środa, 29 maja 2013

I znów długi weekend... Miłego!

I znów długi weekend przed nami :) Fajnie :) znowu będzie można odpocząć, choć tak naprawdę w ostatni byliśmy trochę zalatani, wiec czasu na odpoczynek było niewiele. Teraz też już mamy plany przynajmniej na czwartek i piątek, więc pewnie i tak znowu nie odpoczniemy. Cóż, taki już chyba nasz los :P Pociesza mnie jedynie fakt, że jeszcze 2,5 tygodnia i będę miała odpoczynku pod dostatkiem przynajmniej przez najbliższych kilka miesięcy, gdyż L4 nadchodzi wielkimi krokami i stanę się pełnoprawną żoną domową, opłacaną przez Firmę i ZUS, czekającą na Męża w domu z obiadkami :) Ołłł jeee... ;) Mam nadzieję, że do tego czasu pogoda się w końcu wyklaruje, bo nie uśmiecha mi się siedzenie w domu, trzeba się trochę na powietrzu poruszać póki się da. Pogody, którą mamy do tej pory, nawet komentować nie będę, bo szkoda nerwów. Wczoraj był ziąb niesamowity, lało jak jasna cholera, a wiatr urywał głowę. Dziś już jest ciepło, rano nawet słońce świeciło (przez chwilę), a teraz znowu stado chmur przylazło na nasze niebo. Ja się pytam - gdzie ta wiosna, na którą tyle czekaliśmy? Już kurde prawie czerwiec, a słońca dalej jak na lekarstwo. Ileż można?

No, także teges... nie rozpisuję się dziś za bardzo, bo ja właściwie weszłam tylko, żeby życzyć Wam miłego weekendu :)  Pięknej pogody i odpoczywajcie ile się da! Ja tam robię sobie urlop od komputera :) Wracam w poniedziałek :)

si ja!

piątek, 24 maja 2013

O zmysłach ;)

Ciąża to jednak dziwny stan. No dobra, może nie tyle dziwny, co bardziej zaskakujący, przynajmniej dla mnie. Wiele słyszałam i czytałam na temat różnych zmian jakie zachodzą w organizmie w tym czasie, ale nie myślałam, że to aż tak. I wcale nie narzekam z tego powodu, wręcz przeciwnie :) Poza zmianami oczywistymi jak rozrost wszerz (choć u mnie tak naprawdę póki co jest to rozrost w przód, bo idzie w brzuszek i w biust (tak, tak, tak!!!) :P ), poprawą stanu włosów (mam nadzieję, że nie wrócimy po ciąży do punktu wyjścia) i wieloma innymi aspektami, stwierdziłam, że strasznie wyostrzyły mi się niektóre zmysły. Węch mam teraz prawie jak pies myśliwski :P Najmniejszą drobinkę w powietrzu wyczuję, co szczególnie mnie cieszy teraz wiosną, bo naprawdę nie myślałam, że to wszystko co kwitnie wokół pachnie AŻ tak :) Zapach skoszonej trawy wyczuję z kilometra. Zresztą wiele innych zapachów też, przez co Mężu czy moi rodzice często patrzą na mnie jak na ufoludka, bo czuję je tylko ja i czasem zastanawiam się czy ja czasem jakichś zwidów nie mam :P Ale chyba nie i tej wersji się trzymajmy :) Oczywiście ma to też swoje niezbyt fajne strony, bo w różnych sytuacjach w miejscach publicznych typu msza w kościele czy kolejka w sklepie doprowadza mnie to prawie do wyplucia żołądka i konieczności wstrzymywania oddechu, ewentualnie wąchania mężowej koszuli jeśli akurat jest gdzieś pod ręką (albo może bardziej pod nosem), bo niektóre perfumy czy niedomycie ludzi są po prostu porażające. Ale nic to, trza jakoś przeżyć :P
Obok węchu króluje też smak. Mówiąc w skrócie, jestem na etapie kiedy smakuje mi wszystko :) i na bezczelnego z tego korzystam, bo kiedy jak nie teraz. Oczywiście staram się w miarę możliwości jakiś tam umiar zachować i nie przegiąć w żadną stronę w myśl zasady "wszystko w granicach rozsądku".
Inne zmysły też mi działają, ale szczegóły zachowam dla siebie, w razie gdyby jacyś nieletni czytali. Nie mam ograniczenia 18+, więc trzeba się jakoś zachowywać ;) No ale powiem Wam za to, że sny to ja mam takie, że chyba nigdy takich nie miałam. Ludzie kochani, co tam się dzieje, to nawet (do tej pory) nie byłam w stanie sobie wyobrazić :) I nie powiem, żeby mi się te sny nie podobały :) Głównie są to sny of kors z Mężowatym w roli głównej, ale ostatnio miałam taki trochę inny. Co prawda grzeczny, aczkolwiek... ;) Byliśmy gdzieś w jakimś arabskim kraju typu Egipt czy Tunezja, nie wiem dokładnie, nikt mi nie powiedział, gdzie to było, w każdym razie cóś takiego. Hotel chyba z 8*, lazurowe morze w oddali i ogromny basen przy hotelu. Siedzimy sobie w tym basenie i nagle pojawia się moja koleżanka, która koniecznie chce iść po coś do baru. Poszłam z nią, a tam obsługuje Brad Pitt we własnej osobie (ale nie taki zarośnięty a'la menel jak jest teraz, tylko taki wiecie, gładziutki i wymuskany jak za czasów Jennifer Aniston). No i ten Brad Pitt tam obsługiwał w tym barze... golusieńki :)))) Fakt, że to kompletnie nie mój typ urody męskiej, ale jak on wyglądał.... mmm... miodzio ;) Nie pamiętam co było dalej w tym śnie... :P I teraz kurde jak się człowiek zastanawia 10 razy jak przed pójściem spać co to się znowu przyśni ;) You never know :P

No... ale zejdźmy na ziemię. Co do poprzedniego posta, to rozważyliśmy wszystkie "za" ("przeciw" w sumie nie było żadnych, może poza ograniczoną ilością czasu, ale ten się przecież spokojnie wygospodaruje) i idziemy na zajęcia :) Muszę tylko dowiedzieć się kiedy i w jaki sposób mam się zapisać i zaczynamy :) Wiedzy nigdy za wiele.
Myślałam jeszcze o tym, żeby kupić sobie jakieś fajne poradniki książkowe, ale wiecie, takie sprawdzone i konkretne, więc jeśli możecie coś polecić to bardzo się ucieszę ze wszystkich sugestii :)

No, także miłego weekendu i... słodkich snów ;)

środa, 22 maja 2013

Trochę o wiośnie i potrzebuję Waszej rady :)

Ależ piękna wiosna za oknem. Fakt, że jakichś powalających temperatur nie ma, ale i tak jest pięknie. Rzepak kwitnie, kwitnie mnóstwo drzew na naszym osiedlu, wszystko tak pięknie się zazieleniło... Uwielbiam wiosnę! :) Jak dla mnie mogłaby trwać calutki rok. W sklepach coraz więcej świeżych owoców i warzyw, więc i w kuchni można sobie trochę pokombinować. Wczoraj mieliśmy szparagi z sosem musztardowym i grillowanym mięskiem (grillowanym niestety tylko na patelni :-/), a dziś szef kuchni w mojej osobie serwuje lekką zupę szczawiową lub botwinkę (zobaczymy co mnie bardziej skusi w sklepie :P) i młode ziemniaczki z kefirem. Mmm... na samą myśl ssie mnie już w żołądku :) Póki chodzę do pracy, to obiady muszą być raczej takie na szybko, bo robimy je po powrocie do domu. Jakoś tak nie lubimy odgrzewanych dań, no chyba, że są to odsmażane pierogi ;) Ale jak już będę na L4 to będę kombinować na całego :) Mam nadzieję, że siły i synuś pozwolą i będę na chodzie aż do porodu :) Trzymajcie kciuki.
A propos synusia, to rozkręca się chłopak coraz bardziej. Ruchy wyraźnie czuję już od jakichś 2 tygodni, czyli jak na pierwszą ciążę poczułam je dość wcześnie. Ale to dobrze, bo to naprawdę cudowne uczucie :) Na początku czułam tylko takie delikatne muskanie od środka, tak jak to opisują w książkach - motylki w brzuszku :) Tak jakby taki motylek trzepotał w środku skrzydełkami i zahaczał o ścianki macicy :) Wszystkie mamy na pewno wiedzą o czym mówię, co? :) Teraz Malutki jest coraz większy i coraz wyraźniej i częściej czuję jego ruchy. Czasami ręką można poczuć delikatne kopniaczki. Tatuś jeszcze się na nie nie załapał, bo za każdym razem jak przykłada rękę do brzucha wtedy, kiedy nasz Synek jest mocno aktywny, ten momentalnie się uspokaja :) Oby miał taki zbawienny dotyk na niego, jak już się urodzi ;)

No, a teraz o tej Waszej opinii, której potrzebuję. Otóż...
Ostatnio na stronie szpitala, w którym chcę rodzić, czytałam informacje o prowadzonej tam szkole rodzenia. Zajęcia są bezpłatne, 2 razy w tygodniu po 2 godziny. Przyjmują przyszłe mamy od 26 tygodnia ciąży, więc mam jeszcze trochę czasu na zastanowienie, ale powiedzcie mi dziewczyny, które poród mają już za sobą, które chodziły lub nie chodziły - warto?

czwartek, 16 maja 2013

Baby update vol. 4

No no, wygląda na to, że poprzednia notka okazała się tematem dość kontrowersyjnym. Bardzo dobrze, w końcu ile osób, tyle opinii i nigdy w żadnym temacie100% zgodności nie będzie :)
Ale ja dzisiaj nie  o tym chciałam :)

Jak już wspomniałam, byliśmy wczoraj na wizycie u Pana Doktora :) Byliśmy umówieni na godzinę 19:30, ale wyjechaliśmy wcześniej, bo mieliśmy jeszcze coś do załatwienia, i okazało się że dobrze bo byliśmy u lekarza wcześniej i weszłam przed czasem, bo jedna pacjentka przede mną przełożyła wizytę. W każdym razie Pan Doktor zbadał nas dokładnie, przeanalizował dotychczasowe wyniki badań i orzekł, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dzidziuś rozwija się jak najbardziej prawidłowo, rośnie sobie zdrowo (ma już 15cm), serduszko w porządku, wszystkie narządy są na swoim miejscu i Okruszek fika sobie w najlepsze :) Od jakiegoś tygodnia codziennie coraz częściej czuję jak się rusza i jest to najpiękniejsze uczucie jakiego do tej pory doświadczyłam :) No a na koniec badania Dziecię zrobiło mamusi prezent i ujawniło, że jest chłopczykiem :) Będziemy mieli synka! Oboje baaardzo się cieszymy, a tatuś chodzi dumny jak paw. Jako pierwsi od pewnego czasu przełamiemy kobiecą passę, bo ostatnio wśród naszych znajomych i rodziny rodzą się same dziewczynki :)
Także syneczku kochany - czekamy na Ciebie :)

środa, 15 maja 2013

Moda czy wygoda?


Nawet nie zauważyłam, że od ostatniego posta minął już tydzień. Jak ten czas zasuwa.
Ostatnio w pracy przyszedł mi do głowy pewien temat. Wbrew pozorom nie będzie on na temat ubrań ani niczego w tym stylu :) Choć i o tym możnaby kiedyś napisać :)Jedna dziewczyna z naszej Firmy opowiadała drugiej, że znalazła sobie "panią do sprzątania". Akurat robiłam sobie herbatę w kuchni i chcąc nie chcąc przez czas gotowania się wody byłam świadkiem tej ich rozmowy. W każdym razie jedna zachwalała drugiej jak to fajnie jest mieć kogoś, kto wszystko za człowieka zrobi i wraca się do domu na gotowe i że w końcu ma porządek w domu, bo do tej pory miała wiecznie brudne naczynia i nieuprasowane ubrania w każdym kącie. Druga koleżanka słuchała jej z zapartym tchem i na koniec stwierdziła, że koniecznie musi jej dać namiary na nią, bo jej w sumie nie chce się w domu sprzątać, prać, prasować itp. więc chętnie zatrudniłaby sobie taką osobę. Dalej nie słuchałam, bo wróciłam z herbatą do biurka, ale powiem Wam, że witki mi opadły, naprawdę. Ja rozumiem, że ktoś kto pracuje do rana do nocy i zwyczajnie nie ma czasu na tego typu "sprawy domowe", ale tak prawdę mówiąc to co opowiadały te dziewczyny ode mnie z firmy jest dla mnie zwykłym lenistwem. No bo czy to naprawdę taki problem, żeby ogarnąć dom? Czy tak trudno odkurzyć, umyć naczynia, wrzucić pranie do pralki, a później je uprasować? Od czasu do czasu okna umyć? Ja bym tak nie umiała. Nie mogłabym siedzieć sobie w pracy czy iść na zakupy wiedząc, że ktoś sprząta moje mieszkanie, pierze czy prasuje moje ubrania. W ogóle nie potrafiłabym traktować kogoś jak służby, bo tak to z mojej perspektywy wygląda. Nie mogłabym wykorzystywać kogoś innego do czegoś, co bez najmniejszego problemu mogę zrobić sama. Szlag mnie trafia jak coś się wala niepotrzebnie po mieszkaniu, nie umiem spokojnie wypić herbaty czy kawy po obiedzie wiedząc, że w zlewie mam brudne naczynia po jedzeniu i zwyczajnie nie lubię siedzieć w kurzu. Nie jestem jakąś pedantką czy kimś takim, ale kurde... bez przesady. Mamy z Mężem sprawiedliwy podział obowiązków, pomagamy sobie wzajemnie, dbamy o to, żeby mieszkać w przytulnym miejscu, żeby mieć porządek, teraz w czasie ciąży Mężu przejął te najcięższe prace i jakoś nikt nie narzeka, wręcz przeciwnie. Miło jest usiąść w czystym i pachnącym mieszkaniu po całym dniu pracy. Aż inaczej się wtedy odpoczywa. Nie rozumiem podejścia osób, którym syf w domu nie przeszkadza absolutnie w niczym. Co prawda nie oglądam tego programu w ogóle, ale kiedyś robiłam coś przy laptopie, a w TV akurat zaczął się jeden z odcinków Perfekcyjnej Pani Domu. Wystąpiła tam między innymi dziewczyna, która pozowała na księżniczkę, najpiękniejszą, najmądrzejszą itp., a w domu miała taki syf, że głowa mała. Zaproponowała swojemu facetowi, żeby się do niej wprowadził, ale on jej powiedział, że nie ma takiej opcji dopóki nie posprząta. Na niej wielkiego wrażenia to nie zrobiło i nie rozumiała o co jemu w ogóle chodzi. No comments... Do programu zgłosiły ją koleżanki, bo nie mogły wytrzymać tego co widziały w jej mieszkaniu za każdym razem, kiedy ją odwiedzały. Centralnym punktem jej mieszkania był zlew pełen brudnych i zaschniętych naczyń oraz kanapa zasypana po sam czubek brudnymi i czystymi ubraniami i bielizną. Szok. Najbardziej jednak zaskoczyło mnie to, że ona była z tego zadowolona "Bo ma wszystko pod ręką" i nie widziała żadnego sensu w sprzątaniu. Masakra. To i tak nie był najgorszy odcinek, bo z tego co słyszałam, niektóre prezentowały tak zapuszczone mieszkania, że scyzoryk się w kieszeni otwierał :) Trudno, może ja jakaś zacofana jestem albo coś, ale wystarczy wykazać trochę dobrej woli i samemu wziąć się od czasu do czasu za robotę. Przecież to chyba dużo nie kosztuje. Pytanie tylko, jak tutaj wpisuje się aspekt "pani do sprzątania". Moda czy wygoda?

A dziś mamy wizytę u Pana Doktora i zajrzymy do naszego Okruszka :) Relacja będzie jutro lub w piątek :) Zobaczymy jak czas pozwoli :)

wtorek, 7 maja 2013

2x po-m, czyli pomajówkowo i pomaturalnie :)

Majówka, majówka i po majówce. W sumie mimo braku wcześniejszych konkretnych planów było całkiem ok, pomijając parszywą pogodę, która doprowadzała mnie do szału. 1 maja z wizytą niespodzianką przyjechali do nas przyjaciele, z którymi nie widzieliśmy się praktycznie od naszego wesela. Naprawdę fajnie spędziliśmy czas, powspominaliśmy nasze wesele, obejrzeliśmy mnóstwo zdjęć, przy okazji dowiadując się szczegółów naszej imprezy, o których nie mieliśmy pojęcia :) Pozytywnych i śmiesznych na szczęście :) Oczywiście trzeba było nadrobić zaległości, poopowiadać co u kogo i  tak zrobił się późny wieczór. A biorąc pod uwagę to, że nasi przyjaciele do domu mieli daleko (ponad 130 km) oraz fakt, ze panowie troszkę dali sobie w palnik :P (i byli przy tym po prostu przezabawni :) ) stwierdziliśmy, że nie ma co się rozstawać za szybko i zostali u nas na noc. Kolejny dzień minął nam na odpoczynku po wesołym wieczorze i tak dotrwaliśmy do późnego popołudnia. Naprawdę fajnie było się z nimi spotkać i mimo, że nie zawsze cieszą mnie takie niezapowiedziane wizyty, to tym razem byliśmy naprawdę bardzo zadowoleni, że nasi goście postanowili zrobić nam taką niespodziankę :) 3 maja spędziliśmy prawie w całości u moich rodziców zajadając się przepysznym serniczkiem mojej mamy :) 4 maja mieliśmy sporo spraw do załatwienia, więc ten dzień spędziliśmy trochę w biegu, żeby ze wszystkim zdążyć i załatwić jak najwięcej. Udało się nawet więcej niż planowaliśmy, więc zaliczamy ten dzień na wieeeelki plus :) Wieczorem za to padłam jak kawka i obudziłam się dopiero w niedzielę o 9 rano. Tzn. nie sama się obudziłam - obudził mnie aromat śniadanka, które przygotował mi Mężuś :) Śniadań to on nie lubi robić i zdarza mu się to od wielkiego dzwonu (oczywiście twierdzi, że to dlatego, że ja mu robię najlepsze śniadanka na świecie.... taa... dobry bajer to podstawa, żeby kogoś naciągnąć na śniadanie :P), dlatego tym bardziej byłam zadowolona z takiej pobudki. Baaardzo chętnie dam się porozpieszczać, a co ;) Marzy mi się wyskok do kosmetyczki, ale tak prawdę mówiąc trochę szkoda mi kasy, bo mamy masę innych wydatków, także kwestia jest do przemyślenia.

Ruszyły dziś matury... Tak swoją drogą głupie były te tematy z polskiego - nic bym nie napisała z "Przedwiośnia", jakoś mi nie przypasowało i chyba nawet nie doczytałam go do końca. A ja jak co roku wspominam swoją maturę :) I tak naprawdę mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że studniówka i właśnie matura, to chyba były najfajniejsze momenty w całej historii mojej licealnej kariery. Klasę mieliśmy strasznie niezgraną, właściwie każdy był sobie, więc jakichś super wspomnień nie ma. Ale za to studniówka, na której wybawiłam się do białego rana (zeszliśmy z parkietu po 6 rano i to tylko dlatego, że ekipa odłączyła nam już głośniki z prądu :P) i matura, którą wspominam naprawdę baaaaaaaaardzo miło to były najfajniejsze momenty :)
Mieliśmy taką polonistkę - panią po 50tce, swoją drogą uczy to tej pory - która siała postrach samym swoim nazwiskiem. Blady strach padał na wszystkich pierwszoklasistów, którzy dowiadywali się, że właśnie jej macki będą ich trzymać przez kolejne 4 lata :) Owszem, babeczka była naprawdę mega wymagająca, ale za to na maturze dusza-człowiek, naprawdę. A jej wymagające podejście dało efekty - 100% jej uczniów zdało maturę , większość na 4 lub 5 :) Z kolei przed ustnymi egzaminami siedziało się przy stoliku na korytarzu, mieliśmy picie i kanapki (których i tak nikt ze stresu nie mógł przełknąć) i popadaliśmy w czarną rozpacz zdając sobie sprawę z tego, nie nic nie pamiętamy... :) Achh... fajnie było. I jestem w ciężkim szoku jak sobie pomyślę, że minęło już 9 lat od tej pory... słownie dziewięć... masakra :)
W każdym razie maturzystki moje blogowe - jeszcze raz powodzenia i nie dać mi się tam! :) Trzymamy z Maluszkiem kciuki :)