piątek, 28 września 2018

10 rzeczy, których o mnie nie wiecie

W listopadzie minie 9 lat odkąd prowadzę bloga. Piszę z mniejszą lub większą częstotliwością, w zależności od sytuacji i wydawałoby się, że już dobrze mnie znacie, a jednak (jak to mówią) diabeł tkwi w szczegółach. I tak sobie pomyślałam, że dziś o kilku takich szczegółach wspomnę. Niby całkowite pierdoły, ale właśnie takie pierdoły tworzą człowieka. A więc do dzieła.

1. Uwielbiam pisać i dostawać papierowe, odręcznie pisane listy. Co prawda już wieki żadnego nie dostałam, ale nie zmienia to faktu, że lubię. Na strychu mam spore pudełko listów, które pisałam z koleżankami, które poznałam na wakacjach w czasach liceum. Pisałyśmy o wszystkim i o niczym, ale fajnie było znajdować koperty w skrzynce na listy. Czasem, jak pokłócimy się z Mężem, siadam wieczorem nad kartką papieru i piszę mu co mi leży na sercu. Tak jest łatwiej, bo i ja powiem wszystko, co mnie boli, a on to wszystko później przeczyta. Na spokojnie. Co prawda doprowadzam go tym do szału, bo on woli jednak rozmowę face to face, ale póki co to działa.

2. Nienawidzę bitej śmietany. Wiele osób to dziwi, ale nie lubię i już. Konsystencja mi nie odpowiada. Nawet pijąc kawę z pianką muszę ją porządnie wymieszać, żeby pozbyć się pianki :P

3. Najlepiej zasypia mi się na brzuchu, najlepiej z kołdrą naciągniętą na uszy. Nawet w największe upały.
 
4. Był taki moment, że chciałam mieć trójkę dzieci, ale po pełnej przygód ciąży z Lusią chyba jednak spasuję.

5. Nauczyłam się prowadzić samochód w wieku 6 lat. Prowadzić to za dużo powiedziane, ale samodzielnie ruszyłam maluchem dziadka na pustym placu kompletnie nie widząc dokąd jadę :P a Mężu pierwszy raz siedział za kółkiem jak mial 17 lat. Ha! 
 
6. Mężu zaraził mnie pasją do powieści Agathy Christie. Co prawda on woli film, ale autor ten sam. 

7. Kiedy miałam 15 lat od wiosny aż do jesieni, kiedy tylko pogoda pozwalała, co weekend robiłam ok 100 km na rowerze, w tygodniu po 20 dziennie. Brakuje mi tego. Może nie aż tak długich dystansów, ale ogólnie jazdy na rowerze. Ostatnio nie bardzo miałam możliwość jeździć, ale mamy zamiar wrócić do tego na wiosnę. Z dwójką pasażerów :P

8. Z moją najlepszą przyjaciółką znamy się od 6 roku życia. Poznałyśmy się przy trzepaku kilka dni po przeprowadzce na nasze osiedle i tak już zostało. Miałyśmy swoje wzloty i upadki, ale przyjaźnimy się już 27 lat. A dwa tygodnie temu została chrzestną Lusi :)

9. Nie lubię wielkich miast. A może raczej nie tyle nie lubię, co nie mogłabym w takim mieszkać. Zakupy czy spontaniczny wypad do stolicy Dolnego Śląska na obiad/kolację/lody/kino (wybierz właściwe) od czasu do czasu jak najbardziej, ale nigdy w życiu nie chciałabym tam mieszkać. Mieszkamy na tyle blisko wielkiego miasta, ze w jego centrum możemy być w ciągu 40 minut. Przyznaję, ze był moment, że miałam ochotę rzucić w cholerę nasz domek na wsi i wrócić w podskokach całe 3km do rodzinnego miasteczka, ale już mi przeszło. To było zaraz po przeprowadzce i nie zdążyłam się wtedy jeszcze przyzwyczaić do tej ciszy wokół. A teraz uwielbiam poranki, kiedy Lusia ucina sobie drzemkę, a ja wychodzę na taras z kawą i napawam się ciszą. Wszyscy sąsiedzi są wtedy w pracy i jest bosko.

10. Uwielbiam zapach świeżutkich firanek. I okna też lubię myć. Ot, takie zboczenie :)
 
Miłego weekendu!
 
Aha, jeszcze coś mi się przypomniało. Widziałyście to? Jeśli nie, koniecznie obejrzyjcie filmik. 
 
Pan Młody ryczy, goście ryczą, a ja usmarkana po pas.
 
Jeszcze raz miłego weekendu!!



środa, 5 września 2018

Wrzesień

Mamy wrzesień i Junior wrócił do przedszkola, a tym samym my wróciłyśmy do normalnego rytmu dnia.Wreszcie możemy odetchnąć przez kilka godzin (szczególnie Lusia, bo Junior non stop ją całuje i przytula jak tylko jest w domu) i chodzić na dłuuugie spacery. Wczoraj zrobiłyśmy 8km Ołłłł jeeeee :) Zresztą Junior głośno tego nie przyzna, ale też bardzo się cieszy z powrotu do przedszkola i swoich ulubionych kolegów. Kumpluje się z bardzo fajnymi chłopcami, więc my też się z tego cieszymy :) Także jest fajnie.

Ostatnio jesteśmy zabiegani, bo za tydzień chrzciny i mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. My stroje mamy już od dawna, Lusia swoje ubranko też, ale trzeba było jeszcze wystroić Juniora, zwłaszcza, że przez wakacje urósł kilka cm. Pojechaliśmy w weekend na zakupy i nasz elegant wybrał sobie typowo garniturowe spodnie, szelki i muchę :) Lusia też ma sukienkę w stylu Kopciuszka, a Mężu i ja śmiejemy się, że wypadniemy przy tej dwójce jak ubodzy krewni :P I dobrze, niech się maluchy cieszą. W ogóle mamy nowego księdza i powiem Wam, że dawno chyba na takiego nie trafiliśmy. Tak się życie czasem toczy, że oboje chrzestni mają tylko śluby cywilne. Ten ksiądz nie robił z tego absolutnie żadnego problemu, a jak zapytałam czy dostaniemy karteczki do spowiedzi czy mamy poprosić księdza przy spowiedzi powiedział, żebyśmy się nie wygłupiali, bo on nie jest policjantem, żeby nas sprawdzać i jeśli mamy życzenie to do spowiedzi i tak pójdziemy, a jak nie, to nie. Byliśmy mega zaskoczeni, bo poprzedni proboszcz tego wymagał. A już największe oczy zrobiliśmy na koniec, kiedy zapytaliśmy o "ofiarę" za chrzest i usłyszeliśmy "Dajcie sobie ludzie spokój, niech Wam się córeczka dobrze chowa". No po prostu mega szok. Mamy zamiar rzucić kopertę na tacę właśnie za takie podejście. Ksiądz w poprzedniej parafii rzuciłby konkretną kwotą i jeszcze dołożyłby koperty dla chrzestnych (bo tak właśnie robi). Także zdarzają się jeszcze normalni księża, choć to zdecydowanie gatunek na wymarciu.
No, a oprócz tego w tym tygodniu byłam w restauracji ustalić co i jak, dziś muszę jeszcze zamówić tort, zrobić listę zakupów do ciast (bo pieczemy swoje) i jutro muszę kupić świecę. I chyba to wszystko.

A tak poza tym wszystkim ostatnio chodzę zła, bo i teściowa, i moi rodzice tak mi działają na nerwy, ze najchętniej zapakowałabym ich wszystkich do jednej rakiety i wysłała na inną planetę, serio. Teściowa zawsze mnie wkurza, bo to taki typ, więc to żadne zaskoczenie, ale moi rodzice przechodzą ostatnio sami siebie. Junior dość często do nich jeździ, czy to na popołudnie, czy na weekend. Nie raz powtarzam im, żeby nie jeździli z nim ciągle po sklepach, bo on już tak się do tego przyzwyczaił, że ciężko jest go wyciągnąć na jakąkolwiek wycieczkę, bo jemu zaraz się nudzi i chce do galerii "coś" sobie kupić. I im się wydaje, że to nic złego. Już pominę to, że pasą go tonami słodyczy i wodami smakowymi, ale najbardziej wkurza mnie to, że robią wszystko tak, jak Junior chce. Ostatnio byliśmy u nich i Junior wymyślił sobie, że chce się pobawić autkiem, które ma w domu, mimo tego, że tam ma milion innych zabawek. I wiecie co moja mama na to? "To zaraz tata ci przywiezie". No myślałam, że szlag mnie trafi na miejscu i nie omieszkałam tym razem powiedzieć co na ten temat myślę. Jak Junior był mały byliśmy zmuszeni pomieszkać z nimi przez krótki czas przed przeprowadzką do siebie i to był koszmar. Ciągle się o coś czepiali, zwłaszcza Męża, który naprawdę nigdy im nic złego nie zrobił, doszło nawet do tego, że według nich Mężu za głośno gasił światło w łazience po drugiej stronie mieszkania i na pewno Junior się obudzi. No obłęd, mówię Wam. Ostatnio znowu zauważyłam, że coś do niego czują, bo ile razy wspomnę cokolwiek na temat Męża, to przechodzi to kompletnie bez echa i generalnie traktują go jak powietrze. Z jednej strony ciekawa jestem o co im chodzi tym razem, ale chyba jednak wolę się dodatkowo nie denerwować, bo jestem pewna, że skończyłoby się kłótnią dużego kalibru, a nie chcę psuć atmosfery przed chrzcinami. Ja w ogóle mam wrażenie, że im się niesamowicie nudzi wieczorami i wymyślają różne niestworzone historie, żeby mieć się o co przyczepić. A mój umysł jednak tego nie ogarnia...

No musiałam sobie ulżyć, bo już mi się wewnętrznie ulewało. Obiecuję, że teraz będę pisać częściej, bo wreszcie mam jak :)
Miłego dnia, uciekamy z psem na szybkie siku.