poniedziałek, 29 października 2012

W przed-pierwszolistopadowym klimacie

Na początku bardzo dziękuję wszystkim osobom, które wpisały się pod poprzednim postem. Wygląda na to, że jest Was całkiem sporo, szczególnie tych, które do tej pory się nie ujawniały. Mam nadzieję, że od czasu do czasu coś tam jednak skrobniecie :) Proces liczenia nadal trwa, więc jeśli do tej pory ktoś jeszcze nie miał okazji się wpisać, to bardzo do tego zachęcam :) Fajnie jest wiedzieć, że tak wiele osób czyta to, co piszę.

A co u nas? No cóż... Jak wiele regionów w Polsce - zasypało nas :) Od soboty za oknem jest całkowicie biało, trzyma lekki mróz, więc na topnienie śniegu póki co się nie zapowiada. Wczoraj przeprosiłam się z ciepłymi szalikami, czapkami i rękawiczkami i wyjęłam je na wierzch na kolejny sezon. W sumie to jeszcze nie ta pora, przecież minął ledwie miesiąc jesieni, a tu zrobiło się całkowicie zimowo, ale jakoś tak przyjemnie było pospacerować sobie wczoraj po mrozie :) Rześko tak ;)
Kolejny weekend minął nam jak z bicza strzelił. Ten spędziliśmy towarzysko. W sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy w piątek przyjechali do swoich rodziców z racji zbliżającego się 1 listopada. Zostają w Mieście kilka dni, więc w końcu była okazja się spotkać i poplotkować. Posiedzieliśmy do 2 w nocy przy dobrym winku i nadrobiliśmy zaległości, które nazbierały się od naszego ostatniego spotkania. Naprawdę bardzo fajnie było. Dobrze, że akurat w sobotę trafiła się zmiana czasu na zimowy, więc mogliśmy odsypiać posiadówkę o godzinę dłużej ;) Niedziela z kolei była bardzo rodzinna. Najpierw obiad u moich rodziców, później kawa u teściowej, a na miłe zakończenie wspomniany wyżej spacer po mroźnym powietrzu. Całkiem dobrze nam to zrobiło muszę przyznać, bo wróciliśmy do domu w świetnych humorach :) A dziś skoro świt trzeba było wstawać do pracy. Czy ja już kiedyś mówiłam, że nie lubię poniedziałków? Nie? No to mówię :))) Ale podejrzewam, ba - jestem wręcz pewna, że w tym nielubieniu osamotniona nie jestem :) Prawda? :) Całe szczęście, że ten tydzień pracy będzie krótki, bo ledwie 3-dniowy, więc może jakoś przeżyjemy ;)
A jakie mamy plany na "długi weekend"? Hmm... w czwartek standardowo wizyta na cmentarzu. Na szczęście wszystkie "najważniejsze" groby mamy na miejscu, więc nie musimy nigdzie jeździć. Znicze kupione już czekają, na kwiatki składamy się, żeby zrobić po jednym ładnym bukiecie-stroiku na każdym grobie, bo nie jesteśmy zwolennikami "przepychu" na grobach na zasadzie kto przyniesie największą doniczkę z chryzantemą i u kogo będzie najwięcej kwiatków na grobie. Bezsens jak dla mnie. U nas w rodzinie zawsze jest tak jak napisałam wcześniej, że robimy po jednym dużym bukiecie - stroiku na groby, do tego kupujemy znicze w zbliżonej kolorystyce (białe lub czerwone), beż żadnych zbędnych pierdół, kominków, komineczków lub  -o zgrozo! - melodyjek (niedaleko mojego teście ktoś kiedyś postawił na grobie znicz grający Ich Troje "Wstań powiedz nie jestem sam..." - masakra jak dla mnie!!!) itp. Ma być prosto, ładnie i ze smakiem. Poza tym liczy się pamięć o zmarłych, a nie wyścig pod hasłem "zastaw się, a postaw się". No i ciekawa jestem tegorocznego cmentarnego lansu ;) "Gwiazdy" pewnie już wietrzą swoje futra, pseudobiznesmeni wyciągają powoli swoje długie płaszcze i białe szaliki... ach trafiają się okazy, trafiają :) Rok temu było u nas bardzo ciepło 1 listopada, aż dziwne, bo zawsze lało i wiało, a wtedy można było spokojnie wyjść w półbucikach i cienkiej kurteczce. No i "szpanerasy" były chyba nie pocieszone, no bo jak to - pójdą na cmentarz raz w roku bez swojego futra? ooo na pewno nie. I paradowały takie babeczki - upocone jak dziki, czerwone na twarzy, z klapiącymi fryzurami od potu, ale w futrach obowiązkowo. Ciekawe jaki hit będzie królował w tym roku :P
A tak na poważnie to do szewskiej pasji doprowadzają mnie osoby, które przez cały rok groby swoich bliskich mają głęboko gdzieś, ale jak przychodzi 1 listopada nagle sobie o nich przypominają i łażą jak te święte krowy z zadartymi nosami i rozglądają się na boki czy ich inni widzą jak "pięknie" wyglądają, jaką wielką i "piękną" chryzantemę niosą (najczęściej nadgnitą, przemarzniętą i zwiędniętą)... ale oto są! Niech wszyscy patrzą i ich wielbią, jak rzekłby król Julian... Ach... szkoda słów na takich ludzi :)

Tak czy inaczej... życzę Wam wszystkim miłego czasu spędzonego z bliskimi, jeśli tak planujecie, Ci którzy wyjeżdżają gdzieś dalej - uważajcie na siebie i wracajcie do domu cali i zdrowi.

środa, 24 października 2012

Liczymy się :)

Ostatnio z ciekawości przeglądałam statystyki bloga. Liczby nie kłamią i wygląda na to, że codziennie jest sporo wejść na bloga, dlatego urządzimy sobie małe liczydełko :)
Bardzo proszę wszystkie osoby, które do mnie zaglądają (szczególnie te, które do tej pory się nie ujawniały :) fajnie będzie Was "poznać") o wpisanie się w komentarzach pod tym postem :) Zobaczymy ile Was jest lub ile będzie miało ochotę się ujawnić :)

poniedziałek, 22 października 2012

Jak to jest z tym dbaniem o siebie

Tak, wiem, że obiecałam napisać tego posta już dawno (i co niektórzy nie omieszkali mi tego wypomnieć :P :))) - spoko spoko, pilnujcie mnie ), ale jakoś tak naprawdę nie miałam kiedy do tego usiąść. Wiadomo - życie jak życie, oprócz bloga na brak obowiązków nie narzekam, a one raczej muszą być ogarnięte w pierwszej kolejności, dopiero później jest czas na posty. W pracy młyn, roboty mnóstwo, jakiś taki gorący przedświąteczny okres się zaczyna, jakieś projekty, spotkania, analizy, co chwilę coś. Dodatkowo przez cały tydzień ogarniałam maile, które dostałam w czasie urlopu. Co prawda większość była już nieaktualna - czyt. załatwiona, ale i tak musiałam je przejrzeć i przepuścić przez sito, żeby być mniej więcej na bieżąco. Ale na szczęście wyszłam już na prostą. W domu jak to w domu, zawsze jest coś do zrobienia, a nawet jeśli nie, to po prostu miałam ochotę zasiąść wygodnie z mężem mym na kanapie, obejrzeć jakiś fajny film, zwyczajnie pogadać, albo korzystając z ostatnich pięknych jesiennych dni wybrać się na dłuuuuugi spacer. A na komputer nie miałam już najmniejszej ochoty patrzeć. Dodatkowo mieliśmy też trochę jeżdżenia w związku z naszym "gniazdkiem", papierologia, szukanie różnych materiałów, porównywanie cen do jakości itp. Także mam nadzieję, że mi wybaczycie małą zwłokę w pisaniu i uznacie mnie za usprawiedliwioną :) Następnym razem nie będę się deklarować kiedy co się pojawi, żeby później nie było rozczarowania ;)

No więc do rzeczy, bo trochę się rozwinęłam nie na temat ;)
Jak pisałam w jednym z komentarzy po poprzednią notką uważam, że po ślubie nie można spocząć na laurach, tylko nadal trzeba się starać dla drugiej osoby. I dotyczy to obu stron. Mam taką koleżankę, która odkąd wyszła za mąż stała się jakaś taka... dzika. Uważa, że skoro już ma męża, to nie musi się już wysilać na makijaż, ładny strój itp., bo przecież go już usidliła i starać się o jego względy nie musi. I mówi o tym otwarcie powodując spore zdziwienie wśród znajomych. Jak wiecie, od początku roku byłam na diecie, zgubiłam 10 kg dla własnego komfortu, bo źle się czułam z takim stanem rzeczy, jaki wtedy był. Doszłam do wagi 59 kg przy wzroście 168 cm i mam zamiar tego pilnować, bo teraz naprawdę dobrze czuję się we własnym ciele i wyglądam tak, jak zawsze chciałam wyglądać. Kiedy po wakacjach zaczęły się zajęcia fitness, od kilku osób usłyszałam "A to ty jeszcze chodzisz na ćwiczenia? Przecież już po ślubie, nie musisz dbać tak o linię i pilnować, żeby suknia dobrze leżała". No heloł, to jak już ktoś jest po ślubie, to ma się zapuścić i zaprzepaścić coś na co ciężko pracował przez kilka miesięcy? Ja na pewno się na to nie piszę. Dbam o siebie, bo chcę się podobać zarówno mojemu mężowi, jak i samej sobie, a i moje zdrowie na pewno na tym skorzysta, dlatego dziwię się trochę takim komentarzom. To samo dotyczy facetów. Moim zdaniem obie strony czy to w "wolnym" związku czy w małżeństwie - jak zwał, tak zwał - powinny cały czas starać się nie tylko dla drugiej osoby, ale przede wszystkim dla samej czy samego siebie, a nie żyć na zasadzie "już ją/jego usidliłem/-łam, więc co się będę wysilać. A Wy jak uważacie?

czwartek, 18 października 2012

2 miesiące :* :)

Już 2 miesiące temu powiedzieliśmy sobie sakramentalne "Tak" :) I każdy dzień utwierdza nas w pewności, że to było najlepsze, co mogło nas w życiu spotkać :)

Jest super (żeby za słodko nie było to zaznaczam, że drobne sprzeczki się zdarzają, a jakże) i oby tak było zawsze :)

Jutro napiszę jakąś dłuższą notkę, dziś tylko tak króciutko :)

poniedziałek, 15 października 2012

Powrócili

No i jesteśmy :) Państwo Kfiatushkowi powrócili na ojczyzny łono :) Opaleni, wypoczęci i bardzo zadowoleni z wyjazdu :) Było naprawdę fajnie, wypoczęliśmy po pracowitym roku, naładowaliśmy akumulatory na następny (pewnie równie pracowity), a na tym właśnie zależało nam najbardziej. Nie będę szczegółowo opisywać każdego dnia, bo były do siebie dość podobne, więc głupio byłoby pisać ciągle to samo. Spaliśmy długo, później szliśmy na pyszne i baaardzo urozmaicone śniadanko, później wskakiwaliśmy zbieraliśmy manatki i wybywaliśmy na słoneczko - nad basen lub na plażę nad oceanem (choć zazwyczaj wybieraliśmy opcję numer dwa, bo przecież skoro człowiek ma do dyspozycji cieplutki ( woda miała jakieś 26 stopni) i krystalicznie czysty ocean, grzechem byłoby moczyć tyłki w hotelowym basenie, więc większość dnia spędzaliśmy na plaży. Dawno tyle się nie wymoczyłam i nie nabiłam tylu kilometrów pływając :) Kiedy mieliśmy już dość, wracaliśmy do hotelu, szybki prysznic, obiadek i dłuuuugi spacer brzegiem plaży lub do centrum miasteczka, wieczorem kolacja i kolejny spacer. Żeby odpocząć troszkę od słońca i leżenia na plaży, wypożyczyliśmy też sobie samochód na 3 dni i zrobiliśmy sobie małą objazdówkę po Teneryfie. To był bardzo fajny pomysł, bo dzięki temu zobaczyliśmy miejsca, w które pewnie inaczej nie trafilibyśmy bez samochodu. 2 razy byliśmy też na rowerach, więc trochę ruchu mieliśmy. Temperatury jak dla nas były super - jakieś 27 stopni w ciągu dnia i o 4-5 stopni mniej w nocy (a podobno tam zaczynają się już "zimowe" temperatury :P). Po powrocie do domu musieliśmy się naprawdę ciepło ubierać, bo dostawaliśmy trzęsawki przy każdym wyjściu z domu, choć wszyscy mówili, że przecież jest ciepło :P No comments :P
Fajnie było, ale jak to mówią wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać do rzeczywistości. Dziś pierwszy dzień w pracy, odkopywanie spod setek maili i generalnie dzień "na wdrożenie z powrotem" ;) i przeskoczenie na tryb "praca". No ale cóż. Nie będzie tak źle, następny długi weekend już za 2 tygodnie, a później ani się nie obejrzymy i będą święta. Kiedy to zleciało? Przecież dopiero co święta były...
Zaległości na Waszych blogach nadrobiłam. Przepraszam za brak komentarzy, ale było to fizycznie niemożliwe, żeby wszędzie coś skrobnąć. W każdym razie wiedzcie, że byłam, przeczytałam i jestem u Was na bieżąco :)