sobota, 27 listopada 2010

Help and advice urgently needed!

I znow mamy piatek... czy Wy tez macie ostatnio wrazenie, ze czas leci jak szalony? Dopiero byl weekend, a juz bedzie nastepny. Szkoda, ze znowu w ogole go nie odczuje. Caly poprzedni tydzien bylam w pracy, weekend (oba dni) byl tez bardzo pracowity i w ogole nie zdazylam odpoczac. Zarowno w sobote, jak i w niedziele wychodzilam z domu o 8 wracalam po 16, wiec czulam sie jakbym byla w pracy. Od poniedzialku znowu praca, a jutro i pojutrze mam zajecia do 17, wiec o weekendzie znowu moge jedynie pomarzyc, a w poniedzialek znowu do biura. Mowiac w skrocie to bedzie maraton - 19 dni pracy bez ani jednej chwili wytchnienia (choc raz na studiach mialam taki maraton 26-dniowy). Jestem teraz w polowie i chyba zaczyna dopadac mnie kryzys. Nie ma glupich, dzis ide spac wczesniej. Taa... zawsze tak mowie, a i tak sciagam do lozka po 23 :P

No ale wracajac do kwestii pedzacego czasu... Za kilka dni skonczy sie listopad (cale szczescie, bo nie cierpie tego miesiaca) i nastanie grudzien. Tak wiec swieta zblizaja sie wielkimi krokami, co da sie zauwazyc juz doslownie wszedzie. Poniewaz jestem Kfiatushkiem dosc przezornym i zapobiegliwym, nad prezentami swiatecznymi zazwyczaj zaczynam zastanawiac sie juz w polowie pazdziernika, co by przynajmniej naszkicowac sobie w glowie jako taki plan dzialania przed swietami. Pewnie zapytacie "Czy ty do reszty zglupialas Kfiatushku? Dlaczego tak wczesnie? Toz to jeszcze kupa czasu do swiat" A no dlatego, ze zawsze staram sie wszystkie prezenty dokladnie przemyslec. Nie chcialabym kupic komus czegos, tylko po to aby kupic, nie chcialabym, zeby ten ktos udawal, ze mu sie podoba, a pozniej rzucal w kat i zapominal, ze w ogole cos takiego ma. Staram sie kupowac moim bliskim to, co naprawde moze im sie przydac, z czego beda zadowoleni, cos o czym marza (oczywiscie w granicach moich mozliwosci finansowych :P ). Nie lubie tego typu rzeczy zostawiac na ostatnia chwile, prezenty wole kupic duzo wczesniej, schowac je do mojej sekretnej skrytki, ktorej nikt nie wyczai :) i niech sobie grzecznie czekaja do Wigilii. Zazwyczaj o tej porze roku mam juz wszystko opracowane, dokladnie obmyslone, przeliczone (choc moje biedne konto w banku i tak przezywa wtedy prawdziwy nalot i nijak nie moze sie to tego psychicznie przygotowac :P ) i czekam tylko na to, zeby prezenty wreczyc (a naprawde uwielbiam to robic i czekac na reakcje obdarowanych). W tym roku tez mam juz wszystko z grubsza obmyslone, wiem co komu kupic, wiec pozostaje jeszcze tylko wybrac sie do kilku sklepow, ale... jest jeden problem... Kompletnie nie mam pomyslu na prezent dla mojego B. Naprawde... codziennie siedze i mysle, co moglabym mu kupic, z czego by sie ucieszyl. Co wieczor probuje jakos dyskretnie podpytac, albo po prostu pytam wprost (przewaznie padaja 3 odpowiedzi - 1. nic, 2. nowy samochod (o okreslonej marce) - nie stac mnie, 3. Ciebie, ale poniewaz mnie ma juz od dawna, wiec to tez odpada :) ). No i nic mi nie przychodzi do glowy. Na pewno odpada ksiazka (chyba ze z obrazkami, bo B. czytac nie cierpi), film na DVD (ostatnio korzysta tylko z oferty na VOD, wiec po co mu DVD), perfumy (bo to takie oklepane, ostatnio je ode mnie dostal i ma juz calkiem pokazna kolekcje na polce w lazience), ubrania tez nie (bo moim zdaniem ubran w prezencie sie nie daje), gra komputerowa rowniez odpada, bo B. ma swoja ulubiona gre, w ktora gra ze znajomymi online. W razie czego mam plan awaryjny, ale niezbyt on do mnie przemawia, wiec wolalabym jednak wymyslic cos innego.
I w zwiazku z tym bardzo prosze Was o pomoc  hehe   . Moze Wam przychodzi cos do glowy? Szukam czegos fajnego - milego dla oka lub przydatnego, porzadnego, czegos z czego facet moglby byc zadowolony i czego nie rzuci w kat przy pierwszej okazji. Mam taka cichutka nadzieje, ze natchniecie mnie i z Waszymi cennymi radami uda mi sie wymyslic prezent idealny :) Moze akurat mnie na cos nakierujecie... :)))) Bede wdzieczna za wszelkie podpowiedzi :))))

środa, 17 listopada 2010

1... :)

Weekend, weekend i po weekendzie... Niestety wszystko co dobre zdecydowanie zbyt szybko sie konczy. Wydaje mi sie, ze ma to szczegolne odniesienie do urlopow, swiat i wszelkich dlugich i krotkich weekendow. Dlaczego czas wolny od pracy tak szybko leci? Ale przynajmniej miniony weekend bardzo pozytywnie nas zaskoczyl piekna pogoda :)
Piekna mamy wiosne tej jesieni... :) Mozna bylo tak powiedziec jeszcze wczoraj. Caly weekend byl u nas piekny, w sobote i w niedziele biegalam tylko w cienkiej bluzie i nawet tak bylo mi momentami za goraco. W niedziele termometr pokazywal u mnie 21 stopni :) Hmm... kto by pomyslal, ze taka pogoda moze byc w polowie listopada. No, ale zeby nie bylo zbyt rozowo dzisiejszy dzien powital nas juz typowo listopadowa aura. Dzis rano oboje z B. baaaardzo leniwie powleklismy sie do pracy, marzac o chocby jeszcze jednej godzince snu. Zdecydowanie nie lubie jesieni. To jest dla mnie chyba najgorszy okres w roku, kiedy nie jest juz cieplo, ale jeszcze nie tak calkiem zimno, w nieba siapi deszcz, jest szaro, buro i ogolnie beznadziejnie... Jakby tego bylo malo wlaczyl sie moj PMS - wredna juz bylam w tamtym tygodniu i czepialam sie mojego biednego kochanego B. o wszystko co tylko przyszlo mi do glowy, najczesciej bez powodu. No po prostu juz sama siebie mialam dosc. Wredota przeminela bezpowrotnie, ale za to przyczepila sie do mnie glodomorrrra. Caly czas chodze glodna i najchetniej zjadlabym wszystko, co tylko znajduje sie w zasiegu mojego wzroku. Na szczescie mam jeszcze na tyle zdrowego rozsadku, zeby sie pohamowac i pomyslec jak bede wygladac wiosna, jesli bede pochalaniac wszystko co nawinie mi sie pod reke. To dziala na mnie zdecydowanie motywujaco :)
No, jak zwykle rozpisalam sie o jakichs pierdolach, a przeciez nie o tym mialo byc :) Z powodu nocnej wichury, ktora nawiedzila nasza okolice z piatku na sobote i w zasadzie troche tez w sobote w ciagu dnia (mimo pieknego slonca wialo tak, ze malo nie urwalo mi glowy, kiedy wracalam z zakupow) bylam calkowicie odcieta od internetu. B. byl na zajeciach (a ja sama niewiele umiem zdzialac w tej kwestii), wiec mialam okazje zajac sie bardziej pozytecznymi rzeczami, ktore juz od jakiegos czasu domagaly sie o moja uwage. Tak mnie to wszystko wciagnelo, ze calkowicie zapomnialam napisac, ze w sobote, 13.11.2010 moj blog obchodzil swoje pierwsze urodziny :) Wiem, ze w porownaniu do mnostw osob z blogowego swiata to praktycznie nic, ale dla mnie to juz jakis tam osiagniecie. Glownie dlatego, ze (dzieki Muffince i jej poscie o ciazowym zboczeniu :) ) w koncu sie przelamalam do zalozenia wlasnego bloga i ze mimo poczatkowego kryzysu i calkowitego braku weny tworczej wytrwalam tutaj juz ponad rok :) I nie mam najmniejszego zamiaru opuszczac tego swiata. Poznalam dzieki niemu cudownych ludzi, ktorych na pewno nie poznalabym w inny sposob (tak tak, o Was mowie kochani moi), nauczylam sie opowiadac i cieszyc ze zwyklych codziennych spraw i zrozumialam bardzo wazna rzecz - mianowicie "w kupie sila" :) Czasami, gdy bylo mi zle, gdy pisalam o rzeczach przygnebiajacych czy nie powalajacych na kolana wszechobecnym optymizmem, nawet zwykly pozornie malo znaczacy komentarz od kogokolwiek z Was potrafil podniesc mnie na duchu i uwierzyc, ze jest wiele osob, ktore trzymaja za mnie kciuki, ktore sa ciekawe co u mnie slychac i ktore tu zagladaja. Poczatkowo bylo Was tylko kilkoro, ale ta gromadka rozrosla sie juz calkiem pokaznie. Bardzo lubie podrozowac po Waszych swiatach, staram sie zagladac do Was codziennie, czesto nawet gdy nie jestem przy komputerze zastanawiam sie co u Was slychac, jak dana sprawa ulozyla sie tej czy innej osobie i zawsze niecierpliwie wyczekuje Waszych postow, chcac z kazdym slowem "poznawac" Was lepiej na tyle, na ile jest to mozliwe poprzez blog. Nie pisze tu na pokaz, mam nadzieje, ze zaden z moich postow nigdy nie zostanie polecony przez Onet, bo nie o to mi w tym wszystkim chodzi. Pisze tutaj przede wszystkim dla siebie - bo to jest miejsce, w ktorym moge sie otworzyc i ubrac w slowa to, co od jakiegos czasu tlucze sie po mojej glowie. To moj skretny swiat, ktory chce zachowac tylko dla siebie. Pisze takze dla Was - pragnac pokazac Wam choc maly skrawek mojego zycia. Mam nadzieje, ze bedziecie ze mna tak dlugo, jak dlugo bedzie istniec moj blog i poki bede miala na to czas, a i ja bede zagladac do Was kiedy tylko bede mogla :)
Tak wiec wszystkiego najlepszego z okazji pierwszych urodzinek moj kochany blogu :) Zycze ci kolejnych dlugich lat w sieci :)

piątek, 5 listopada 2010

"Badania"

Poniewaz w przyszlym tygodniu mina 3 lata mojej pracy w Firmie, wczoraj zostalam wyslana na badania okresowe do jednej z kilku przychodni w naszym Miescie. Lekarz, do ktorego musialam sie zglosic, to znany w okolicy przekreciarz, kobieciarz (lat 40+), lapowkarz i moim zdaniem kiepski specjalista w swojej dziedzinie. Nigdy nie poszlabym do niego na wizyte z wlasnej woli, no ale skoro Firma ma z nim podpisana umowe na badania okresowe, to nie ma bata. Sila wyzsza. No nic... poszlam. Badania okresowe mialy trwac od 17 do 17:30. Zjawilam sie troche wczesniej z glupia nadzieja, ze moze wtedy szybciej sie zalapie na swoja kolej, ale oczywiscie nic bardziej mylnego :) Poczekalnia byla juz pelna ludzi - glownie facetow. Dalam pani w rejestracji swoje skierowanie, usiadlam i grzecznie czekam. Po okolo pol godzinie pani wola mnie zza swojego biurka i wrecza mi wypelniona karte badan, oczywiscie z zakreslona opcja "z braku przeciwwskazan zdrowotnych, zdolna do pracy na dotychczasowym stanowisku". Ok, fajnie, bardzo mi to na reke, ze jestem zdolna do wykonywania swojej pracy, ale skad ta pani z rejestracji to wie? :) Ot i zagadka. Wrocilam na swoja laweczke i czekam dalej. O 17:40 (czyli juz dawno po czasie) pan doktor raczyl laskawie zaczac wpuszczac ludzi na badania okresowe w swoje jakze skromne progi. Poniewaz bylam 8 w kolejce mysle sobie "no, to moze za jakas godzine wejde". I tu czekala mnie niespodzianka. Wszystkich zdziwilo tempo, w jakim to sie odbylo. Zdziwilo nas do tego stopnia, ze zaczelismy mierzyc czas kazdej wizyty :) Przyjecia pacjentow ruszyly z kopyta i piorunem nadeszla moja kolej :) Dlaczego? Hmm... moze powiem na wlasnym przykladzie :)
ja - Dzien dobry, ja na badania okresowe.
XY - Dzien dobry, prosze bardzo... poprosze karte. Czy ma Pani jakies dolegliwosci?
ja - Nie
XY - Prosze przeczytac ta linijka (i tu pokazuja mi mikrospopijna karteczka z cyferkami)
ja - 1 2 3 4 5
XY - A tu?
ja - 57.
XY - Dziekuje. Czy jest Pani zdrowa?
ja - ???? (hmm... czy ja dobrze slysze?) Yyy... chyba tak.
XY - Dobrze. Prosze sie rozebrac do badania.
"Uff..." mysle sobie "A jednak nie skonczy sie tylko na zadawaniu durnych pytan"
I znow pan doktor postanowil mnie zaskoczyc. Wyjal stetoskop, przylozyl mi go 2 ray z przodu i raz z tylu na 2 sekundy. Pozniej go odlozyl, popukal w bok, klepnal w brzuch.
XY - Mozna sie ubrac,
Po czym szybciutko usiadl do biurka i zaczal klepac pieczatki. A kiedy bylam juz gotowa wreczyl mi moje wypisane juz wczesniej zaswiadczenie i dodal "Dziekuje, to wszystko. Nastepny!"
Calosc - lacznie z wejsciem go gabinetu, zajeciem miejsca na krzeselku, odpowiedziami na jakze blyskotliwe pytania, rozebraniem sie, badaniem (??), ubraniem, podbiciem zaswiadczenia (jaka to oszczednosc czasu jesli pani z rejestracji wypisze wszystko wczesniej) i wyjsciem z gabinetu - zajela mi rowne 3 minuty!!! Ludzie w poczekalni liczyli czas i pobilam rekord poczekalni ;)
Ja rozumiem, ze te cale badania to jest taka sztuka dla sztuki, ale skoro placa mu okolo 50-80zl od osoby (!), tak naprawde z naszych pieniedzy, wiec moglby sie choc troche wysilic i przynajmniej stwarzac pozory, ze probuje kogos naprawde przebadac. Zarowno moja mama, jak i moja tesciowa, na badania okresowe chodza do innej przychodni, do ktorej ja sama jestem zapisana i ZAWSZE maja robione wszystkie wyniki krwi, moczu, mierzone cisnienie itp, itd... A ten wielki "specjalista" MNIE pyta czy jestem zdrowa. No on chyba rozum w domu zostawil, naprawde. O ile w ogole go ma. Zaluje, ze nie odpowiedzialam mu "Pan to powinien wiedziec", ale chyba bylam w zbyt wielkim szoku. Podejrzewam, ze gdybym weszla do jego gabinetu z 4 rekami, 2 glowami i okiem na czole to nawet by tego nie zauwazyl. Ale u niego to sie raczej nie zmieni, bo ow pan doktor "specjalista" jest wlascicielem calej przychodni, wiec sam sobie uwagi nie zwroci... :)
Ach ja naiwna....
P.S. Mam strasznego pietra przed jutrzejszym pierwszym zjazdem na mojej podyplomowce. Mam nadzieje, ze nie porywam sie z motyka na slonce...