wczesne "naste" lata - pod pewnymi względami najlepszy czas :) Może z perspektywy dzisiejszej młodzieży tamten okres jest obciachowy, bo moda jakaś taka nie teges, choć dla mnie szczytem obciachu jest to, co dziś można spotkać na ulicach - styl a'la Jacyków i często nie wiadomo czy baba toto czy chłop, wszędzie słuchaweczki w uszach, a wszyscy jak dla mnie wyglądają jak odbitki z ksero, styl na jedno kopyto, "bo modne". Ja wiem, że w każdych latach jakaś moda była i tak naprawdę o każdym czasie można to powiedzieć. I jakkolwiek obciachowe dla dzisiejszej młodzieży mogą być lata 90te, to ja osobiście żałuję, że nie żyjemy w tamtych czasach, naprawdę. Może nie było takich "luksusów" jakie ludzie mają teraz, komórki można było głównie w filmach zobaczyć albo u biznesmenów, no ewentualnie na podwórku takie na węgiel :P Internet to już w ogóle był szczyt szpanu (choć to akurat bardzo ułatwia życia i cieszę się, że jest w zasadzie wszędzie), samochody były inne, i tylu galerii handlowych nie było, no mówiąc krótko nie było wielu rzeczy, bez których tak naprawdę teraz nie wyobrażamy sobie życia. Ale kurcze, może było biedniej, ale ludzie byli inni. Nie było tyle tego jadu, który teraz leje się z każdego kąta, zawiści, pędu za pieniędzmi, w ogóle tego dzikiego pędu, życia w biegu. Ludzie spotykali się nie tylko w celach biznesowych, ale tak normalnie, towarzysko, rodzice jakoś więcej czasu mieli dla dzieci i potrafili ten czas jakoś fajnie spędzać. I dzieci inne były... jak czasem słucham tych obecnych to aż boję się pomyśleć jak będzie jak nam Junior urośnie. Teraz tylko kto ma lepszego smartfona, ilu znajomych na fejsbuku i kto jakie selfie sobie strzelił. Porażka jak dla mnie. Pewnie, że nie wszystkie dzieci są takie, ale spora ich część (żeby nie powiedzieć, że większość). Mimo, że obecne czasy niewątpliwie mają swoje zalety, to i tak jakoś mi się nie podobają. Zdecydowanie fajniej było w tych obciachowych latach 90tych....

Hmm... poważnie się trochę zrobiło :) ale taka prawda, przynajmniej dla mnie. A Wy co myślicie?

sobota, 22 listopada 2014

Krok naprzód

We wrześniu pisałam Wam, że po długim rozważaniu wszelkich "za" i "przeciw" postanowiłam poszukać nowej pracy. W Firmie jestem umówiona z szefową, że wracam w połowie stycznia, ale trzymając się swojego postanowienia regularnie przeglądam oferty pracy. Jako, że w naszej okolicy jest naprawdę sporo firm, w których mogłabym znaleźć to, co mnie interesuje (w zasadzie szukam czegoś na podobnym stanowisku, jakie wykonuję w tej chwili), to muszę przyznać, że ofert jest całkiem dużo. Jakieś dwa tygodnie temu zdecydowałam się wysłać pierwsze CV. Oczywiście wątpliwości miałam mnóstwo, no bo to wszystko zaczynało się robić takie realne. Do tej pory tylko myślałam o zmianie pracy, a wysłanie CV to dość poważny krok naprzód. Przynajmniej dla mnie. Po tym pierwszym poszło zdecydowanie łatwiej. Jeśli znajdowałam w okolicy ofertę, która mnie ciekawiła, klikałam przycisk aplikuj i już. W efekcie do tej pory zaaplikowałam na 4 oferty i byłam na 5 rozmowach kwalifikacyjnych (w dwóch firmach przeszłam pierwszy etap rekrutacji i zostałam zaproszona na drugi, właściwie ostateczny). We wszystkich firmach decyzje mają zostać podjęte w nadchodzącym tygodniu. Nie robię sobie jakichś nadziei na to, że zostanę wybrana i że dostanę interesujące mnie warunki (chociaż kto wie, kto wie...), a rozmowy na których byłam traktuję bardziej na zasadzie ćwiczenia. Pewnie, że byłoby fajnie, gdyby się udało, ale jakiegoś strasznego parcia na to nie mam. Póki co mam pracę, mam dokąd wracać, więc mam na tyle komfortową sytuację, że mogę spokojnie szukać najlepszej oferty. Ale powiem Wam, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona faktem, że dostałam tyle odpowiedzi. Myślałam, że odezwie się może jedna firma, może żadna, a tak naprawdę odezwały się prawie wszystkie. Ciekawe jak sprawa potoczy się dalej.
Póki co jednak, bez względu na to czy wrócę do obecnej Firmy, czy przeniosę się do innej, dostaję skrętu żołądka na samą myśl o tym, że będę musiała zostawiać Juniora na tyle godzin. Do tego momentu zostały już niecałe 2 miesiące. Do tej pory byliśmy razem przez 24 godziny na dobę (no ok, czasami zostawał z Tatą albo z Dziadkami jak musiałam gdzieś wyskoczyć, ale to co innego), a teraz praktycznie cały dzień będę bez Niego. Wydaje mi się, że ja przeżyję to zdecydowanie bardziej niż On. Pewnie, że fajnie będzie wyjść do ludzi, pracować i w ogóle, ale kurcze, to taki fajny czas, kiedy jestem z Juniorem, że będzie mi tego cholernie brakować. Gdyby tylko była taka możliwość, wzięłabym jeszcze chociaż z rok urlopu wychowawczego, ale niestety nie da rady :( No cóż, jakoś trzeba będzie to przeżyć i przestawić się na nowy tryb. Tylko jak?

wtorek, 18 listopada 2014

Wizję mam :D

Eeeejjjjj... normalnie mam wizję :)))) jak by to powiedziała Mariolka z Paranienormalnych "Co to jest jak głowa boli i obrazki są? Aaa... pomysł". No to ja mam takie obrazki, tylko głowa mnie nie boli (jeszcze :P) i cieszę się normalnie jak murzyn blaszką :)))
Ale od początku może opowiem.
Urządzanie gniazdka wiązało się z podejmowaniem baaardzo wielu decyzji od koloru dachówki, przez przyszły kolor elewacji, po kolor ścian, podłóg i wybór mebli. Początkowo cieszyło nas to niesamowicie, bo to przecież takie fajne i w ogóle, ale z czasem naprawdę nam zbrzydło. Było tego tyle, w takim natężeniu i kumulacji i powodowało tyle nerwów (dodatkowo w ciąży byłam, a później świeżo upieczoną mamą, a to nie ułatwiało sprawy), że śniło mi się po nocach i rzygać mi się chciało na samą myśl. Na sam koniec doszłam już do takiego momentu (Mężu zresztą też), że niektóre decyzje podejmowałam na odczepnego, żeby tylko już mnie nikt nie pytał o żaden kolor, odcień i inne tym podobne duperele. Jak już zamieszkaliśmy, najbardziej mieliśmy ochotę spakować się i wyjechać gdzieś na długie wakacje, żeby odpocząć po tym całym kołowrotku. Początkowo były tylko meble i przedmioty świadczące o tym, że jednak ktoś tu mieszka. Dopiero z czasem zaczęło przybywać takich różnych pierdółek, które nadają domowi duszę. I tak na ścianach pojawiły się nasze rodzinne zdjęcia (bo obrazki żywej bądź martwej natury jakoś do mnie nie przemawiają), przybywa storczyków na parapetach i innych powiedzmy elementów dekoracyjnych. No i dziś, jak położyłam Juniora na drzemkę, zrobiłam sobie herbatki, a później chodziłam z nią po domu i oglądałam. Po drodze znalazłam dwie fajne PUSTE ściany, które przydałoby się czymś ozdobić, bo jakieś takie gołe mi się wydały. Jedna jest jasnoszara w przedpokoju idealnie na wprost drzwi wejściowych, a druga beżowa w jadalni, częściowo oddziela jadalnię od kuchni. No i mnie natchnęło. Normalnie taka wizja mi się w głowie pokazała, że przebieram nogami na samą myśl. Napisy na ścianę... :))) Po prostu muszę je mieć, bo podobają mi się niesamowicie, a te dwie ściany będą dla mnich po prostu idealne. Jakby postawione specjalnie dla tych napisów :) Za kilka lat pewni powiem "Jezu, ale wiocha", ale co tam, dziś jestem zachwycona :)
Do przedpokoju na szarą ścianę wymyśliłam sobie biały napis. Mam dwa, no może trzy typy, no dobra - cztery :) pomóżcie mi wybrać:
1) "W tym domu mówimy prawdę, popełniamy błędy, mówimy przepraszam, dajemy drugą szansę, lubimy się bawić, wybaczamy, jesteśmy cierpliwi, kochamy"
2) "W tym domu bądź szczęśliwy każdego dnia! Szanuj innych, mów: proszę i dziękuję, dotrzymuj słowa, wybaczaj, nawet jeśli to trudne, zawsze mów prawdę, kochaj"
3) "Dom jest tam, gdzie Twoje serce"
4) "Twój dom może zastąpić cały świat. Cały świat nigdy nie zastąpi Ci domu"

Żeby łatwiej było wam to sobie wyobrazić, zerknijcie O TUTAJ
Na jadalnię na razie nie mam pomysłu, ale może mi podpowiecie? Kurcze, tak naprawdę i do sypialni, i do Juniora mam ochotę takie coś walnąć. No tak mi się podobają :)

Co myślicie? :)

piątek, 14 listopada 2014

Trzynaście i pięć :)

Trzynaście... Junior kończy dziś 13 miesięcy. Dopiero miał pierwsze urodziny, a tu minął już miesiąc. Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać jak to szybko leci. Ten miniony miesiąc był jakąś kumulacją nauki nowych umiejętności. Chyba jeszcze nigdy Junior tak szybko nie nauczył się tylu nowych rzeczy. Rozgadał się niesamowicie, mówi coraz więcej zrozumiałych słów, już nie tylko mama, tata, baba, ale też daj, ma (czyli masz), tak, nie, papa i tak dalej. Potrafi pięknie pokazać co w danej chwili chce, już prawie nie musimy się domyślać o co może mu chodzić, pokazuje jaki jest duży, gdzie jest oczku, uszko, nosek itp., pokazuje sam z siebie jak mu coś smakuje. No tyle tego ostatnio zakumał, że aż trudno mi wszystko wymienić. No i chyba zbiera się w sobie, żeby ruszyć samodzielnie przed siebie. Parę samodzielnych kroczków już zrobił, ale to baaaardzo ostrożne dziecko ( o dziwo jak powie Mu się, że czegoś nie wolno, to nie wolno. Nie rusza i już). Zabawki oprócz Lego Duplo i drewnianego sortera mogłyby dla Niego nie istnieć - najważniejsze są książeczki z bajkami :) Po kilkanaście razy dziennie je wyciąga, kładzie sobie na kolanka i przerzuca z jednej strony na drugą, ogląda obrazki i wybiera tą, którą chce, żeby Mu przeczytać. Uwielbia słuchać bajek. Ach... chciałabym, żeby ta pasja do książek mu została (po mamusi :P). No i sprząta wszędzie i wszystko (to też mogłoby mu zostać :P). Niech tylko zobaczy zmiotkę albo kawałek ścierki w zasięgu ręki i od razu pędzi w ich kierunku i pucuje co się da. Widok naprawdępowalający :) No i straszny przytulasek i całuśnik :) naprawdę kochany chłopczyk nam rośnie :)
;
Pięć... Stuknęło wczoraj :) Dokładnie 5 lat temu napisałam tutaj pierwszych kilka zdań :)
Przez ten czas mój blog został odwiedzony 70 831 razy, napisałam 304 posty (szału nie ma, ale i tak nie spodziewałam się takiej ilości, kiedy pierwszy raz zasiadałam do pisania), a Wy dodaliście 5099 komentarzy.Nie sądziłam, że tak długo zagrzeję tu miejsce, ale cieszę się, że się odważyłam, bo "poznałam" dzięki temu mnóstwo świetnych osób. Mam nadzieję, że to miejsce będzie istnieć i tętnić życiem jeszcze przez dłuuugi czas :)
I że Wy będziecie nadal do nas zaglądać :))

środa, 12 listopada 2014

Żeby było jasne :))

Fiu fiu, widzę, że pod poprzednim postem rozgorzała dyskusja co do słuszności mojego postępowania :) I dobrze, bo i takie posty są potrzebne i komentarze wyrażające Wasze zdanie. Część osób doskonale zrozumiała to, o co w całej sprawie chodziło, a szczególnie to dlaczego zrobiłam tak, a nie inaczej. Są też osoby, które tego absolutnie tego nie popierają i jak najbardziej macie do tego prawo, ale pozwólcie, że napiszę jeszcze kilka słów na ten temat, żeby wszystko było jasne, tak na zamknięcie tematu.
Otóż, mam trochę wrażenie, że niektóre osoby wyobraziły sobie całą tą sytuację jako wielka awanturę z krzykami, płaczem i rwaniem włosów z głów :) absolutnie tak nie było. Jak już ostatnio napisałam nie raz mówiłam co chcrmy kupić i dlaczego, nie raz zaznaczałam, że nigdy w życiu parasolki, bo kompletnie mi nie odpowiada, więc chyba zrozumiałe jest, że wkurzyłam się widząc właśnie parasolkę. Owszem, wiem, że rodzice chcieli dobrze i co do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości. Cieszę się, że się wnukiem interesują, że kupują Mu mnóstwo rzeczy (choć tak naprawdę w wyhowaniu nie o to chodzi), że się starają. Ale... Wózek to nie jest autko do zabawy czy spodenki, które w razie czego można odłożyć w kąt i nie używać. To poważny zakup, na który chcemy mieć decydujący wpływ, bo to my będziemy go uzytkować w 95% jeszcze przez ładnych parę lat. Ma odpowiadać tak Juniorowi, jak i nam. Mam wybrany model, który zamierzamy kupić i żaden inny nie wchodzi w grę. Jeśli rodzice chcieli nam wózek kupić wystarczyło zapytać wcześniej czy może taki być, czywolimy coś innego. Proste. Ja też powiedziałam im, że ten, który kupili mi nie odpowiada i nie chcę takiego typu wózka. Zrobiłam to bardzo spokojnie. Może za drugim razem zrobiłam to nieco ostrzej, ale to nie może być tak, że ktoś na siłę będzie mi takie prezenty wciskał, skoro już raz jasno wyraziłam swoje zdanie. Wystarczyło powiedzieć ok, wymienimy na inny i już. Przez wiele lat robiłam tak, jak niektóre z Was radziły - zaciskałam zęby i nic nie mówiłam w podobnych sytuacjach, ale tak też nie może być, bo nie tędy droga. Rodzice mimo dobrych i szczerych intencji nie mogą już kierować wszystkimi decyzjami, nawet w tak wydawałoby się błahej sprawie jak kupno wózka. Wiem, że chcą dobrze, ale wszyscy jesteśmy dorośli i tak my, jak i oni sami chcemy podejmować własne decyzje. Im na pewno nie podobałoby się, gdybym ja chciała decydować za nich, tak samo ja nie chcę, żeby oni decydowali za mnie.
Niektóre z Was sugerowały, że przyjęłyby wózek, a później nie używałyby go albo oddały komuś. Noo... myślę, że to jeszcze tylko pogorszyłoby sprawę w tym przypadku, bo dopiero byłaby wojna.
Cóż zrobiłam jak zrobiłam, pewnych rzeczy może trochę żałuję (jak np. tego, że się zdenerwowałam i powiedziałam to w złości), a pewne rzeczy drugi raz zrobiłabym dokładnie tak samo.
Żeby Was na koniec uspokoić powiem tylko, że wczoraj spotkaliśmy się z rodzicami, wyjaśniliśmy wszyscy swoje argumenty, Mężu mnie wspomagał swoimi zdolnościami mediacyjnymi, bo ma chłopak talent do tego i sprawa jest już zakończona. Ja wiem o co chodziło, rodzice też chyba zrozumieli mnie i sprawa jest zakończona. Mam nadzieję, że i u Was obraz mojej osoby jakoś poważnie nie ucierpiał :)

poniedziałek, 10 listopada 2014

I weż tu się człowieku nie denerwuj...

Jestem wkurzona, smutno mi i źle. Jakiś taki beznadziejny ten listopad w tym roku. A przyczyna tym razem jest jedna - moi rodzice znowu zachowali na swoim poziomie. Ostatnio co chwilę robią podobne akcje, a ja już chyba nabawiłam się przez to nerwicy, bo wszystko mi się w środku trzęsie. Ale od początku...
Jakiś czas temu, będąc u nich, zgadaliśmy się na temat spacerówek, wspomniałam, że musimy rozejrzeć się za czymś, bo niedługo będziemy musieli zmienić Juniorową furę na bardziej dorosłą - ale nie parsolkę, bo tego za nic w świecie nie chcę - pokazałam nawet zdjęcia modeli, które chodzą mi po głowie. Ot taka zwykła luźna gadka. W sobotę telefon - przyjedźcie na obiad, mamy dla Juniora niespodziankę. Nieświadomi pojechaliśmy, wchodzimy do domu, a tam na środku stoi spacerówka - oczywiście parasolka. Myślałam, że wybuchnę, para chyba uszami mi szła, ale nic nie powiedziałam. Zaczęli zachwalać ten wózek, jaki to on super jest i w ogóle najwyższa półka (bo tak im w sklepie powiedzieli). Widzieli moje niezadowolenie i ojciec coś tam stwierdził do Juniora "Ooo Twoja mama jest niezadowolona z wózka". Ja powiedziałam tylko krótko, że owszem, bo takie modele mi się nie podobają i ja nie chciałam takiego czegoś. No i temat się skończył. Atmosfera przez całą wizytę była średnia, jak zbieraliśmy się do wyjścia, ubraliśmy z Mężem Juniora, a moi rodzice zaczęli pakować Go do tej pieprzonej parasolki. Nie wytrzymałam... Powiedziałam, żeby Go nie wsadzali, bo ja nie będę jeździć tym wózkiem, bo mi się nie podoba, nie chciałam takiego i sama sobie wybiorę taki, jaki będzie nam odpowiadał. Oczywiście pożegnał nas foch jaka to ja niewdzięczna jestem, że w takim razie do sklepu go oddadzą, bo ja im łaski robić nie będę, że go wezmę i że inny marzyliby o TAKIM SUPER wózku itd. W samochodzie nerwy mi puściły i poryczałam się jak bóbr. Mężu mnie pocieszał, że dobrze zrobiłam, że dobrze powiedziałam itp. W domu miałam już taką chwilę, że stwierdziłam, że ciul powiem, żeby zostawili ten wózek, że może się przyzwyczaję, ale ostatecznie się otrząsnęłam i powiedziałam sobie, że nie. Nie będę się wiecznie dostosowywać do ich widzimisię. To jest zakup, który wypadałoby skonsultować, zapytać czy chcemy taki model, przegadać temat, a nie na łapu capu kupować i wciskać komuś na siłę. Efekt jest taki, że oni są wielce obrażeni i mają focha na cały świat, ja jestem i wkurzona, i smutna, i zdołowana i jeszcze wiele innych określeń mogłabym przytoczyć, a Mężu z Juniorem starają się jakoś zająć moją uwagę, ale kiepsko im idzie, bo co spojrzę na nasz wózek, to cała sprawa do mnie wraca.
Ja nie wiem, może ja faktycznie jakaś dziwna jestem?

wtorek, 4 listopada 2014

Po cmentarnym Fashion Show 2014

Fashion Show tym razem był krótki, bo z Juniorem za długo na cmentarzu nie pobyliśmy, więc i perełek wyłowić nie było kiedy. A ja na to potrzebuję czasu, bo jednak nad grobami staram się skupić na tym, po co przyszłam, a nie na rozglądaniu wokoło. Dzień Wszystkich Świętych bardzo lubię. W zasadzie zawsze lubiłam. Bo jest tak ładnie, kwieciście i te tysiące świeczek wieczorem. Fakt, że większość grobów wygląda tak tylko raz w roku (a szkoda...), bo zwyczajnie ludzie przypominają sobie wtedy o grobach swoich bliskich, często niestety na pokaz, co mnie bardzo irytuje. Jako że nasza trasa spacerowa przebiega niedaleko cmentarza, to my z Juniorem jesteśmy tam codziennie. Nie wyobrażam sobie jak mogłabym przejść obok i nawet nie zaglądnąć. Dlatego uprzykrzamy spokój naszym zmarłym i często wpadamy w gości :P I tak przez cały tydzień obserwowaliśmy jak ludzie, których obecność na grobach widać sporadycznie (mam na myśli stan zadbania grobów) nagla się pojawiali i czyścili, grabili, zamiatali itp. Wiele z tym osób wynosiła do śmietnika stroiki z Bożego Narodzenia, co mówi samo za siebie. I szkoda,  że  w efekcie większość z tych osób poszła w wielkość - kto postawi większą doniczkę z chryzantemą, lub kto postawi ich więcej. Ja osobiście lubię jak na grobie jest jeden duży ładny żywy stroik zamiast miliona doniczek. U Dziadków zawsze robimy zrzutę właśnie na taki stroik i tak podoba nam się najbardziej. No ale o gustach się nie dyskutuje. Junior za to przeżył szok, bo jest przyzwyczajony, że na codzień to spokojne miejsce, a tu nagle dzikie tłumy, panie w kozakach na szpilkach i futrach mimo pogody iście wiosennej (bo jak się już kupiło, to trzeba się pokazać, no nie?), panowie wystrojeni jak woźny w dzień nauczyciela z dumą nosili chryzantemy- giganty, łypiąc przy tym oczami na boki czy ludzie widzą jakie duże niosą, bo przecież nie będą żałować raz w roku. A że stan i jakość tych gigantów pozostawiała wiele do życzenia to już inna sprawa, ważne, że się szarpnęli, no nie? :)) Ach... jak ja to lubię. no i Junior jak już mówiłam przeżył szok, bo co to się dzieje? A jak wracając do domu wieczorem zabraliśmy go jeszcze raz na cmentarz, żeby zobaczył te tysiące światełek po ciemku, to już nam dziecko zupełnie odleciało. Tak się zapatrzył u Męża na rękach, że aż się nie ruszał, oczka miał jak spodki i uśmiech od ucha do ucha. Chyba mu się podobało, choć nie rozumiał o co chodzi :)