wtorek, 28 listopada 2017

Trzecie wieści od Pędraczka i nieproszony "gość" z Hameryki...

Powiem tak... u nas chyba zawsze musi się coś dziać, inaczej byłoby nudno. Ale ja naprawdę za taką nudę wiele bym oddała. Piątek rano w pracy - koleżanka przysyła smsa, że nie przyjdzie, bo jej syn jest chory - jelitówka. Czekała mnie kupa roboty swojej, jeszcze więcej jej, a po drodze szkolenie, na którym MUSIMY być. A w perspektywie wizyta u doktorka prawie zaraz po pracy. Cudownie. Przez większość dnia biegałam na maksymalnych obrotach, żeby ze wszystkim zdążyć, ale koło 14 wyczerpały mi się bateryjki i stwierdziłam, że pierdzielę - nie robię. Ile zdążę, tyle zdążę. Reszta poczeka.
14:30 - telefon od babci, że Junior mówi, że głowa Go boli. Gorączki nie ma, ale jakiś taki nieswój jest.
14:45 - telefon od babci, że Junior śpi. No super, wiem jak wygląda jego wybudzanie z głębokiego snu, więc już mi słabo na samą myśl. A nie ma czasu na sentymenty, bo przecież lekarz.
16:15 Przyjeżdżam do babci - dalej śpi. Na szczęście dobudził się w miarę szybko i bez problemu, więc odetchnęłam z ulgą. Mówił, że już się dobrze czuje, więc tym bardziej odetchnęłam. Zapakowaliśmy się do auta i jazda do domu. W domu znowu biegiem, żeby się ogarnąć przed lekarzem, z Mężem minęliśmy się w drzwiach i pognałam do Doktorka. Na miejscu 1 godzina opóźnienia. Spoko, będzie czas odpocząć. U Doktorka na szczęście bezproblemowo. Pędraczek ma 6,3 cm długości i jest bardzo ruchliwy. Doktorek musiał się nieźle nakombinować, żeby go zbadać i zmierzyć. Już już miał w miarę dobry i wyraźne ujęcie z dobrze ułożonym Pędrakiem, a ten nagle myk spod głowicy- i już Go nie ma :) i tak kilkanaście razy. Na szczęście wszystko jest ok, rozwija się prawidłowo i oby tak dalej. Oficjalnie wkroczyliśmy już w II trymestr, więc i ja powinnam się już o niebo lepiej czuć przynajmniej przez kilka miesięcy. Teraz dopada mnie tylko senność o każdej porze dnia i nocy i coraz trudniej jest mi z nią walczyć. Zwłaszcza w pracy, gdzie nie dość, że nie można się zdrzemnąć, to jeszcze trzeba pracować :P Kto to wymyślił? :P No, ale wracając do tematu... Doktorek pomierzył Pędraka, zbadał mnie, przeanalizował wyniki i przepisał antybiotyk na te nieszczęsne bakterie. Reszta wyników książkowa :) W domu byłam przed 19. Junior brykał jak zwykle, więc już całkiem się uspokoiłam, ciśnienie ze mnie zeszło, wreszcie coś zjadłam i spokojnie usiadłam.
20:40 - Junior śpi
20:45 - "Mamaaa..."
21:05 - Junior śpi
21:08 - "Mamaaaa... nie mogę zasnąć".
W końcu poszłam się umyć i położyłam się spać razem z Nim i wreszcie spokojnie spał aż do rana.
Sobota, 07:00 - "Mama, wstajeeemyyyy..." Junior siedział nade mną wesolutki jak skowronek i strasznie mi ulżyło, że wszystko z nim ok, a już się bałam, że coś go rozkłada. Ale zaraz, co |On ma na rączce? jakieś krostki, chyba uczulenie.
07:20 - takie same krostki wokół ust. NOSZ &*()_$*%(%*^)$*#(%(#)%(#%*# !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jak w mordę strzelił bostonka... Słyszałam o tym parchu jeszcze jak Junior był malutki, córka koleżanki to wtedy miała. Poczytaliśmy na internetach - nic się nie podaje oprócz syropu na zbicie gorączki w razie potrzeby i coś przeciwwirusowego. Spoko, wszystko mamy. ALE UWAGA - choroba jest bardzo zaraźliwa i szczególnie niebezpieczna dla kobiet w ciąży. No ja ... dobra, nie będę kląć. Szybki telefon do mojego Doktorka - zalecenie: trzymać się z daleka od Juniora. Telefon do Dziadków - przywozić jak najszybciej. A ja całą sobotę przepłakałam, bo jak to tak?? Mój Synuś jest chory, a ja go oddałam? Co ze mnie za matka? I tak cały dzień w ten deseń. Junior zachwycony, bo przymusowe "wakacje" u Dziadków są Mu jak najbardziej na rękę. Tym bardziej, ze dobrze się czuje, nie ma gorączki i szaleje jak zawsze. Wizyta u naszej pediatry tylko potwierdziła diagnozę i chwilowo żyjemy na dwa domy - Junior tam, a my u siebie. Jutro po południu wraca, a my tęsknimy jakbyśmy Go nie widzieli przynajmniej miesiąc.
Także tak nam minął weekend. Królestwo za spokój i zwykłą nudę...
Trzymajcie się i niczego nie łapcie!!!!

poniedziałek, 20 listopada 2017

Etap pierwszy (prawie) zakończony

Moje drogie, wyobraźcie sobie, że kończymy właśnie powolutku I trymestr. Jejuuu, słyszałam, że druga ciąża mija szybciej, ale nie myślałam, że aż tak. Jestem teraz na takim etapie, którego w ciąży najbardziej nie lubię. Ten mój brzuch nie jest już taki normalny, nie jestem w stanie go wciągnąć, ale nie jest też jeszcze taki typowo ciążowy. Wyglądam bardziej jak przejedzona klucha i jak ktoś nie wie jaki jest tego powód, to raczej się nie domyśli, prędzej stwierdzi "Ale się spasła". Serio, nie mogę się już doczekać TEGO PRAWDZIWEGO bebzola. W sobotę wygrzebałam kilka ubrań jeszcze z czasów Juniorowego pobytu w brzuchu. Problem jest taki, że większość tamtego czasu przypadło na lato, a teraz na zimę, więc wykorzystam na razie tylko jedne spodnie i maksymalnie ze 3 bluzki. Te spodnie miałam jeszcze odłożyć na jakiś bliżej nieokreślony czas, ale dziś w pracy stwierdziłam, że pierdzielę, niewygodnie mi już siedzieć w takich normalnych, bo guzik mi się wpija, a nie będę przecież pomykać po firmie w rozpiętych gaciach :P Póki co ratuję się gumką recepturką :P Jeśli maj będzie ciepły, to mam jeszcze trzy superowe sukienki, ale kto to wie jak to z tą pogodą będzie. Zobaczymy. Więc wszystko wskazuje na to, że trzeba ruszyć na allegrowe łowy (chyba, że ktoś ma namiary na jakiś fajny sklep internetowy). W weekend obskoczyłam kilka H&Mów, ale nic mi się nie podobało, a na koniec stwierdziłam, że 129 zł za bluzkę, którą ponoszę przez kilka miesięcy na pewno nie dam. Więc przerzucam się na zakupy online. Coś w sam raz dla mnie, czyli dla osoby która reaguje ciężką alergią i stanami depresyjnymi na myśl o zakupach ubraniowych. Już taka moja natura... ;)

Junior pognał dziś do przedszkola jak na skrzydłach. Ja nie wiem co oni tam robią, ale jest przeszczęśliwy jak idzie do przedszkola. Tydzień temu miałam dzień wolnego i mówię mu, że zostaniemy sobie razem w domu, a on spojrzał na mnie oburzony i mówi "Jak wolne?? Ja idę do przedszkola!!" Ale ponieważ był przeziębiony to jednak został. Dobrze, że tak tam pędzi. To znaczy że jest mu tam dobrze i lubi przedszkole. Zresztą nawet dziś rano opowiadał mi, że ma tylu kolegów i tak fajnie się bawią. Dobrze, oby tak dalej. Za to o szkole nie chce słyszeć. Za każdym razem na wzmiankę o szkole mówi, że on do szkoły chodzić nie będzie, tylko będzie pracował a dziadkiem. Hmm... chciałbyś Synu :P

Pogoda u nas prezentuje dziś wszystkie możliwe opcje.Rano był mróz, że aż zęby dzwoniły po wyjściu z domu. Póżniej niby sie ociepliło, ale zaczęło wiać i padać - na zmianę deszcz i śnieg. A teraz są popielate chmury i słońce świeci jak w szczycie lata. Super. A wczoraj wieczorem mieliśmy burzę i to tak całkiem znienacka. Oglądaliśmy sobie film z Mężowatym i nagle jak nie huknie błyskawica i grzmot w tym samym momencie, aż oboje podskoczyliśmy. Dobrze, że nie oglądaliśmy horroru :P

Powiem Wam, że niedługo zacznę dopiero 4 miesiąc ciąży, a już mam lenia. W sensie, że do roboty mi się nie chce chodzić. W sumie ostatnio nawet się nad tym zastanawiałam. Jak powiedziałam szefowi, że jestem w ciąży powiedziałam mu, że postaram się być najdłużej jak to możliwe biorąc pod uwagę mój stan zdrowia. I tak najpierw planowałam sobie, że będę pracować do końca marca (termin mam na pierwsze dni czerwca), ostatecznie jednak stwierdziłam, że pobędę tu do końca lutego, jeśli wszystko będzie ok. A dziś mam takiego niechcieja, że nie wiem jak ja tu wysiedzę jeszcze 3 miesiące :P  Nie jestem typem, który biegnie na L4 od razu po zrobieniu testu (choć to też sprawa indywidualna, bo jeśli kobieta z przyczyn zdrowotnych na to L4 iść musi czy też pracuje w niekorzystnych warunkach, to bez dwóch zdań jest to jedyne logiczne rozwiązanie). W każdym razie wracając do tematu. Z Juniorem w pakiecie pracowałam do połowy 6 miesiąca, tak jak planuję teraz. A ile faktycznie wytrzymam to się okaże. Nie wiem, może to przez to, że miałam jednak prawie 5 lat mniej, albo przez jesienno-zimową pogodę za oknem, ale ciężko mi się zebrać do pracy. Najchętniej zakopałabym się w dresiku pod kocykiem z kubkiem gorącej herbatki. Ach... marzenia...

poniedziałek, 13 listopada 2017

Wieści od Pędraczka - cz. 2

W środę byłam na wizycie u Doktorka. U Pędraka wszystko ok, ma już 3,5 cm długości, serduszko pięknie bije i generalnie wszystko jest w porządku. Z moim ciśnieniem wszystko wydaje się być ok, ale i tak sama dla siebie nadal je sprawdzam. Lepiej dmuchać na zimne.Gorzej z moimi wynikami. Morfologia w porządku, wszystko w normie, gorzej z wynikami moczu, bo nie wyszły za dobre. W każdym razie mam je powtórzyć i wtedy zobaczymy co dalej. Prawdopodobnie dostanę jakiś antybiotyk i tyle. W ciąży z Juniorem było tak samo. Cały czas coś było nie tak z tymi wynikami, a morfologia była książkowa. Tym razem Doktorek pobrał mi też cytologię, więc znowu będę się stresować wynikami. Ja tak zawsze mam. Nie lubię robić takich badań, bo później siedzę i myślę jakie wyjdą mi wyniki. Ale robię, żeby nie było. Także zobaczymy na następnej wizycie. Ja ogólnie czuję się całkiem dobrze, czasem tylko boli mnie głowa i muszę się położyć, a tak to jest ok. No i jeszcze mam jedną niefajną dolegliwość, nie jest to typowa zgaga, ale taki dziwny kwaśny posmak w ustach bez pieczenia w przełyku. Nie wiem jak to dokładniej określić. Póki co nie odkryłam jeszcze skutecznego sposobu na to. Woda pomaga tylko na chwilę, soki owocowe powodują tylko mega wzrost tej kwaśności i tyle. Jeśli któraś z Was miała coś takiego i zna sposób jak to dziadostwo przegonić, będę wdzięczna za rady :))

Junior strasznie się cieszy z Malucha. Zastanawialiśmy się jak będzie reagował, ale póki co jest naprawdę super. Oby tak mu zostało jak dzidziuś już się urodzi. Junior odłożył już dla Pędraczka całe pudło swoich zabawek z "młodych" lat i co chwilę opowiada co będą razem robić itd. Super :)

A tak w ogóle to zapomniałam Wam wspomnieć, że moja przyjaciółka jeszcze z czasów dzieciństwa też jest w ciąży, tylko rodzi dwa miesiące przede mną. Także będziemy mogły sobie chodzić razem na spacerki i pewnie nasze dzieci będą chodzić razem do szkoły. Jej córka jest o 7 miesięcy młodsza od Juniora, są już z dwóch różnych roczników, więc w przedszkolu są w dwóch różnych grupach. Znają się z takich naszych spotkań, ale te drugie maluchy mają szansę na wspólną szkołę. Super :) Fajnie by było, gdyby też się zaprzyjaźniły :)

A poza tematami dzieciowymi, przez ostatni tydzień całą trójką chodzimy zasmarkani. Przyplątało się do nas przeziębienie i nie chce puścić. My z Juniorem wychodzimy już na prostą. Juniorowi już prawie nic nie jest, ja jeszcze trochę kaszlę i mam resztki kataru, ale już jest git. W porównaniu do piątku, kiedy to zdychałam całkowicie i najchętniej cały dzień bym przespała (ale, że byłam sama z Juniorem, to nie było takiej opcji), dziś już czuję się całkiem dobrze. Do następnego razu kiedy Junior przywlecze coś z przedszkola.

A jeszcze coś mi się przypomniało odnośnie Pędraczka. Wreszcie odważyłam się powiedzieć w pracy. Co prawda dwie osoby wiedziały już wcześniej i to właśnie one cały czas mi truły, że muszę powiedzieć szefom. No i w końcu się odważyłam. Na początku byli w ciężkim szoku, później mi gratulowali, a teraz się śmieją, że to będzie nasze pierwsze "firmowe" dziecko". Tak więc przecieram szlak jak jakiś pionier ;) Umówiliśmy się, że popracuję do wiosny, a w międzyczasie znajdziemy kogoś na zastępstwo, żebym miała czas tą osobę dobrze przeszkolić. No chyba, że sytuacja zmusi mnie do pójścia na zwolnienie wcześniej. Do marca chciałabym dociągnąć, ale zobaczymy jak będzie.
Miłego tygodnia! :)

środa, 8 listopada 2017

Nie mam pomysłu na tytuł :P

Kiedy minęły te 2 tygodnie od ostatniego posta to ja nie mam pojęcia. Wydawało mi się, że dopiero co pisałam, a jak spojrzałam na datę to aż się zdziwiłam.
U nas w zasadzie ostatnio niewiele się dzieje, dlatego chyba nie pisałam, ale nie chcę robić zbyt długich przerw, więc jestem ;)
W ciągu tych ostatnich dni zaliczyliśmy Mężowe urodziny. Kupiliśmy z Juniorem prezent, schowaliśmy go głęboko i czekaliśmy na TEN dzień.  Nasze dziecko pod tym względem jest prawdziwym mistrzem, bo zawsze dochowuje tajemnicy i nie pusci pary z buzi choćby nie wiem co. Tak było np. na Dzień Mamy. Kilka dni wcześniej w drodze z przedszkola kupił z babcią kubek z napisem Kocham Cię Mamo, schowali go u babci i czekali. Junior nie pisnął ani słówka, że coś dla mnie ma, więc miałam prawdziwą niespodziankę. Naprawdę go za to podziwiam, bo w sumie to jeszcze małe dziecko, a potrafi dochować sekretu kiedy trzeba :) W przeciwieństwie do swojego Taty, bo ten to zawsze albo wygada od razu, a w przypadku prezentów, wręcza je od razu po kupieniu, ewentualnie następnego dnia, bo już nie może wytrzymać :P
No ale wracając do tematu, to urodziny się udały, moje ciasto może troszkę mniej, ale gościom podobno smakowało. Albo tak tylko mówili przez grzeczność :P
Później był dzień Wszystkich Świętych i muszę Wam powiedzieć, że dla mnie jakiś dziwny był w  tym roku. To, że było zimno, to już standard i wcale mnie nie zdziwiło, ale jakoś nie odczuliśmy tej atmosfery. W tym roku jakoś zabrakło tej magii, którą tak lubię w tym święcie. Ludzi na cmentarzu było mniej niż zazwyczaj (albo tak mi się wydawało), z rodziny spotkaliśmy tylko kilka osób i to też tylko w przelocie. Może to dlatego, że sami nie byliśmy długo, bo kropił deszcz, było strasznie zimno i nie chcieliśmy przeziębić Juniora, który dodatkowo tego dnia kompletnie nie miał humoru i dawał tego wyraz na każdym kroku. Juniora nie przeziębiliśmy, ale mnie już tak :)) Tak więc kicham, prycham i generalnie jestem pociągająca. Ale jeszcze tylko jutro i będę mieć 3 dni wolnego na wykurowanie.
Junior trochę nam się rozbrykał w przedszkolu - w tym gorszym tego słowa znaczeniu i rozrabia. Wzięliśmy go w obroty, do znudzenia tłumaczymy, że tak nie wolno, aż w końcu dotrze do tej mądrej łepetynki. On wie, że źle robi. Pani potwierdza, że jak Młody narozrabia, to zaraz przytula poszkodowanego i przeprasza, ale musimy nad tym popracować bo tak nie może być. Poza tym Panie bardzo Go chwalą, ale jednak wolałabym nie wysłuchiwać skarg na Niego. To pewnie taki etap i musimy go przetrwać, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby za bardzo się w tym zachowaniu rozkręcił, bo będziemy mieć wtedy duży problem.
Dziś mam drugą wizytę u Doktorka. Będziemy podglądać Pędraka. Ciekawe co tam u Niego albo u Niej słychać. Zrobiłam zalecone badania, wyniki idealne nie są, ale z Juniorem było podobnie, więc pewnie wyląduje na prochach, tak jak wtedy. Najważniejsze, żeby Pędrak dobrze się rozwijał, resztę przecież można przeżyć. Poza wynikami przechodziłam istną huśtawkę nastrojów. Albo wpadałam w nerwy jak któryś z moich chłopaków mnie wkurzał w domu, albo płakałam (np. jak mówiłam dwójce znajomych, że jestem w ciąży). Także pełen kalejdoskop uczuć. Najgorsze były te nerwy. Teraz już jest lepiej, ale wystarczyła iskra, ba! iskierka nawet, żebym wybuchła. Naprawdę, wszystko mnie wyprowadzało z równowagi i wcale dobrze się z tym nie czułam. Z innych rzeczy to rzygać nie rzygałam, ale mdliło mnie 24 godz / dobę. Straszne uczucie, ale w sumie gorszy był kwaśny posmak w buzi, praktycznie co chwilę i nic na niego nie pomagało. W końcu kupiłam sobie siemię lniane i piję codziennie i niby jest trochę lepiej. Oby jak najdłużej. Jednak to prawda co mówią, że każda ciąża jest inna :) I wiecie co? To dopiero 10 tydzień (lub 11 wg kalendarze, dziś się okaże), a ja już się nie dopinam w dżinsy. Czy to prawda, że w drugiej ciąży brzuch pojawia się szybciej??