poniedziałek, 31 października 2011

Pech na szczęście dał za wygraną :)

Miałyście rację - pechowy dzień był jednorazowy i mam nadzieję, że nieprędko się powtórzy. Najlepiej nigdy, choć na to nie ma co liczyć :P Ale ważne, że następnego dnia było już ok i tak jest do dziś. Weekend minął nam w bardzo fajnej atmosferze, odwiedzili nas znajomi, których bardzo dawno nie widzieliśmy, bo mieszkają na drugim końcu Polski. A że byli akurat w okolicy z okazji Wszystkich Świętych, to nie mieli wyjścia, musieli do nas zajechać. Baaardzo fajnie spędziliśmy sobotni wieczór i połowę niedzieli i tym sposobem humor skutecznie mi się poprawił. Dziś B. musiał wyskoczyć na chwilę do pracy, a ja z racji tego, że mam urlop pomogłam rodzicom pomyć groby, a teraz relaksuję się na kanapie przy herbatce i z laptopem na kolanach :) Obiadek już gotowy, czeka tylko na powrót B. A jutro dzień spędzony na cmentarzach ze smutną świadomością, że już tylu naszych bliskich nie ma z nami. Przynajmniej ciałem, bo każdego dnia czuję ich duchową obecność.

P.S. Ciekawe jakie "modowe szaleństwa" będą panować w tym roku na cmentarzach :D Każdego roku trafia się takie zjawisko, które przyćmiewa wszystkie wcześniejsze z poprzednich lat :) Ale o tym w następnej notce :)

piątek, 28 października 2011

Jak nie urok, to...

Wczorajszy dzień był jakiś kompletnie do bani. Trefny towar mi się trafił. Na dzień dobry pożarłam się z moim ojcem, bo jak zwykle próbował narzucać mi swoje zdanie i swoje wizje. Był w okolicy pewnego sklepu, więc poprosiłam go, żeby kupił mi lampę, którą już dawno mieliśmy zamiar kupić, a sama nie miałam jak się wyrwać. Podałam mu konkrety - nazwę, model, cenę, wystarczyło tylko iść do pani w sklepie i o nią poprosić. Owszem, pooglądał, ale i tak kupił coś zupełnie innego, "bo tamta mu się nie podobała". Tylko chyba gdzieś po drodze przeoczył fakt, że to miała być ta konkretna lampa, o którą go prosiłam, a nie to co jemu się akurat podobało, bo ta  do niczego nam nie pasuje. A jak stwierdził, że kupi coś innego, to mógł chociaż zadzwonić i zapytać. Skończyło się na tym, że i tak musiałam specjalnie jechać 50km w jedna stronę, żeby ją wymienić. A on się jeszcze wielce obraził za to, że śmiałam się zdenerwować i w dodatku wymienić to, co on kupił. No bo jak w ogóle mogę mieć inne zdanie całkowicie odmienne od jego? Paranoja jakaś. Pierwszy i ostatni raz poprosiłam go o tego typu pomoc. Mam nauczkę na przyszłość, żeby takie sprawy załatwiać sama. A ojciec jak chce się obrażać jak małe dziecko, to niech się obraża. Jego sprawa. W domu co chwilę albo coś strącałam, albo sama na coś właziłam tłukąc sobie palec u nogi, rękę itp. W weekend będziemy mieli gości, więc wieczorem postanowiłam przygotować sobie biszkopt na ciasto. I co? Najpierw jeden mi całkowicie opadł i do niczego się nie nadawał, a przy wyjmowaniu drugiego z piekarnika blaszka wypadła mi z ręki razem z biszkoptem, który oczywiście się rozwalił, a ja oparzyłam sobie drugą rękę, którą ("inteligentnie") próbowałam łapać lecącą rozgrzaną blaszkę. To już całkowicie przelało moją czarę goryczy i skończyło się mega płaczem, "bo jestem beznadziejna i nic mi nie wychodzi". Teraz chce mi się już z tego wszystkiego śmiać, ale wczoraj wpadłam w czarną rozpacz. Rzuciłam wszystko i uciekłam pod prysznic, a później do łóżka, bo już nie miałam na nic siły. Szczególnie tej psychicznej. A mój kochany B. w tym czasie uratował mojego biszkopta i poskładał go w całość, o czym przekonałam się dziś rano kiedy weszłam do kuchni :) I nawet coś z niego można zrobić.
Jak ja nie lubię takich dni, kiedy NIC mi nie wychodzi, a ja sama jestem chodzącą katastrofą. Jakaś kijowa faza księżyca, czy co? W każdym razie niech już idzie ode mnie precz! Szczególnie, że nadchodzi dłuuuuuugi weekend.

Udanych nadchodzących dni Wam wszystkim życzę :)

piątek, 21 października 2011

Czas wrócić do rzeczywistości

Pogrzeb mojej koleżanki był bardzo trudnym przeżyciem. Mnóstwo łez, żalu i smutku. To nie tak miało być. Cała uroczystość na swój sposób była piękna, jeżeli w ogóle można tak powiedzieć o pogrzebie. Żegnały Ją tłumy osób. Przyjechało też kilka osób z naszej dawnej uczelni.
Powiem Wam, że bardzo dotknęła mnie ta śmierć. Przeżyłam ją o wiele mocniej niż mogłabym przypuszczać. Dzień przed pogrzebem co chwilę przypominały mi się różne wydarzenia z czasów studiów z Jej udziałem, o niektórych nawet już nie pamiętałam. Była naprawdę cudowną osobą, wesołą roześmianą i taką Ją zapamiętam. I wierzę, że teraz jest Jej już dobrze, nigdy nie będzie cierpieć i będzie Aniołem Stróżem dla swoich bliskich. A ja cieszę się, że Bóg postawił Ją na mojej drodze, że miałam okazję Ją poznać. Na pewno nigdy Jej nie zapomnę. Takie wydarzenia naprawdę potrafią pokazać człowiekowi jak kruche jest życie, że nie warto marnować czasu na różnego rodzaju kłótnie i żale, jak bardzo trzeba się cieszyć tym co mamy, każdą chwilą...

U mnie w zasadzie nic nowego. Praca, dom i tak mija dzień za dniem, choć przez ostatni tydzień byłam strasznie zdołowana psychicznie i żyłam jak w jakimś transie. Ale życie toczy się dalej i trzeba powoli wrócić do rzeczywistości. Jeśli chodzi o sprawy ślubne, to mamy już wiele załatwione, więc chwilowo stoją w miejscu. Mamy salę, zespół, fotografa, podpisaliśmy z nimi wszystkimi umowy, wpłaciliśmy zaliczki, zarezerwowaliśmy termin w kościele, B. ma już garnitur, ja suknię też mam już na 99% wybraną, hotel dla gości wstępnie umówiony. Teraz czeka nas kurs przedmałżeński (jaka szkoda, że nie damy rady tego przeskoczyć :-/ ) i cała masa drobiazgów, ale to już po nowym roku. Oglądaliśmy obrączki w różnych miejscach i na chwilę obecną nie podoba nam się kompletnie nic :P Wcale się nie zdziwię, jeśli ostatecznie zdecydujemy sie na klasyczny model :) W końcu jest ponadczasowy :)

P.S. Pięknie dziękuję Wam wszystkim za komentarze pod ostatnią notką. Naprawdę dodały mi otuchy.

wtorek, 18 października 2011

Say goodnight, not goodbye... [*]

Wczoraj dowiedziałam się o śmierci mojej koleżanki z roku. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to prawda. Długo chorowała, ale wydawało się, że będzie już dobrze. Jakiś czas temu dostałam od niej maila, pisała, że wszystko jest świetnie, funkcjonuje tak jak trzeba, miała świetne wyniki, wracała do pełni sił. Była taka radosna i zadowolona.
Miała całe życie przed sobą, nadzieje i marzenia na przyszłość. Odeszła cicho, niespodziewanie, o wiele za wcześnie, gdy iskierka nadziei na to, że teraz już wszystko będzie dobrze świeciła pełną mocą. Dzielnie walczyła, ale nie dała rady, zabrakło jej sił. I jak zawsze w głowie tłucze się jedno odwieczne pytanie... Dlaczego?

In the arms of an Angel; may you find some comfort here.... [*]


In the arms of an angel...

wtorek, 11 października 2011

5 ulubionych czynności

Dziś będzie krótko, zwięźle i na temat, bo jakoś weny brak.
Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez mademoiselle i Karolinę do zabawy "5 czynności, które uwielbiam robić". Tak więc:

1. Dziękuję bardzo Dziewczyny za zaproszenie :)

2. "5 czynności, które uwielbiam robić":

... Uwielbiam chodzić na długie spacery z moim B.... - niezależnie od pory roku (byle tylko nie w deszczu :P

... Uwielbiam snuć z nim wieczorne rozmowy na mniej i bardziej poważne tematy ... - zawsze wynika z nich coś ciekawego.

... Uwielbiam czytać ... - wszystko co tylko wpadnie mi w ręce - od książek począwszy, na czasopismach budowlanych skończywszy :P Ale książki oczywiście zajmują pierwsze miejsce na mojej liście. Uwielbiam zapach nowej, jeszcze nieotwartej książki i tą niepewność "co też przydarzy się jej bohaterom...?"

... Uwielbiam gotować ... - pod warunkiem, że nikt nie patrzy mi na ręce i nie plącze mi się pod nogami. Grzecznie towarzyszyć w kuchni może, byle tylko mi taka osoba nie przeszkadzała :)

... Uwielbiam jeździć na nartach ...  - przyczepił się ten bakcyl do mnie na dobre i raczej zostanie już na zawsze ;)

i wiele, wiele innych rzeczy, ale jak 5 to 5 :)

3. Do dalszej zabawy zapraszam:

Al
La Petitte Princesse
Nabi
Soul
Mamę Zochulka :)

i wszystkich, którzy mają ochotę się przyłączyć :)

Do dzieła :)

środa, 5 października 2011

Suknia ślubna

Obiecałam, że zdam Wam relację z wizyty w salonie sukni ślubnych. Co prawda minęły już prawie 2 tygodnie, ale ja do tej pory jestem pod ogromnym wrażeniem :)
No więc tak...
Postanowiłam, że mojej sukni nie pokażę do dnia ślubu nikomu poza moją mamą. Niech to będzie niespodzianka ;) Tak więc pojechałyśmy tylko my dwie. Swoją drogą taki babski wypad świetnie poprawił nam humory :)
W salonie byłyśmy umówione na 10:00 rano. Byłyśmy chwilkę wcześniej i na czas oczekiwania Pani Ewa, która mnie obsługiwała przyniosła nam 2 wielkie katalogi, żebyśmy mogły je sobie przeglądnąć i ewentualnie pokazać czego szukamy. W katalogach nic ciekawego nie wpadło nam w oko, ale kiedy Pani Ewa zapytała czego oczekuję od swojej sukni ślubnej, a ja wytłumaczyłam jej o co mi mniej więcej chodzi i jako przykład podałam ten model, o którym pisałam Wam niedawno, tylko zaczęła się śmiać, bo okazało się, że właśnie ten model sukni i ogólnie taki styl miała mi zaproponować ze względu na mój typ urody :) Przy okazji dowiedziałam się, że mam "bardzo młodą buzię" :))) Poczekałyśmy kilka minut i zostałyśmy zaprowadzone do wielkiej przymierzalni z 3 ogromnymi lustrami. Pani Ewa najpierw przyniosła nam 6 sukni - 6 w kolorze ecru i 1 białą. Mierzyłam wszystkie odcienie, żeby sprawdzić w jakim będzie i najlepiej. Pierwsza suknia była bardzo ładna. Zrobiła na mnie spore wrażenie, bo to była pierwsza suknia ślubna jaką miałam na sobie. Więc normalka :) No... ale to nie było to. Kolejne 3 suknie owszem, były ładne, ale jakoś dziwnie na mnie wyglądały. Jako piątą Pani Ewa ubrała mi tą jedyną białą suknię. No po prostu oczy wyszły mi z orbit jak zobaczyłam się w tym kolorze. Wyglądałam super, choć suknia mi się w ogóle nie podobała. Ale biały kolor był jednak strzałem w dziesiątkę. Jednogłośnie stwierdziłyśmy, że to MUSI być czysta śnieżna biel. Szósta była ta suknia, w której tak się zakochałam na zdjęciu. Była prześliczna, miała wszystko to, czego szukam... ale... nie do końca leżała na mnie tak, jak bym tego chciała. Wtedy Pani Ewa przyniosła mi jeszcze jedną suknię. Bardzo podobną, ale o troszkę innym kroju... I to było TO! Ciarki przeszły mi na widok mojego odbicia w lustrze i jeszcze zanim Pani Ewa mi ją zapięła wiedziałam, że to będzie moja suknia. Jest taka jaką sobie wymarzyłam. Elegancka, ale skromna, lekka, zwiewna, delikatna, prosta, i strasznie wygodna. No i jest śliczna.  Oto ona :)  Świetnie się w niej czuję i wyglądam naprawdę ładnie. Nie robiłam żadnych zdjęć, bo w całym zamieszaniu kompletnie wypadło mi to z głowy :) Najśmieszniejsze jest to, że kiedy patrzę na jej zdjęcia w internecie, wydaje mi się taka pospolita, nic nadzwyczajnego. Ale na żywo... to już zupełnie inna bajka.... :)))

W połowie listopada w tym salonie ma się pojawić jeszcze nowa kolekcja 2012, więc na pewno wybierzemy się obejrzeć co będzie, może przymierzę jeszcze kilka modeli. Ale na tą suknię jestem zdecydowana na 99% i jeśli w nowej kolekcji nic bardziej mi się nie spodoba, biorę ją :) Nie będę biegać już po innych salonach, bo ten jeden oferuje wszystko to, czego szukam. No i ta konkretna suknia ma bardzo przystępną cenę, sporo niższą od mojego "budżetu" jaki przeznaczyłam sobie na suknię. Wraz z dodatkami zmieszczę się sporo poniżej mojej założonej granicy :) Zastanawiam się tylko nad wprowadzeniem małej poprawki - usunęłabym ten materiał schodzący na jedno ramię, a zamiast niego dodałabym szal na ramiona do kościoła. Jak myślicie? Jak byłoby lepiej?

No i jak Wam się ogólnie podoba?