wtorek, 26 listopada 2013

Co u nas

I kolejne 2 tygodnie minęły jak z bicza strzelił... Kiedy? Nie mam zielonego pojęcia...
Chciałabym pisać częściej i częściej u Was bywać, ale jeszcze muszę poczekać na taki czas. Na razie staram się bywać w miarę możiwości, bo wiadomo, są rzeczy ważne i ważniejsze :)
Synuś jest bardzo absorbujący w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Za nami pierwszy skok rozwojowy, który przetrwaliśmy prawie "bezboleśnie". Jest naprawdę bardzo grzeczny, prawie nie płacze, co mnie bardzo zaskoczyło. Oczywiście dopóki mama jest w pobliżu. Gorzej jak znika ;) Mały Miś ma chyba jakiś radar i wyczuwa, kiedy wychodzę, a wtedy tata albo dziadkowie mają przechlapane. Ale cóż, czasem trzeba pewne rzeczy załatwić osobiście i Malutki musi się przyzwyczaić do takich chwil.
Rośnie nam dziecię w oczach. Waży już równiótkie 5kg, pięknie się uśmiecha i coraz częściej nas zagaduje. Cudny jest. I cudne jest uczucie, kiedy całym sobą wtula się w mnie i zasypia albo po prostu się do mnie przykleja i rozgląda wokoło z wysokości moich ramion i nikt najczęściej nie może go wtedy ruszyć :) Jestem zaskoczona, że w ogóle nie dokucza mi zmęczenie. Myślałam, że będę chodzić na rzęsach po nieprzespanych nocach, ale o dziwo mój organizm całkiem fajnie funkcjonuje. Nawet dziś po 2 godzinach snu :P W sobotę byłam u ginekologa, wszystko wróciło do normy, zagoiło się jak trzeba. No Mężu wniebowzięty, bo dostaliśmy zielone światło na... ;) Tylko trzeba się pilnować, żeby Misio za szybko rodzeństwa nie miał ;)
Ostatnio tak się zastanawiałam jak to jest z tym kiepskim przyrostem naturalnym w naszym kraju i stwierdziłam, że nasza rodzina chyba postanowiła poprawić wyniki :P W tym roku przybyło nam pięcioro smyków, a kolejna trójka czeka w kolejce i pojawi się w pierwszej połowie przyszłego roku. Fajnie, nasz Synek będzie  miał wielu kuzynów i kuzynek w swoim wieku. Wesoło będzie jak wszyscy się zejdą. Tak jak nasza banda kuzynostwa, kiedy byliśmy mali :)
Za oknem zima... Pierwszy śnieg w życiu naszego Misia :) Mieliśmy iść na spacer, ale nic z tego, za bardzo sypie... Cóż, taki urok bliskości gór :)

Notka dziś bez ładu i składu, za dużo mam do opisania, za mało czasu. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)

czwartek, 14 listopada 2013

Pierwszy miesiąc za nami...

Jak w tytule... dokładnie miesiąc temu, dokładnie o tej porze po raz pierwszy usłyszeliśmy płacz Naszego Synka. Łzy szczęścia popłynęły i z naszych oczu. Nie mogę uwierzyć, że ta Kruszyna, która jeszcze nie tak dawno fikała w moim brzuchu, która dopiero co nieporadnie uczyła się pierwszych ruchów "na zewnątrz", która dopiero była takim maleństwem, ma już cały miesiąc!
A jaki jest miesięczny Mały Miś? Zupełnie inny niż był wtedy :) Przede wszystkim urósł 5cm i przybrał 1 kg na wadze, co już wyraźnie czuć na rękach. Smiejemy się, że jedzenie to Jego hobby, a producenci pampersów na razie przy nas nie zbankrutują. Prędzej my :P Wyrósł z części ubranek i trzeba bylo postarać się o nową garderobę dla Niego ;) Przy jedzeniu (i nie tylko) szeroko otwiera oczka i z zaciekawieniem rozgląda się wokoło, intensywnie wpartuje się w oczy osobie trzymającej go na rękach, odwraca główkę za tatą, kiedy tylko wraca z pracy :) słodko bawi się rączkami, kiedy je, wierzga wszystkimi kończynami we wszystkie strony i robi się coraz bardziej kumaty :) Wydaje z siebie coraz więcej śmiesznych dźwięków. Czekamy teraz na pierwszy świadomy uśmiech (bo przez sen śmieje się co chwilę), a później grużenie :) Nauczyliśmy się już siebie i chyba całkiem fajnie się "dogadujemy" :) Dziadkowie za Małym szaleją. Dzadkowie, czyli moi rodzice, bo teściowa przez miesiąc czasu odwiedziła Go 3 razy, raz przyniosła jakiś komplecik do ubrania i jeszcze była oburzona, że jest za duży i Synka w niego nie ubieramy. Nie wspomnę nawet, że nie potrafi zadzwonić i choćby zapytać co u Niego, ale to na jej poziomie jest. Raz Mężu zadzwonił jej opowiedzieć co u nas to powiedziała, że nie ma czasu gadać i nawet nie oddzwoniła. No cóż, jej sprawa, my nie będziemy się narzucać i to ona straci fajny czas z wnukiem.
Tak czy siak jest super i nie zamieniłabym życia z Synkiem na żadne inne :)

środa, 13 listopada 2013

Cztery

Dokładnie cztery lata temu zebrałam się w sobie i napisałam swój pierwszy post. Wtedy jeszcze na onecie. Cztery lata... niby dużo, niby mało. Jednak, gdy teraz patrzę na to, jak wyglądało wtedy moje życie, mogę stwierdzić, że zmieniło się wszystko. I to o 180 stopni. Wyszłam za mąż, mam Synka, kończymy nasze własne gniazdko, jestem w zupełnie innym miejscu życia niż wtedy. I dobrze mi z tym. I życzę sobie kolejnych lat blogowania, bo bardzo to polubiłam :)
Mam nadzieję, że jeszcze trochę ze mną wytrzymacie, bo póki co nigdzie się stąd nie wybieram ;)

czwartek, 7 listopada 2013

A było tak...

Wszystko zaczęło się w środku nocy z 13/14 października 2013 roku. W zasadzie, oprócz dni po terminie porodu uciekających w kalendarzu, nic nie wskazywało na to, że to już. W niedzielę spokojnie poszliśmy do kościoła, później na obiad do rodziców, po południu dłuuugi spacer (bo trzeba było skorzystać z pięknej jesiennej pogody), następnie fajny wieczór filmowy i spać. Około 4 nad ranem obudziło mnie pobolewanie w dole brzucha. Nie sądziłam, że to już to, dopóki nie poczułam go kolejny raz. Spojrzałam na zegarek - minęło 10 minut od poprzedniego. Za 10 minut kolejny skurcz. Pomyślałam sobie "Oho... coś się dzieje...". Odczekałam jeszcze kilka skurczów i poszłam wziąć szybki prysznic. Później obudziłam Męża, którego zaspane oczy momentalnie otrzeźwiały, kiedy usłyszał o co chodzi :) Gdy wychodziliśmy z domu skurce były już co 7 minut, ale jakoś strasznie mnie nie bolało, dlatego bałam się, że odeślą mnie do domu, mówiąc, że jeszcze nie czas. Na izbie przyjęć szybkie KTG, które skurczów nie wykazało żadnych (!), mega papierologia i hop na fotel do badania. Mężu czekał jeszcze na korytarzu, nastawiony, że jeszcze mamy czas, że jeszcze nie rodzę i pojedzie do pracy. Siedzę sobie ja na tym fotelu ginekologicznym, położna gmera mi tam w środku i sprawdza jak się sprawy mają i nagle mówi mi, że mam 7-8 cm rozwarcia. "Że jak????" O mało nie spadłam z tego fotela, no bo jak to - tak szybko? Przecież mnie aż tak mocno nie boli, więc skąd aż tyle? :) Po badaniu poszłam po Męża, który był w równie wielkim szoku jak ja, kiedy usłyszał jak się sprawy mają i trafiliśmy na salę do porodu rodzinnego. Tam zrobili mi kolejne KTG, później kazali wykorzystywać cały dostępny sprzęt, żeby Synuś jak najszybciej przesuwał się w dół dzięki sile grawitacji, a więc w ruch poszła piłka (uwielbiam ją swoją drogą), drabinki, materac i worek sako. I tak było do 12:30, kiedy to przyszedł do mnie mój lekarz, który zarządził oxytocynę. I zaczęła się jazda bez trzymanki :) Nie sądziłam, że zadziała tak błyskawicznie, ale kiedy ją dostałam, poszło już piorunem i po niecałej godzince miałam Synka na brzuchu :) Mężu spisał się na medal, jego obecność naprawdę bardzo mi pomogła i cieszę się, że sam się na to zdecydował, bo widziałam, że to było dla niego ogromne przeżycie i strasznie się wzruszył, kiedy Synek pojawił się na świecie. Uczucie, które miałam, kiedy położyli mi go na brzuchu jest nie do opisania... Miłość połączona ze wzruszeniem, szczęściem i niedowierzaniem, że to NASZ Synek, na którego tak długo czekaliśmy. Mężu pobiegł z Nim na badanie, mycie, mierzenie i ważenie, a mną zajął się lekarz, żeby doprowadzić mnie do porządku. Później już mogliśmy cieszyć się sobą i uczyć siebie na wzajem.
Może to zabrzmi jak banał, ale to prawda, że kiedy człowiek widzi swoje dziecko, cały ból porodowy odchodzi w zapomnienie i kompletnie się go nie czuje, nie pamięta... Kiedyś nie do końca chciało mi się w to wierzyć, ale to prawda.
Od tamtego dnia minęło 3,5 tygodnia, a ja nie wyobrażam sobie już jak mogliśmy żyć bez naszego Szkraba. Jest cudowny i naprawdę wywrócił nasze życie do góry nogami w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ustaliliśmy sobie już rytm dnia, karmienie, spanie, spacerki, pozwala mi robić dużo rzeczy w domu, bo jest bardzo grzeczny, ostatnio nawet czytałam książkę! ;) I nawet nie sądziłam jak szybko organizm przyzwyczaja się do funkcjonowania na pełnych obrotach po kilku godzinach snu na dobę - choć i tak nie mogę narzekać, bo w nocy wstaję tylko 2-3 razy i to na szybkie karmienie i zmianę pileuszki. Kilka razy zdarzyło nam się dłuższe usypianie w środku nocy, ale na szczęście Mężu przyszedł mi z pomocą, kiedy głowa już mi opadała i przejmował Małego. Swoją drogą musi tak robić częściej, bo u Niego Synek zasypia momentalnie :)

Ok, idę wypić jeszcze szybką herbatkę, bo niedługo Synuś się obudzi, zje, przewinę go i lecimy na spacer, póki jest ładna pogoda :)