czwartek, 25 czerwca 2015

Czym się różnią mali chłopcy od dużych?

Stwierdzam wszem i wobec, że niczym.... No dobra, niech będzie, że wzrostem. A tak poza tym to niczym :) Tak samo kręcą ich nowe zabawki, tak samo pociągają ich komputery (przynajmniej moich), samochody i wszelkie robótki typowo męskie (choć Junior gotowaniem czy sprzątaniem też nie pogardzi - oj oby Ci tak zostało Synu :P). A do takich wiekopomnych wniosków doszłam ostatnio stercząc drugą godzinę nad piętrzącą się przede mną furą ubrań do prasowania. Teściowa moja jest zwolenniczką upychania wszystkiego nogą do szafek prosto z pralki, ale ja poszłam jednak w ślady mojej Mamy (i Męża też już prawie sprowadziłam na właściwą drogę) i wolę sobie wszystko uprasować po praniu i takie piękne, czyściutkie, pachnące i poskładane ułożyć ładnie w szafie. Ot takie zboaczenie :) No i ostatnio ogarniałam sobie takie 3 wsady pralkowe z jednego tygodnia i tak sobie kontemplowałam dochodząc do takiego oto wniosku, jak w zdaniu pierwszym. Stosik ubrań Juniora 10 bluzeczek, 3 pary spodenek, trochę bodziaków itp. Mężowy stosik - 12 koszulek, 5 koszul, 3 pary spodni. Ja - 5 bluzek i jedna para spodni :) Otóż moje chłopaki bez względu na to czy to duży, czy mały, brudzą się niemiłosiernie. I jakkolwiek tego małego jestem w stanie zrozumieć, tak ten duży jest dla mnie zagadką. Pracuje w biurze, jak po południu robi coś w ogrodzie, to w przeznaczonych do tego ubraniach, które wiadomo, muszą się brudzić i innej opcji nie ma. Myć się przecież myje :P, w domu czysto jest, a on ciągle czymś ufajdany. ględzę mu nad uchem o tym i ględzę i nic. No trudno, chyba będę musiała z tym żyć :P Tak, wiem to przemyślenia z gatunku tych niezbyt wysokich lotów, ale jakoś czułam potrzebę wylania żali. A co, mój blog, wolno mi :P

A tak generalnie nic nowego u nas. Dziś jest w końcu ładna pogoda i planujemy po obiedzie wybrać się na rowery. Junior ma swoje krzesełko, sam wybrał sobie kask i po pierwszych kilku krótkich przejażdżkach bałam się, że na tym się skończy, ale nagle synkowi memu się odmieniło i taka jazda chyba mu się spodobała, bo sam się dopomina, żeby wyjąć rower i jechać. No to jeździmy. Mamusi dobrze to zrobi :P

wtorek, 23 czerwca 2015

Gdzie to lato?

Jakby ktoś nie zauważył, jest czerwiec... Końcówka czerwca nawet. Za tydzień lipiec będzie, a tu
Siąpi... ba! Leje jak jasna cholera i nie zapowiada się na to, żeby kiedykolwiek miało przestać. Już jesienią była lepsza pogoda niż jest teraz. Masakra jakaś. Jak tak dalej pójdzie, to do roboty trzeba będzie kajakiem pływać albo jakimś innym pontonem. Całe szczęście, że w okolicy nie mamy żadnej rzeki. Czerwiec kurde, a Junior na podwórko chodzi w kilku wartwach ubrania wliczając w to bluzkę, bluzę z kapturem, kurtkę, chustkę na szyję i czapkę. Jeszcze trochę i trzeba będzie rajtuzy z powrotem wyciągać z czeluści szuflady. Ja chcę juz lato i ciepełko takie z prawdziwego zdarzenia. I słońce chcę, i na ogródku siedzieć chcę, i na rower chcę iść, a tu dupa. Bo leje. Buuu...

No... wyżaliłam się.

Jak tam u Was po weekendzie? U nas spoko. Na weselu byliśmy i było naprawdę fajnie. Państwo młodzi super. To nasi przyjaciele, którzy są ze sobą odkąd pamiętamy. Już raz mieli ustaloną datę ślubu, ale z powodów rodzinnych byli zmuszeni ten ślub przesunąć. Trochę wtedy przeszli, dlatego tym bardziej teraz ten ślub byl dla nich (dla nas w sumie też) tak bardzo wzruszający. Panna Młoda się spłakała, Pan Młody wypowiadał przysi ęgę bardzo drżącym głosem, a w kościele było słychać co chwilę pociąganie nosem. Ale było pięknie. Póżniej wesele, które było bardzo udane. Super zespół, pyszne jedzenie, fajne towarzystwo i zabawa do samego rana. Junior zabalował prawie do 20, był zachwycony, bo były balony, muzyka i całkiem sporo dzieci w różnym wieku, więc mieł towarzystwo. Niechętnie się ewakuował do dziadków, bo przecież jak to – impreza, a ja do domu? No way. No, ale jakoś go namówili i pojechał. I nawet grzecznie spał w nocy. Wyszalał się w ciągu dnia (bez swojej zwyczajowej południowej drzemki, bo chyba stwierdził, że drzemki są dla mięczaków :P), tak więc wieczorem był tak wypluty, że padł jak betka i spał do rana z jedną tylko pobudką na picie. Bo przecież po weselu człowieka suszy, no nie? ;) A my spokojnie się pobawiliśmy. Oj dawno tak nie pobalowaliśmy J I na każdym kroku wspominaliśmy nasze wesele (czy ja już zawsze tak będę mieć przy tego typu okazjach?). W niedzielę po południu pojechaliśmy po Juniora i do domku, a w poniedziałek znów zadzwonił budzik... Tiaaa... uwielbiam ten dźwięk... Kolejne wesele planujemy na sierpień, tym razem rodzinne, gdzie będę świadkową, więc nie byle jaka rola mi się trafiła J. No ale do tego jeszcze trochę czasu. Na razie czekamy na urlop J

piątek, 19 czerwca 2015

Ratuj się kto może, czyli bunt dwulatka ... :)

Żeby nie było tak całkiem różowo i cukierkowo, jak pisałam we wczorajszym poście, ogłaszam wszem i wobec, że mamy w domu przyspieszony bunt dwulatka. W pełnej krasie.

Generalnie Junior jest grzecznym i bardzo kochanym chłopcem i naprawdę nie mogę na Niego narzekać. I w sumie nie mam zamiaru narzekać tylko opowiem jak to u nas wygląda. Trochę czytałam o tym słynnym buncie dwulatka jeszcze jak byłam w ciąży, żeby wiedzieć na co mam się przygotować psychicznie. Wtedy wydawało mi się to takie odległe, a tu nagle bach!. Welcome to the jungle... :) Junior prezentuje książkowy przykład takiego buntu - alergiczna wręcz reakcja na słowo "Nie" albo "Nie wolno", płacz, krzyki, czasem rzucanie się na podłogę - jednym słowem standard. Przyznaję, czasami bywa ciężko zachować cierpliwość i ostatkiem sił staramy się zachować spokój. Mężu i ja staramy się takie ataki przeczekać i tłumaczymy Juniorowi, że nie trzeba się denerwować, a jak się uspokoi tłumaczymy Mu co i jak. Robimy różnie w zależności od poziomu histerii - albo staramy się nie zwracać na to uwagi dopóki się nie uspokoi, albo wkładamy go do łóżeczka i czekamy aż ochłonie, albo po prostu mocno Go przytulamy. Nie powiem, że jest lekko, bo nie jest i kilka razy zdarzyło nam się stracić cierpliwość i krzyknąć, ale to przynosi odwrotny efekt od zamierzonego, bo wtedy Junior wścieka się jeszcze bardziej, a my mamy niesamowitego kaca moralnego. Nie jesteśmy zwolennikami bezstresowego wychowania, bo naszym zdaniem nie tędy droga i taka metoda przynosi więcej szkody niż pożytku, a dziecko powinno znać pewne granice. Ale też nie jesteśmy i nie mamy zamiaru być nie wiadomo jak surowi, bo nie chcę fundować swojemu dziecku tego, co sama przeszłam dzięki "kochanemu tatusiowi". Chciałabym, żeby za jakiś czas, jak będzie duży na myśl o rodzicach miał dobre skojarzenia, a nie to co ja, kiedy niezbyt miłe wspomnienia wracają w najmniej spodziewanych momentach.

No ale wracając do tematu. Ten cały słynny bunt to zwyczajny sposób na odreagowanie skumulowanych emocji, z którymi dziecko po prostu sobie nie radzi. Pół biedy jak Junior świruje w domu, ewentualnie w ogrodzie (choć to niezbyt pożądana opcja, w końcu to trochę miejsce publiczne :P). Gorzej jak taki świr dopada go w sklepie tudzież gdziekolwiek poza domem. Wtedy już jest troszkę gorzej i trzeba zarządzać natychmiastową ewakuację, żeby uniknąć większego wstydu :P Nie ma na to innego sposobu, jak tylko zacisnąć zęby i czekać na lepsze czasy :) No chyba, że jednak jest, to poproszę :)

Miłego weekendu

czwartek, 18 czerwca 2015

Dwadzieścia


Dziecię moje ukochane skończyło w niedzielę 20 (!) miesięcy. Za cztery miesiące stukną Mu dwa – DWA! – latka. Jakim sposobem ten czas tak zapierdziela to ja nie mam zielonego pojęcia. Toż dopiero test robiłam, dopiero trzymałam takie małe śliskie i bezbronne na brzuchu, a tu już takie chłopisko mi wyrosło.

Dawno nie robiłam takiego podsumowania, więc pomyślałam sobie, że najwyższa pora.

Otóż – dwudziestomiesięczny Junior waży 11 kg i mierzy 87 cm wzrostu. Stan uzębienia na chwilę obecną to 15 sztuk (została nam jedna trójka i piątki do pełnej szczęki).

Lubi jeść wszystko, oprócz słodyczy. Uwielbia warzywa w każdej postaci, owoce jeszcze bardziej. W tej chwili zajada się truskawkami w takich ilościach, że aż pachnie nimi na odległość. Czekolada za to niet. I dobrze. Wcale nad tym faktem nie ubolewam J

Oprócz jedzenia Junior mówi. Dużo mówi J I bardzo dużo w naszym ojczystym języku, a coraz mniej po chińsku. Spokojnie można się z Nim dogadać, czego nie umie powiedzieć to pokaże i wszyscy wiedzą o co chodzi.

Nowych rzeczy uczy się błyskawicznie, wystarczy, że raz coś zobaczy i już wie co i jak.

Uwielbia czytać – sam ogląda książeczki, wybiera której chciałby posłuchać i cierpliwie słucha jak ktoś Mu czyta.

Lubi oglądać bajki (ale książki jeszcze wygrywają). Na topie są obecnie Kubuś Puchatek, Myszka Miki i Stacyjkowo.

Zachwyca się pociągami, traktorami i wszelkiego rodzaju sprzętem budowlanym. Mężu już ma w Nim pomocnika, bo gdzie tata coś robi, tam MUSI być i synek, który podaje wszystko, co w danej chwili jest potrzebne i co najlepsze – ani razu się nie pomylił. A później chodzi po domu i naśladuje wszystko, co robił tata.

Kocha dzieci – gdzie dzieci, tam i Junior. Nieważne czy w sklepie, w kościele, na placu zabaw czy gdzielkolwiek indziej. Dlatego od przyszłej wiosny zaczynamy nową przygodę – przedszkole. Niech się Junior socjalizuje (o efektach ubocznych w postaci chorób nawet nie chcę póki co mysleć).
 
Ach... rośnij Synku, oby tak dalej :)

środa, 10 czerwca 2015

Przekroczyć granicę


Mam takie nieodparte uczucie, że w tym roku przekraczam w swoim życiu pewną granicę. Za kilka miesięcy skończę 30 lat. Jakoś tak nie dociera do mnie fakt, że tyle mam. Wiem, niektórzy powiedzą mi "Co to jest 30 lat", ale nie o to chodzi. Owszem, jestem i czuję się dorosła już od ładnych kilku lat, ale mentalnie czuję się na góra 23 lata. Jakoś tak zatrzymałam się na tym wieku i ani rusz dalej J Zresztą mój Dziadek nawet w wieku 70 lat zawsze powtarzał, że czuje się jakby ciągle miał 18 J I w sumie o to chodzi, żeby czuć się młodo i nie zdziadzieć. Mnie to bardzo cieszy, że mam takie odczucie, ale jak sobie pomyślę, że jestem w takim wieku, a nie w innym, jest mi jakoś tak... dziwnie. Jakbym przekraczała właśnie jakąś niewidzialną granicę. W sumie  w życiu wypracowaliśmy z Mężem pewną stabilizację i dobrze nam z nią. Mamy cudownego Syna, mamy siebie nawzajem, mamy własne cztery kąty z ogrodem (i jesteśmy u siebie), mamy psa, pracę, kredyt (no tego akurat wolałabym nie mieć, ale cóż poradzić :P). I dobrze nam w tym punkcie, w którym jesteśmy.

Żeby nie było tak całkiem poważnie to powiem Wam jak obudził mnie dziś Junior. Usiadł między nami na łóżku, zaczął tarmosić moją piżamę i wołać „Mama, MAMA! Nie aaaa, ja am am” J czyt. Mama nie śpij, daj mi jeść” J zaznaczam, że kolację zjadł naprawdę sporą jak na swój brzuszek, a rano był wygłodniały jak wilk. Widać ma to po tatusiu J No, ale nie ma się co dziwić jak ktoś w nocy wędruje po całym łóżeczku, waląc przy tym głową w szczebelki i jak gada przez sen J znaczy Junior, nie Mężu J

 Za tydzień wybieramy się na wesele naszych przyjaciół. Junior początkowo będzie z nami, a około 19:30 przyjadą po Niego dziadkowie, a rodzice będą balować do rana. Ha! Już nie mogę się doczekać J A tym samym Junior pojedzie na pierwszy wypad do dziadków z noclegiem. Ciekawe jak będzie wyglądać to Jego spanie J No cóż, niech se dziadki radzą, a co J A w ostatni weekend sierpnia kolejne wesele, tym razem wyjazdowe. Rok temu zapowiadało się, że w tym roku nie będzie żadnych tego typu imprez, a tu proszę J Aż dwie. Zawsze przy takich okazjach przypominają mi się nasze przygotowania. Ach fajnie było i został mi wielki sentyment do tamtych czasów. Jednak blog to fajna sprawa, bo dobrze jest móc wrócić do starych notek i poczytać jak to było.

A tak w ogóle to mam wielką ochotę zrobić sobie jakieś ładne wiosenne paznokcie żelowe. Sama nie wiem co mnie naszło, zwłaszcza że po ślubie powiedziałam sobie „pierwszy i ostatni raz”. Mam też w głowie złoty środek w postaci hybrydy i mam wielką chrapkę na kupno małego zestawu na własne potrzeby. A że bardzo lubię taką „zabawę” to kto wie, kto wie... J

Miłego popołudnia

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Po długim weekendzie

Halo halo, jak tam życie po długim weekendzie?

U nas minął szybko, zdecydowanie zbyt szybko, ale cieszę się, że choć trochę podładowaliśmy baterie. Odkąd wróciłam do pracy w styczniu, nie miałam wolnego (nie licząc zwykłych weekendów), dlatego tych kilka dni było dla mnie prawdziwym zbawieniem. Wypoczywaliśmy typowo rodzinnie, czwartek u rodziców, w piątek na wycieczce, a sobota i niedziela w domu. Junior świętował też spóźniony Dzień Dziecka i wszyscy jakby się zmówili kupili mu prezenty typowo ogrodowe – piaskownicę, narzędzia ogrodowe z wózkiem, bramkę do gry w piłkę i zestaw koparka + ciężarówka. Oczywiście wszystko trzeba było obowiązkowo wypróbować, dlatego wszystkie popołudnia i wieczory spędzaliśmy w ogrodzie kopiąc rękami i nogami, biegając, wożąc i rozrzucając. Radości i rozrywki było co nie miara, nie tylko dla Juniora :P Sobota dała nam nieźle popalić, bo było 32 stopnie, a u nas cienia jest jak na lekarstwo. Wybawieniem okazał się wąż ogrodowy i podlewanie trawy J Musimy jeszcze zainwestować w basenik dla Juniora, niech się chłopak chlapie w upały.

A u nas nic nowego.

W sumie mogę Wam opowiedzieć o wrażeniach z Nowej Firmy. Przepracowałam tu już 4,5 miesiąca i mogę powiedzieć coś więcej niż w jednym z wcześniejszych postów.
Generalnie ta praca, zresztą jak każda inna, ma swoje plusy i minusy. I wygląda to mniej więcej tak:

PLUSY:
- przede wszystkim mam blisko, do pracy jadę niecałe 10 minut,
- atmosfera jest naprawdę spoko, choć oczywiście jak wszędzie, tak i tu jest menda, która sieje zamęt dla własnych korzyści,
- nauczyłam się bardzo dużo rzeczy w całkiem innej branży, niż pracowałam wcześniej no i na pewno nabrałam nowego doświadczenia, a to będzie dobrze wyglądać w CV,
- kasa jest zdecydowanie lepsza niż w Starej Firmie

MINUSY:

- pracy jest BARDZO dużo (choć dzięki temu czas mi szybkoe leci) i ciężko jest przez to zaglądać tutaj,
- co miesiąc trzeba tworzyć róźne raporty, co to oznacza siedzenie po godzinach, a to dla mnie największy minus,
- są pewne aspekty ogólnej polityki firmy, które niekoniecznie mi odpowiadają, ale o tym oczywiście na rozmowie kwalifikacyjnej nikt nie wspomina, żeby nie odstraszać kandydatów :P 

Mogłabym pewnie jeszcze długo tak wymieniać. Są dni, kiedy żałuję, że odeszłam ze Starej Firmy, szczególnie, że codziennie tamtędy przejeżdżam, a sentyment został, bo praca sama w sobie i codzienne czynności były zdecydowanie fajniejsze w Starej Firmie. Dowiedziałam się niedawno co się dzieje w tamtym miejscu i utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam zmieniając pracę. Może nie jest to wymarzone miejsce, w którym chciałabym spędzić tyle lat co w Starej Firmie, ale póki co dobre to, co jest. Założenie mam takie, że popracuję tutaj jeszcze z rok, później chciałabym sprawić Juniorowi jaieś rodzeństwo J, a czy wrócę po macierzyńskim to się okaże. Jeśli znajdę coś innego godnego uwagi to raczej nie J

No ale plany planami, a życie życiem, dlatego zobaczymy jak nam się poukłada.
Tymczasem cieszymy się tym co jest i z utęsknieniem czekamy na urlop, który już za 1,5 miesiąca J

A co u Was?