środa, 23 czerwca 2010

Z innej beczki

Ostatnio coś smętnie zrobiło się na tym moim blogu. W sumie tematy, o których pisałam nie napawały ogólną radością i wesołością, więc w sumie to zrozumiałe. Życie jest jakie jest, nic na to nie poradzimy. Stwierdziłam, że przydałoby się z powrotem rozweselić troszkę to miejsce, więc dziś napiszę o czymś zupełnie z innej beczki. W dniu dzisiejszym na tapetę trafia Mundial :)))
Na wielu kanałach w TV pojawiają się reklamy różnych programów pod hasłem jak kobiety mają przetrwać Mundial. Pomysłów oczywiście jest całe mnóstwo - od babskich wieczorów, przez czytanie książek, oglądanie babskich filmów (co w pełni popieram i realizuję :P), na seansach w domowym lub niedomowym SPA kończąc. Ponieważ ja jako Kfiatushek zadziorny, dziwaczny i czasem robiący wszystkim na przekór, znalazłam swój własny całkiem niespodziewany sposób na przetrwanie całego szumu związanego z Mundialem. Otóż najzwyczajniej w świecie postanowiłam te mecze oglądać :)))) A w dodatku wciągnęło mnie po same uszy :) Zaczęło się tak, że pewnego deszczowego i pochmurnego popołudnia po pracy przeglądałam jakiś tam magazyn z programem TV. Akurat dołączony był do niego dodatek mundialowy - gazetke, w której trzeba było wytypowac wyniki poszczególnych meczów fazy grupowej, drużyny które przejdą do 1/8 finału, później ćwierćfinału itd.... (tak tak... liznęłam trochę fachowego słownictwa :D ). Uzbrojona w ową gazetkę i długopis napadałam o kolei członków rodziny od B. począwszy a na mojej mamie skończywszy i kazałam im podawać wyniki :) Co prawda nie chcieli, ale ich zmusiłam, bo co to za przyjemność bawić się w to samemu :))) B. już się ze mnie śmieje, bo oglądam wszystkie mecze, które tylko mogę, a ostatnio nawet po 2 na raz :) Póki co wyniki mojej zabawy są dla mnie raczej mizerne, bo ciągnę się na szarym końcu za innymi z moimi marnymi 14 punktami, ale za to jaką mam przy tym frajdę :)
Kto by pomyślał, że ja będę oglądać mecze piłki nożnej... :) Siatkówka to co innego :) Niedługo sama zasiądę na trybunach i będę podziwiać młode, męskie, wysportowane ciałka :D

niedziela, 20 czerwca 2010

Smutna historia dwóch braci

Michał, Piotrek i Marta to rodzeństwo. W dzeciństwie niczego im nie brakowało, byli grzecznymi dziećmi, ojciec miał własną dobrze prosperującą firmę, żyli w pełnej, choć nie do końca szczęśliwej rodzinie. Ich mama piła. Często nie była w stanie zająć się dziećmi, dlatego zazwyczaj byli zdani na ojca. Zmarła na krótko przed I Komunią Piotrka. Przez kilka lat po jej śmierci byli sami. Dzieci dorastały, a ojciec starał się dla nich jak tylko potrafił, jednak w domu brakowalo mu kobiecej ręki. Po pewnym czasie poznał kobietę, a niedługo potem pobrali się. Ona również miała syna, więc we dwójkę wkroczyli do ich świata. Teoretycznie Teresa miała zastąpić im matkę, ale jej syn Tomek był dla niej najważniejszy. Zarówno ona jak i jej nowy mąż hołubili Tomka, który opływał we wszystko czego tylko zapragnął. Michał, Piotrek i Marta szybko zeszli na drugi plan. Marta była już wtedy dorosła, wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Mieszka teraz w innym mieście, ma dwójkę dzieci i jest szczęśliwa. Po ślubie Marty, Michał i Piotrek byli zdani tylko na siebie. W dalszym ciągu mieszkali z ojcem i jego nową rodziną, ale byli traktowani jak dwójka parobków. Nikt się nimi nie przejmował. Z trudem skończyli zawodówkę i zaczęli pić. Najpierw raz na jakiś czas, później codziennie. Kiedyś Michał poznał dziewczynę. Byli razem przez jakiś czas, urodziło im się dziecko, wydawało się, że Michał w końcu wyjdzie na prostą, ale nałóg znów dał o sobie znać i wciągnął go na nowo. Ich związek nie wypalił. Chłopcy ciężko pracowali w firmie ojca w zamian za mieszkanie i jedzenie. Ojciec bił ich i wyzywal, a oni często nocowali w piwnicach i komorkach sąsiadów, bo bali się wracac do własnego domu. Chodzili brudni, spuchnięci od alkoholu i zaniedbani. Mimo nałogu, byli dla siebie podporą. Stali się nierozłącznymi przyjaciółmi, wszędzie chodzili razem, bo mogli liczyć tylko na siebie. Zawsze byli grzeczni i uprzejmi. Choćby byli nie wiem jak pijani, zawsze ukłonili się osobom, które znali. Ich życie wyglądało tak przez wiele lat... aż do dziś. Przechodząc obok ich domu, zobaczyłam radiowóz i karetkę. Przyjechali do Michała, ale było już za późno. Nie udało się go uratować. Podejrzewam, że jego serce nie wytrzymało kolejnej dawki taniego wina i zatrzymało się, dając Michałowi wytchnienie od trudnej codzienności, w której żył. Przechodząc tamtędy widziałam wychodzącego z domu Piotrka. Był załamany, stracił swojego brata i jedynego przyjaciela. Poszedł przed siebie... byle dalej od domu. Być może rodzina jeszcze ocknie się i wyciągnie do niego pomocną dłoń. Może choć jego uda się jeszcze uratować, bo jeśli nie, może w krótkim czasie dołączyć do ukochanego brata.
Nigdy nie żałowałam ludzi, ktorzy na własne życzenie stoczyli się na dno. Jednak tych chłopców jest mi bardzo żal. Nie mogę przestać o tym myślec odkąd zobaczyłam radiowóz przed ich domem. Ich całe życie było rozpaczliwym wołaniem o pomoc, której nikt im nie udzielił. Mam nadzieję, że Michał zazna w końcu spokoju i z góry zaopiekuje się swoim bratem.

sobota, 19 czerwca 2010

Czasem chyba lepiej ugryźć się w język... albo w cokolwiek innego

Jestem dziś w dość podłym nastroju. Według B. nie powinnam, ale jakoś mnie to męczy. Od początku:

Otóż byłam wczoraj świadkiem pewnej dyskusji. Nie nazwałabym tego kłótnią, padły po prostu dwa zdania, a później zapanowała cisza. Nie mogę opisać szczegółów tego o co poszło, ale postaram się opowiedzieć wszystko w miarę jasno. W dyskusji brały udział 2 osoby - dla wygody nazwijmy je C i D. Osoba D zarzuciła coś C, z czym ta druga kompletnie się nie zgadza. W takich sytuacjach zawsze staram się nie wtrącać i pozostawić sprawy swojemu biegowi, zgodnie z zasadą "nie mój cyrk, nie moje małpy". Jednak tym razem w moim odczuciu zdanie wypowiedziane przez D jest prawdziwe i niestety zgadzam się z nim. Nie powiedziałam niczego wprost, ale zupełnie niechcący swoim zachowaniem pokazałam C, że zgadzam się z tym co myśli D. Zazwyczaj starałam się puszczać uwagi D mimo uszu, bo nie było w nich ani krzty racji, ale tym razem jest inaczej. I tu jest właśnie pies pogrzebany. C zareagowała oburzeniem zarówno na D, jak i na mnie. Na D za to co zostało powiedziane, a na mnie za to, że podzielam zdanie D. Ja jak zwykle teraz siedzę i i rozmyślam. Kiedy opowiedziałam B. całą historię stwierdził, że nie powinnam mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że D i ja mamy racje, bo C w pewnych sprawach przegina. A mi jest przykro, bo przecież nie zrobiłam niczego złego, a zostałam posądzaona o Bóg wie co... Dlaczego za to, za posiadanie innego zdania niż mają inni, zbieramy baty nawet wtedy, kiedy mamy rację? Ach... jak ciężko czasami żyje się z pewnymi ludźmi. Mam nadzieję, że przez te 2 dni coś się komuś wyklaruje. Przykro mi i smutno :(

No... i z takim właśnie wisielczym nastrojem powoli zbliżam się do weekendu. Mam tylko nadzieję, ze później nastrój mi się troche poprawi.

Pogoda jak zwykle pochmurna, do czego już zdążyłam się przyzwyczaić. Dobrze, że urlop coraz bliżej... :) 5 tygodni... :) Ta perspektywa bardzo solidnie podnosi mnie na duchu... ;)

środa, 9 czerwca 2010

O tym i o tamtym...

Stwierdziłam, że moja praca właściwie od samego początku tego roku jest strasznie wypompowująca. Najpierw w styczniu i lutym jedno po drugim zaszczycały nas niesamowicie ciekawe szkolenia z jeszcze bardziej niesamowicie ciekawych systemów, które z założenia mają ułatwiać nam pracę, ale póki co cały czas bardzo skutecznie nam ją utrudniają. Po wprowadzeniu jednego z nich w życie, nic nie szło tak jako powinno, całymi dniami użerałyśmy się z IT Support i właściwie do dziś nie wszystko idzie tak jak powinno. Później zaczęły się "akcje". Kiedy jeden problem się kończył, zaczynał się drugi, a później uparcie powracał pierwszy ciągnąc za sobą kilka innych. Wszystko się na siebie nakładało i w sumie tak jest do tej pory. Codzienne kombinowanie jak wybrnąć z danej sytuacji, tłumaczenie klientom co i jak i szukanie najlepszego rozwiązania danego problemu. Później koleżanka z naszego działu zaszła w ciążę. Bardzo się cieszę z tego powodu, ale przeraża mnie to jak sobie bez niej poradzimy. Miałyśmy już pewien przedsmak tego jak będzie, kiedy była na zwolnieniu. Przychodząc do pracy nie wiedziałyśmy w co najpierw ręce włożyć, a kiedy wracałam do domu padałam na twarz. Co prawda w tym czasie sporo się nauczyłam, co na pewno przyda mi się na przyszłość, ale było naprawdę ciężko. No cóż... damy radę :)
W ogóle nasza firma jakaś pechowa ostatnio jest... Czasami zastanawiamy się, jakim cudem jeszcze funkcjonuje :P Ojj... oby działała jak najdłużej, bo jak na razie nie mam ochoty szukać czegoś nowego... Dawne problemy się wyprostowały i na razie jest ok. Można powiedzieć, że nawet całkiem fajnie, pomijając obłudę kilku osób, ale wszędzie musi się taki ktoś trafić. Nie jest żle :)

A teraz marzę tylko o urlopie... Będę się wysypiać do woli, odpoczywać, spacerować i wylegiwać na ciepłym piasku na plaży... Ach... będzie cudownie :)

Hit sezonu z naszej ostatniej wycieczki. Przejeżdzaliśmy koło lotniska aeroklubu. Rozglądałam się po niebie i w pewnym momencie mowię do B.:
ja - O!... Zobacz, szybowiec leci!
B. - No coś ty... szybowiec tak nie wygląda.
ja - A jak?
B. - Inaczej, nie tak jak to. Poza tym szybowiec inaczej skręca.
ja - A ja Ci mowię, że szybowiec
B. (po chwili namysłu i przyglądania się) - A może to i szybowiec.... :))))
ja - Faceci...

Miłego dnia dziewczęta :)

P.S. Właśnie nad Miasteczkiem przeszła pierwsza prawdziwa burza w tym roku.

piątek, 4 czerwca 2010

Męskie zabawki

Kolejny deszczowy tydzień minął jak z bicza strzelił (choć podczas takich deszczowych dni, czas wcale tak szybko nie płynął) i mamy piątek. PIĘKNY, SŁONECZNY I CIEPŁY PIĄTEK!!! :)
W końcu... tak długo czekałam na taki dzień jak dziś. Mam nadzieję, że taka pogoda utrzyma się dłużej, a najlepiej przez całe lato. Na przyszły tydzień niby zapowiadają u nas codziennie około 30 stopni. Hmm... zobaczymy ile w tym prawdy, a nie ukrywam, że chciałabym, żeby rzeczywiście tak było :))) Chyba jak wszyscy mam serdecznie dość deszczu i chłodu, marzę tylko o tym, żeby porządnie wygrzać się w słońcu. Jak jaszczurka na kamieniu :)
Mój B. odkrył w sobie ostatnio talent majsterkowicza. Wynalazł w jednej z sieciówek budowlanych jakąś (podobno) super-hiper-extra wiertarkę w bardzo dobrej cenie (też podobno, bo ja sie nie znam i wole trwać w niewiedzy, szczególnie jeśli chodzi o cenę :P ). Wiem tylko, że robi strasznie dużo hałasu. B. najwyraźniej to sprawia najwiekszą frajdę, a mnie doprowadza do białej gorączki. Mój chłopina biega z tym po domu, dziurawi, przywierca, psuje i naprawia. Podobnie było jakiś czas temu z wyrzynarką i wkrętarką. Kiedy tą drugą kupił, nagle znalazło się milion rzeczy, które koniecznie trzeba naprawić - teraz, już, natychmiast... :)To akurat mi nie przeszkadza, bo przynajmniej wszystko w domu będzie nam działać jak należy (mam taką nadzieję). A i ja sama czasem lubię coś przykręcić :P Przy okazji staję się ekspertem od wszelkiego rodzaju sprzętu psująco-naprawiającego. Pewnych rzeczy chętnie spróbuję się nauczyć, choćby z czystej ciekawości, ale niektórych nawet patykiem nie dotknę i będę się od nich trzymać z daleka :) Zwłaszcza od tych hałaśliwych. Nowa pasja B. zapewne niedługo przeminie na rzecz czegoś nowego :) ciekawe co to będzie tym razem... betoniarka czy może wywrotka? :P
Co by to nie było, ja póki co zamierzam rozkoszować się słońcem i weekendem. Może uda nam się wreszcie gdzieś wyskoczyć i rozruszać nasze zastałe kości :)
Aaaacccchhhh.... jaką mam ochotę na truskawki... :)))))))))

P.S. Od dziś oficjalnie rozpoczynam wielkie uroczyste odliczanie tygodni do urlopu - 7... :)))