poniedziałek, 30 lipca 2012

Bo po każdej burzy w końcu musi wyjść słońce :)

Przepraszam Was za moją ostatnią nieobecność na blogu. Może nie tyle nieobecność, co milczenie i brak nowych notek. Nie chciałam pisać, bo nie miałam ani ochoty, ani natchnienia, ani siły. W ostatnim czasie mieliśmy trochę pod górkę. To był bardzo długi tydzień. Były nerwy i kłótnie, łzy i długie rozmowy, tłumaczenie, wyjaśnianie i nadzieja na spokój, przysłowiowa krew, pot i łzy. Nie działo się to wszystko między nami, ale w pewnym stopniu nas to dotknęło i odbiło się i na nas. Padły słowa, które paść nie powinny i pociągnęły za sobą lawinę. Było nam to całkowicie niepotrzebne, zwłaszcza w takim czasie. Na szczęście wszystko wyszło już na prostą, teraz już będzie ok. Było pojednanie i przeprosiny. Dzielnie staliśmy u swojego boku i daliśmy radę. Nie było innego wyjścia. Po wielkiej burzy z piorunami i gradobiciem, w końcu na naszym niebie znów wyszło słońce. I musi zostać na nim już na zawsze :)

A co poza tym? Gorący okres przedślubny w pełni. Zostało 19 dni... DziewiętNAŚCIE... Dzień za dniem mija w tempie ekspresowym, a my ciągle w biegu. Kupiliśmy już wszystkie dodatki, więc jesteśmy ubrani od stóp do głów. Za 2 tygodnie odbieram swoją suknię, w tym tygodniu musimy zawieść księdzu wszystkie dokumenty, zamówić bukiet ślubny, pogadać z organistą, ćwiczyć pierwszy taniec, pokombinować trochę z dekoracjami do domu, ustalić bukiety na stoły. Reszta w następnym tygodniu :) Zaczną się też wielkie porządki w domu, żeby wszystko wyglądało jak należy. Jestem już po próbnym makijażu i powiem Wam, że wyszło super. Będzie taki, jak pokazywałam Wam w jednej z ostatnich notek, wypróbujemy jeszcze tylko jeden rodzaj podkładu, żeby sprawdzić który będzie się lepiej trzymał. Mam przetłuszczającą się cerę i niestety wszystkie podkłady prędzej czy później spływają/ błyszczą się itp., więc trzeba dobrać taki, który spełni swoje zadanie i jak najdłużej pozostanie taki jak należy. W każdym razie jak zobaczyłam w lusterku efekt końcowy byłam w ciężkim szoku. B. jak mnie zobaczył, zrobił wielkie oczy i powiedział "Fiu fiu..." :) Tak samo moja mama :) Czyli jest dobrze :) W przyszłym tygodniu w końcu strzelę sobie kolor na włosy (w tej chwili mam wstrętny, wypłowiały, odrośnięty ciemny blond i z uporem maniaka unikam wszelkiego rodzaju luster, a jeśli już muszę w jakieś spojrzeć, staram się na włosy nie patrzeć) i od razu zrobimy próbną fryzurę. Taką tylko mniej więcej, żebyśmy miały ogólny zarys całości. Ślubem nie stresuję się nadal w ogóle. Dopadł mnie za to stres pierwszego tańca - bo na samą myśl mam wrażenie, że padnę na zawał jak będziemy musieli wyjść na środek parkietu i zatańczyć przed wszystkimi. Niby to tylko 2,5 minuty, ale dla mnie to cała wieczność i na samą myśl dostaję skrętu kiszek. Czy ma ktoś sprawdzony sposób na to, jak to przeżyć i przy okazji nie zabić się o własne nogi ze strachu? :)

Poza tym w zasadzie nic nowego. Padam na twarz po obejrzeniu otwarcia igrzysk olimpijskich, które swoją drogą BARDZO mi się podobało. B. zasnął mi po niecałej godzinie, a ja wiernie czekałam na moment zapalenia znicza. Przez ostatnią godzinę siedziałam już dosłownie z zapałkami w oczach i zmuszałam się siłą woli do trzymania oczu otwartych, co wychodziło mi średnio, ale stwierdziłam, że nie po to tyle siedziałam, żeby teraz na sam koniec iść spać. Kryzys minął i dotrwałam do zapalenia znicza, a jak położyłam się  w końcu spać... to mi się odechciało i kręciłam się kolejną godzinę. Ostatecznie zasnęłam dobrze po 3, a o 7 zadzwonił budzik i trzeba było zbierać się do kosmetyczki.... Ale przynajmniej ucięłam sobie małą drzemkę na łóżku w salonie :P W każdym razie tej olimpiady nie odespałam do tej pory i aż się boję pomyśleć co będzie po zarwanej weselnej nocy... :) Ale tam będzie taka adrenalina, że spać nie będzie nam się chciało na pewno :)

środa, 18 lipca 2012

It's the final countdown...

Ta piosenka pasuje w tym momencie idealnie :)

Końcowe odliczanie czas zacząć. Równo za miesiąc o tej porze będę już prawie gotowa u kosmetyczki i powoli będę kierować się w stronę domu, a 3 godziny później zostanę Żoną swojego Męża :) Nie mogę uwierzyć, że do naszego ślubu pozostał tylko miesiąc. Wydaje się, że dopiero był ponad rok i myślałam wtedy, że to jeszcze tak dużo czasu, a tutaj zleciało to w tak ekspresowym tempie, że nawet nie zauważyłam kiedy. Pamiętam jak nasza fotografka powiedziała nam "Pamiętajcie, że to TYLKO rok, a nie AŻ rok" i jej słowa sprawdziły się w 100% :)

Generalnie na miesiąc przed wielkim dniem panuje totalne zamieszanie i powoli zaczyna brakować nam doby. Co chwilę gdzieś jeździmy, załatwiamy, dogrywamy, coś zamawiamy... w dodatku dotyczy to zarówno spraw ślubnych, jak i "gniazdkowych", więc wszystko trzeba pomnożyć x2. Ale cóż... damy radę :)
Nie będę pisać co mamy załatwione, bo lista jest już zdecydowanie zbyt długa, ale to co nam jeszcze zostało. No więc tak:
- sprawy papierkowe załatwione - została tylko spowiedź dzień przed ślubem,
- omówić z księdzem szczegóły ceremonii,
- przymierzyć i odebrać suknię ślubną,
- rozchodzić buty,
- czekamy na dostawę zamówionych drobiazgów dla gości,
- zamówić kwiaty - mój bukiet i butonierkę B., kwiaty dla rodziców,
- dograć szczegóły dekoracji samochodu ślubnego i sali weselnej, ostatecznie zatwierdzić menu (w tym tygodniu),
- umówić godzinę na którą na przyjechać autobus przed ślubem i po weselu po odbiór gości :)
- dokończyć dekoracje nad wejścia do naszych domów,
- zrobić próbny makijaż (w przyszłym tygodniu) i próbną fryzurę (za 3 tygodnie),
- zafarbować włosy,
- omówić szczegóły z fotografką i z zespołem (najbardziej chyba nie mogę się doczekać zdjęć :) )
- wybrać tekst podziękowań dla rodziców,
- ćwiczyć pierwszy taniec (bo póki co jest więcej śmiechu niż tańca :P ),
- odprawiać modły szamana o ładną pogodę (najlepiej 25 stopni, słońce i leciutki wiaterek)

Na razie tyle przychodzi mi do głowy, choć podejrzewam, że to jeszcze nie wszystko i na pewno jeszcze jakieś drobiazgi mi się nasuną. W każdym razie na tą chwilę bilans wygląda tak. Niby spraw ciągle na bieżąco ubywa, ale ubywa też czasu. Wiem, że ze wszystkim zdążymy, ale jednak człowiek myśli o tym co jeszcze zostało, żeby o niczym nie zapomnieć.
Jeśli chodzi o nastroje, to nerwów w dalszym ciągu brak - u mnie :) Bo wszyscy wkoło coraz bardziej się stresują, łącznie z Panem  Młodym :P A ja się z nich śmieję, bo w dalszym ciągu wychodzę z założenia, że czym tu się stresować. Będzie dobrze i koniec :) Wiem, ze stres dopadnie i mnie, ale mam nadzieję, że nastąpi to jak najpóźniej. Pewnie przyplącze się coś w dniu ślubu albo dzień przed, ale taki chyba urok tego dnia :) A najlepsze jest to, że według wszelkiego rodzaju obliczeń na weselu ominie mnie @ :))) hahaha...

Za 31 dni rozpocznie się nowy etap w naszym życiu... Nie mogę się doczekać :)))))))

czwartek, 12 lipca 2012

Refleksyjnie

Powiem Wam, że jestem mile zaskoczona. Młoda (siostra B.), na którą jakiś czas temu trochę narzekałam z racji jej nastoletniego okresu przejściowego, ostatnio zmienia się na lepsze. Naprawdę, bardzo miło mnie dziewczyna zaskoczyła. Im bliżej ślubu, tym lepiej się z nią dogadujemy, sama z własnej inicjatywy dopytuje się czy trzeba nam w czymś pomóc, a jak jakiś czas temu moja teściowa zalazła nam za skórę, Młoda pierwsza stanęła w naszej obronie i bez ogródek powiedziała jej co myśli o jej zachowaniu i wtrącaniu się. Normalnie byliśmy w ciężkim szoku. Mam nadzieję, że jej tak zostanie, bo fajnie byłoby mieć z nią dobry kontakt, a nie taki jaki był do tej pory - na zasadzie focha w każdym temacie. Wiek dojrzewania w czasie gimnazjalno-licealnym jest naprawdę głupi, a jedynym sposobem na niego jest po prostu przeczekać. Młoda chyba powoli zaczyna wychodzić na prostą, co mnie niezmiernie cieszy :) Oby tak dalej, ale ciii... żeby nie zapeszyć ;)

U nas sporo się dzieje, choć jeszcze na szczęście jest w miarę spokojnie. Za tydzień mamy zamiar zacząć porządki u nas w domu i u rodziców, bo jednak będziemy wychodzić od nich. B. wyjdzie ze swojego rodzinnego domu i przyjedzie po mnie do domu rodziców - stwierdziliśmy, że tak będzie nam najwygodniej. No więc trzeba przeprowadzić generalne porządki, żeby wszystko lśniło jak należy :) Poszczególne punkty na liście spraw do załatwienia powoli są odhaczane, ale i tak jest ich jeszcze całkiem sporo, ale na pewno zdążymy, o to się nie martwię. B. powoli zaczyna się stresować :P a ja chyba jako jedyna w dalszym ciągu jestem oazą spokoju. Ktoś musi :P Zostało 5 tygodni i 2 dni...

Wczoraj zakończył się pewien etap w moim życiu. No w zasadzie nie tylko w moim, ale ja tu o sobie chciałam napisać. Wczoraj po raz ostatni poszłam do domu moich Dziadków. Serce pękało mi z żalu, kiedy stamtąd wychodziłam, bo wiedziałam, że to już ostatni raz i że nigdy więcej nie będę mogła tam pójść, teraz są tam już nowi lokatorzy. Spędziłam tam kawał czasu... Najpierw mieszkałam z rodzicami przez kilka lat, później często przychodziłam w odwiedziny, najpierw do obojga, kiedy zmarł Dziadek chodziłam do Babci, a kiedy i Ona odeszła czasami szłam po to, żeby jeszcze poczuć jej zapach. Bo tam ciągle pachniało Nią. A kiedy wczoraj przyszło mi się pożegnać z tym miejscem i ostatni raz obejrzeć tak dobrze znane kąty, myślałam, że serce mi pęknie, bo poczułam się, jakbym znowu Ich straciła. Staram się sobie tłumaczyć, że taka jest kolej rzeczy i że to lepiej, że ktoś będzie sobie mieszkał i dbał. Ale mimo wszystko jest mi smutno. A jest mi jeszcze smutniej z myślą, że nie będzie ich na naszym ślubie i weselu. Gdyby tylko mogli, byłby to dla nas najpiękniejszy prezent, niestety nierealny. Ale ze to wiem, że zarówno moi Dziadkowie, jak i Teść będą z nami w tym dniu duchowo i na pewno w jakiś sposób odczujemy ich obecność. Tego jestem pewna. I tak to w życiu jest - coś się kończy, a coś zaczyna...

czwartek, 5 lipca 2012

misz masz

Najpierw przez cały weekend grzało jak w piekarniku. Później przez dwa dni z kolei była burza (swoją drogą baaaaaaaaaaaardzo długa), aż w końcu dziś za oknem widać prawdziwe lato. Pogoda jest piękna - słoneczna, jest ciepło, ale nie za gorąco, za oknem firmy śpiewają ptaki, a na pobliskich pagórkach resztki rosy mienią się w słońcu. Jednym słowem lato pełną gębą :) Tego mi było trzeba :) Ze względu na pogodę przez ostatnie dni w ogóle nie miałam siły rano zwlec się z łóżka i odciągałam ten moment w nieskończoność, co w efekcie kończyło się tym, że później biegałam po domu jak poparzona, szykując się do wyjścia :) A B. tylko się ze mnie śmiał.
U nas wszystko ok, bez większych zmian. Wszystko toczy się swoim rytmem. Dzień za dniem upływa w zastraszającym tempie, a ja coraz częściej siedzę nad listą spraw, które jeszcze zostały nam do załatwienia i zastanawiam się czy aby na pewno o niczym nie zapomnieliśmy. O dziwo nadal panuje spokój, co mnie bardzo cieszy, bo nie wyobrażam sobie jak mielibyśmy wszystko podopinać, gdyby już teraz dopadł nas przedślubny stres. Na pewno wszystko zdążymy załatwić (no bo przecież nie ma innej opcji, co nie? ;) ), ale jednak zawsze wkrada się taka nutka niepokoju. W kwestiach ślubnych niewiele się zmieniło od ostatniej notki, więc nie będę się nad tym na razie rozpisywać, bo ileż można :)

Dziś skupię się bardziej na kwestiach "wizażowych".  Zacznę od tego, że mam świetną kosmetyczkę, która okazała się naprawdę strzałem w samą dziesiątkę. Pod koniec lipca jestem z nią umówiona na makijaż probny, żeby zobaczyć co mi pasuje, jak będzie wyglądać nasz zamierzony efekt i żeby zgrać ze sobą nasze wizję - bo gdyby w dniu ślubu okazało się, że jednak to nie do końca to o co mi chodziło, to byłoby już troszeczkę za późno :) Dlatego trzeba najpierw spróbować. Poza tym pierwszy raz w życiu będę mieć profesjonalny makijaż, dlatego tym bardziej trzeba to wykorzystać :) A makijaż chciałabym o taki:



Wykupiłam sobie fajny pakiet - makijaż próbny + makijaż właściwy + manicure (french) za 200 zł. Cena dla stałych klientek jest naprawdę bardzo atrakcyjna i nie muszę się martwić o jakość wykonania, bo dziewczyny są prawdziwymi profesjonalistkami. Rok temu robiłam u nich pazurki i zwykły lakier trzymał mi się na paznokciach przez 3 tygodnie i nikt nie chciał mi uwierzyć, że to są po prostu pomalowane naturalne paznokcie. Tylko tutaj pojawił się pewien problem... Otóż trochę rozdwajają mi się moje pazurki (co prawda tylko 2, ale to i tak problem) i boję się, że może mi się nie udać ich odpowiednio zapuścić. Robię co mogę, łykam witaminki, jem mnóstwo warzyw i owoców, piję herbatki z pokrzywy i ze skrzypu, dbam o nie jak mogę, żeby jakoś przetrwały i mam nadzieję, że mi się uda. Myślałam już o tym, żeby na wszelki wypadek zapisać się na "żele", ale kilka razy widziałam jak wygląda płytka paznokcia po ich zdjęciu i raczej wolałabym tego uniknąć. Także tego... jeśli ktoś zna sprawdzone sposoby na poprawę stanu pazurków ( a przy okazji i włosów) będę wdzięczna za rady. No właśnie... co do tych nieszczęsnych włosów to jedyne o czym w tej chwili marzę, to polecieć do fryzjera i opitolić się na boba :) Naprawdę. Chyba nigdy w życiu tak bardzo nie chciałam obciąć włosów jak w tej chwili. I będzie to pierwsza rzecz jaką zrobię po ślubie (no dobra, po sesji plenerowej :P). Przez to całe zapuszczanie (mam je już do łopatek) stały się takie nijakie - oklapnięte, piórkowate i ogólnie do niczego, dlatego z ogromną przyjemnością je obetnę jak tylko będę mogła. Całe szczęście, że to już niedługo :) Na początku sierpnia mam też umówione farbowanie (w końcu) i fryzurę próbną. O to się nie martwię, bo fryzjerka, która będzie mnie czesać, pod okiem swojego szefa, naprawdę potrafi zdziałać cuda, więc na pewno coś fajnego mi wymyśli :)

Na razie to tyle. Temat na następną notkę powoli kluje się w mojej głowie, ale muszę go sobie odpowiednio poukładać. Także do następnego :)

P.S. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ostatnią monotematyczność, ale nasze życie w ostatnim czasie jest zdominowane przez tematy ślubne i muszę się gdzieś spokojnie wygadać. A jeśli nie teraz, to kiedy? :) Ale nie martwcie się - jeszcze tylko 6 tygodni i 2 dni ;)