niedziela, 20 czerwca 2010

Smutna historia dwóch braci

Michał, Piotrek i Marta to rodzeństwo. W dzeciństwie niczego im nie brakowało, byli grzecznymi dziećmi, ojciec miał własną dobrze prosperującą firmę, żyli w pełnej, choć nie do końca szczęśliwej rodzinie. Ich mama piła. Często nie była w stanie zająć się dziećmi, dlatego zazwyczaj byli zdani na ojca. Zmarła na krótko przed I Komunią Piotrka. Przez kilka lat po jej śmierci byli sami. Dzieci dorastały, a ojciec starał się dla nich jak tylko potrafił, jednak w domu brakowalo mu kobiecej ręki. Po pewnym czasie poznał kobietę, a niedługo potem pobrali się. Ona również miała syna, więc we dwójkę wkroczyli do ich świata. Teoretycznie Teresa miała zastąpić im matkę, ale jej syn Tomek był dla niej najważniejszy. Zarówno ona jak i jej nowy mąż hołubili Tomka, który opływał we wszystko czego tylko zapragnął. Michał, Piotrek i Marta szybko zeszli na drugi plan. Marta była już wtedy dorosła, wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Mieszka teraz w innym mieście, ma dwójkę dzieci i jest szczęśliwa. Po ślubie Marty, Michał i Piotrek byli zdani tylko na siebie. W dalszym ciągu mieszkali z ojcem i jego nową rodziną, ale byli traktowani jak dwójka parobków. Nikt się nimi nie przejmował. Z trudem skończyli zawodówkę i zaczęli pić. Najpierw raz na jakiś czas, później codziennie. Kiedyś Michał poznał dziewczynę. Byli razem przez jakiś czas, urodziło im się dziecko, wydawało się, że Michał w końcu wyjdzie na prostą, ale nałóg znów dał o sobie znać i wciągnął go na nowo. Ich związek nie wypalił. Chłopcy ciężko pracowali w firmie ojca w zamian za mieszkanie i jedzenie. Ojciec bił ich i wyzywal, a oni często nocowali w piwnicach i komorkach sąsiadów, bo bali się wracac do własnego domu. Chodzili brudni, spuchnięci od alkoholu i zaniedbani. Mimo nałogu, byli dla siebie podporą. Stali się nierozłącznymi przyjaciółmi, wszędzie chodzili razem, bo mogli liczyć tylko na siebie. Zawsze byli grzeczni i uprzejmi. Choćby byli nie wiem jak pijani, zawsze ukłonili się osobom, które znali. Ich życie wyglądało tak przez wiele lat... aż do dziś. Przechodząc obok ich domu, zobaczyłam radiowóz i karetkę. Przyjechali do Michała, ale było już za późno. Nie udało się go uratować. Podejrzewam, że jego serce nie wytrzymało kolejnej dawki taniego wina i zatrzymało się, dając Michałowi wytchnienie od trudnej codzienności, w której żył. Przechodząc tamtędy widziałam wychodzącego z domu Piotrka. Był załamany, stracił swojego brata i jedynego przyjaciela. Poszedł przed siebie... byle dalej od domu. Być może rodzina jeszcze ocknie się i wyciągnie do niego pomocną dłoń. Może choć jego uda się jeszcze uratować, bo jeśli nie, może w krótkim czasie dołączyć do ukochanego brata.
Nigdy nie żałowałam ludzi, ktorzy na własne życzenie stoczyli się na dno. Jednak tych chłopców jest mi bardzo żal. Nie mogę przestać o tym myślec odkąd zobaczyłam radiowóz przed ich domem. Ich całe życie było rozpaczliwym wołaniem o pomoc, której nikt im nie udzielił. Mam nadzieję, że Michał zazna w końcu spokoju i z góry zaopiekuje się swoim bratem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz