tag:blogger.com,1999:blog-30418400020679855392024-03-14T03:49:08.273+01:00kfiatushkowe koleje losukfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.comBlogger425125tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-6597052401671028522019-02-27T14:33:00.001+01:002019-02-27T14:33:23.871+01:00Prośba Mam wielką prośbę. Jeśli do nas zaglądacie i chcecie nadal na czytać, zostawcie w komentarzu swój email. Za kilka dni dowiecie się dlaczego 😉kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-2951666648164366202019-01-23T10:13:00.000+01:002019-01-23T10:15:54.995+01:00ZabieganiOgłaszam wszem i wobec, że moja już ponad 8-miesięczna Lusia 10 dni temu w wieku 7 miesięcy i 26 dni dołączyła do grona kasowników 😁 dokładnie 13 stycznia 2019 roku (podczas WOŚP) wyszedł jej pierwszy ząbek, prawa dolna jedynka. A Lusia bardzo chętnie z niego korzysta gryząc co się da, szczególnie mnie 😉 lada dzień przebije się druga jedyneczka. Mężu się śmieje, że w końcu ma czym tatusiowi piwo otwierać (najpierw trzeba piwo pić 😜) .<br />
<br />
Ostatnio nie narzekamy na nudę, dlatego troszkę mnie tu nie było. W końcu pogoda nadaje się na spacery, więc korzystamy. A że Lusi świetnie się śpi na mrozie, to jeździmy ile się da. W domu też zawsze jest coś do zrobienia, a przy coraz bardziej mobilnej Lusi to bardzo trudne, bo ciągle trzeba mieć oczy dookoła głowy. Teraz na przykład strasznie ja interesują narzędzia do kominka, szczególnie pogrzebacz i co chwilę muszę ją od niego odsuwać. I probuje podciągać się na nóżki, czym przyprawia mnie o palpitacje serca.<br />
<br />
Junior miał ostatnio zabawę karnawałową i powiedział Mikołajowi rozdającemu paczki,że kończy już przedszkole i we wrześniu idzie do szkoły (bo dla niego zerówka to już szkoła). Najpierw mówił, że nie idzie do żadnej szkoły, ale ostanio coraz bardziej się cieszy. Niedługo będą zapisy, więc pójdziemy z Lusia podpisać na niego cyrograf na następnych kilkanascie lat 😜. Oprócz tego Junior co chwilę buja się po jakichś imprezach, a nasz udział ogranicza się do roli szoferów. Jak nie urodziny jednego kolegi, to zabawa, to występy na jasełkach teraz znowu będą urodziny kolejnego kolegi... Imprezuje bardziej niż my 😜<br />
<br />
A ja uzgodniłam już z szefem kiedy wracam do pracy. Jeszcze całe pół roku, bo idę dopiero w ostatnim tygodniu lipca, ale jak już znam konkretną datę, to sprawa robi się taka realna. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej smutno mi, że będę musiała zostawiać Lusia na tych 8 godzin. Ale co zrobić. Takie życie...kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-60600330973444726082019-01-15T12:44:00.000+01:002019-01-15T12:44:38.615+01:00Gdy słowa są zbędne... (*) <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-nEwreYcszTk/XD3HTzEqdHI/AAAAAAAAAMw/JF3GQMuMNQM4jom5en8jWUCtOUd2VD0nQCLcBGAs/s1600/FB_IMG_1547552397863.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="781" data-original-width="720" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-nEwreYcszTk/XD3HTzEqdHI/AAAAAAAAAMw/JF3GQMuMNQM4jom5en8jWUCtOUd2VD0nQCLcBGAs/s320/FB_IMG_1547552397863.jpg" width="295" /></a></div>
<br />
Brak mi słów na to, w jakim kraju żyjemy...<br />
#MuremZaOwsiakiemkfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-65387292271044703322019-01-09T16:06:00.000+01:002019-01-09T16:06:30.655+01:00W Nowym roku Miesiąc mnie tu nie było. Wstyd mi. Zbierałam się już od tygodnia, żeby napisać i jak widać trochę mi to zajęło. Nawet nie wiem kiedy ten tydzień mi minął. Lusia zrobiła się bardzo mobilna, śmiga na pupie po całym domu i nawet na sekundę nie mogę spuścić jej z oczu, miałam huk roboty przed świętami, później święta, kilka dni między świętami a sylwestrem i mamy Nowy Rok. A jak nam minął ten czas? Hmm po części nie tak jak planowaliśmy.<br />
Z robotą w domu zeszło mi praktycznie do świąt, bo sama z Lusią niewiele byłam w stanie zrobić, więc zostawały mi te 2-3 godzinki po powrocie Mężowatego z pracy. A w tak krótkim czasie ciężko było zaszaleć z porządkami. Ale wszystko co planowałam zrobiłam. Jedną sobotę nawet poświęciliśmy na wypad na wrocławski jarmark bożonarodzeniowy i... nigdy więcej, serio. Byliśmy tam dwa lata temu i było bardzo dużo ludzi, ale to co działo się teraz to po prostu armageddon. Do samego Wrocławia jedziemy jakieś 30 minut, po czym dojazd od granic miasta do centrum zajął nam jedynie 1,5 godziny. Później kolejne 30 minut, żeby zaparkować. A jak doszliśmy na miejsce, to po 10 minutach się ewakuowaliśmy. Lusia wystraszona w wózku darła się wniebogłosy, Junior nic nie widział i był dosłownie tratowany przez ludzi i Mężu musiał go nieść, więc stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i uciekliśmy z pierwszą boczną uliczkę, byle dalej od jarmarku. Samo miejsce bajka, atmosfera też, ale płynięcie z tłumem i przerażenie dzieci skutecznie nas zniechęciło do całej imprezy. Nasi znajomi, którzy pojechali tydzień później powiedzieli dokładnie to samo.<br />
Przed samymi świętami dzieci trochę smarkały, Junior dodatkowo paskudnie kaszlał, więc skończył na antybiotyku. Na szczęście pomógł i w święta był już w pełni sił. Nie chcieliśmy ich ciągać po sklepach, żeby ich bardziej nie doprawić, więc Męźu dostał listę zakupów w w dłoń i ruszył do sklepów. A ja w tym czasie dostałam telefon, że zmarła siostra mojej mamy i... świąteczną atmosferę szlag trafił. Ciocia na nic nie chorowała, miesiąc temu robiła wszystkie badania i miała książkowe wyniki, aż 21 grudnia po prostu upadła w domu i było po wszystkim. Szok dla wszystkich, bardzo ją lubiłam i wszyscy to przeżyliśmy. Pogrzeb był pierwszego dnia po świętach, więc kolejne dni minęły na organizowaniu wszystkiego i czekaniu na ten smutny dzień. W święta każdy starał się jak mógł, żeby było fajnie, szczególnie dla dzieci, no i to były pierwsze święta Lusi, ale mimo to wiadomo, że gdzieś tam w powietrzu wisiało coś innego. Po pogrzebie mieliśmy jeszcze gości u siebie, później musieliśmy załatwić z Mężem kilka spraw, na które nie było czasu wcześniej i tak dotrwaliśmy do Sylwestra. My już tradycyjnie świętowaliśmy w czwórkę trochę w Warszawie, trochę w Zakopanem :P Ale powiem Wam, że tym razem północ wyglądała u nas inaczej niż zawsze. W tym roku wszyscy sąsiedzi wyszli przed domy z szampanem i wszyscy składali sobie życzenia. Ja pilnowałam dzieci w domu, więc z tym szampanem przyszli do domu. Nikt się z nikim na to nie umawiał, a powiem Wam, że tak fajnie to wyszło, że mam nadzieję, że to się utrzyma w kolejnych latach i będziemy miec taką małą tradycję.<br />
2 stycznia Junior wrócił do przedszkola, Mężu wrócił do pracy, a my z LuLu do naszej rutyny i dziecko wreszcie może się wyspać o swoich zwykłych porach :P<br />
<br />
Co nam przyniesie ten 2019 rok? Mam nadzieję, że tylko dobre rzeczy. Przed nami mój powrót do pracy, Lusia zostanie z nianią, a Junior idzie do zerówki. Także czeka nas prawdziwa rewolucja. Oby udana.kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-46936591057357738872018-12-08T22:08:00.000+01:002018-12-08T22:08:34.946+01:00Wehikuł czasu Odnośnie poprzedniego wpisu - sytuacja bez zmian, a co najlepsze na wyszłam na tą czarną owcę, bo nie dość, że wyraziłam swoje zdanie, to jeszcze dałam się sprowokować i się wściekłam. No cóż, bywa i tak. W sumie nawet nie wiem jak to skomentować.<br />
Ale ja dziś nie o tym chciałam.<br />
<br />
Słuchajcie, odkryłam Wehikuł czasu!! Jakiś czas temu razem z moją przyjaciółką trafiłyśmy na taki kanał Stars tv. I tam kilka razy dziennie jest program Hits of 90's, czyli czasy mojej młodości, kiedy to Viva grała w moim pokoju jak tylko byłam w domu. I na tym Stars tv lecą największe przeboje tamtych lat. No mówię wam, jakbym się cofnęła w czasie. Większość piosenek z czymś mi się kojarzy, a jak mi się kojarzy, to od razu w głowie lecą mi takie migawki z konkretnych sytuacji. Czasem przypominają mi się rzeczy, o których już baaaardzo dawno zapomniałam. Fajnie tak 🙂 a jeszcze dodatkowo jak chodzę z Lusią na spacery w Miasteczku to siłą rzeczy się rozglądam i też wiele rzeczy mi się przypomina.<br />
<br />
Na przykład niedaleko mojej podstawówki jest piekarnia, w której zawsze kupuję chleb. A pomiędzy szkołą a tą piekarnią jest taki malutki budyneczek. Teraz jest fajnie wyremontowany, ale jak byłam w wieku Juniora przypominał bardziej murowany kiosk z okienkiem i z długą ladą. I w tym dawnym kiosku sprzedawali frytki w takich papierowych tutkach z takiego szarego papieru . Zawsze jak szłam z mamą do koleżanki to naciągałam ja na te frytki. No mówię wam, najlepsze frytki na świecie.<br />
<br />
<br />
Albo często spotykam też naszego wychowawcę z 8 klasy. W sumie przez 8 lat mieliśmy 4 wychowawców, a Pana K. tylko przez ostatni rok, ale zrobił dla naszej klasy więcej niż pozostali przez 7 lat. Przede wszystkim nasza klasa niesamowicie się zgrała w tej 8 klasie. Pan K. uczył fizyki i siał postrach w całej szkole, więc kiedy dowiedzieliśmy się, że to on będzie naszym wychowawcą prawie wpadliśmy w rozpacz, a rodzice po pierwszej wywiadówce było przerażeni co z nami będzie. Tak się zaczęło. A skończyło się tym, że tak się wszyscy zaprzyjaźniliśmy przez ten ostatni rok, że na zakończeniu roku szkolnego był jeden wielki płacz. My kończyliśmy wtedy podstawówkę i szliśmy do liceum, a Pan K. odchodził na emeryturę i płakał razem z nami. W ogóle powiem wam, że najlepsze wspomnienia z czasów szkolnych mam właśnie z podstawówki. W liceum miałam straszną klasę, każdy chodził tam własnymi ścieżkami i tak naprawdę mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego. Jedynie maturę fajnie wspominam, a reszta jakoś nie robi na mnie wrażenia, podobnie jest ze studiami. Za to podstawówka, a szczególnie ostatnie 3 lata były super. Do dziś mam kontakt z wieloma osobami z klasy.<br />
A w tamtym tygodniu spacerując z Lusią spotkałam Pana K. wożącego swojego wnuka i jeździliśmy sobie razem 😁<br />
<br />
Wczoraj przyjaciółka przysłała mi nasze zdjęcia sprzed kilkunastu lat. Oglądała stare zdjęcia i znalazła nasze. Miałyśmy wtedy 18 lat i dopadła nas głupawka jak robiłyśmy te zdjęcia. A że to był aparat na kliszę, to mamy ich niewiele, ale znowu przypomniała mi się cała tamta sytuacja.<br />
<br />
Niedawno też szłam koło domu moich dziadków. Rzadko tamtędy chodzę bo zawsze chce mi się płakać. Za budynkiem jest duży ogród i dopóki tak mieszkaliśmy przesiadywałam w nim z dziadkiem albo z babcią. Dziadek miał taką małą szklarnię i sadziliśmy w niej pomidory. A jak dziadek wracał z pracy wyglądałam go przewieszona przez płot, później biegłam do niego je sił w nogach, a dziadek wiózł mnie na bagażniku roweru.<br />
<br />
<br />
Fajne to były czasy. Też było lepiej, raz gorzej, ale nie zmieniłabym nic, bo pewnie nie byłabym teraz w tym miejscu, w którym jestem dziś. Czasem tylko chciałabym przenieść się do konkretnych sytuacji, na kilka wybranych dni tylko po to, żeby sprawdzić co by było gdyby... Gdybym wtedy była taka jak teraz i gdybym wiedziała to, co wiem teraz. Ciekawe jak by to wyglądało 😉kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-43403043416976750372018-12-05T12:06:00.002+01:002018-12-05T12:06:48.002+01:00GrrrNiedziela u dziadków. A w zasadzie 15 minut u dziadków, bo trzasnęłam drzwiami aż się ściany zatrzęsły.<br />
Czy tak trudno jest zrozumieć, że 5-letni Junior nie wymaga już karmienia jak mały dzidziuś?<br />
Czy tak trudno zrozumieć, że ten sam Junior za kilka miesięcy idzie do zerówki i staramy się nauczyć go jak najwięcej, żeby był jak najbardziej samodzielny i sobie tam poradził?<br />
Czy tak trudno zrozumieć, że skoro my- rodzice wprowadzamy jakieś zasady, to dziadkowie maja się ich trzymać?<br />
Czy trzeba ignorować moje uwagi, że Junior ma jeść sam przy stole, a nie być karmiony na podłodze w czasie zabawy?<br />
Czy to, że wymagam żeby ktoś się tego trzymał, a ciągłe ignorowanie moich uwag podnosi mi ciśnienie do 300 należy skwitować "ty jesteś nienormalna"?<br />
Mam dość, myślę, że na długo.<br />
<br />
Kurtyna.kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-74841743715448116252018-11-28T11:38:00.000+01:002018-11-28T12:05:50.226+01:00Tymczasem czas płynie... Ostatnio chodzi za mną tyle tematów i jakoś nie mogę się zebrać do częstszego pisania. Tak jak Myska nie umiem pisać jak Lusia nie śpi, bo nie mogę się skupić i mam wyrzuty sumienia, że zamiast z nią gadać czy się bawić, ja sobie siedzę i piszę. A ponieważ Lusia generalnie ostatnio, podobnie jak jej brat w tym wieku, w ciągu dnia zaczęła gardzić snem i ucina sobie 30-minutowe drzemki w celu minimalnego podładowania baterii, żeby całkiem nie padła przed wieczorem, czasu na pisanie w ciągu tych 30 minut jest dramatycznie mało. Wykorzystuję go wtedy na wypicie w miarę ciepłej kawy albo na rozprostowanie obolałego kręgosłupa, który po kilku godzinach noszenia słodkiego 8-kilogramowego ciężaru błaga o litość. Ostatnio też wspomagamy z Lusią firmę i załatwiamy zdalnie kilka pilnych spraw, o które poprosił nas szef. Zawsze to jakieś urozmaicenie codzienności, dokarmianie szarych komórek i plus u szefa na przyszłość :P<br />
No i patrzcie, usiadłam do laptopa, żeby napisać o jednym, a już po głowie kołacze mi się inny temat, który chyba jednak dziś opiszę. Tak to właśnie ostatnio ze mną jest. Ciężko za mną nadążyć. W rozmowie zresztą też. Mężu mówi, że za szybko przeskakuję pomiędzy tematami i on czasem nie zdąży wyłapać, ze mówimy już o czymś innym. Ale to dlatego, że po całym dniu mówienia w języku niemowlęcym i śpiewania (czy raczej "śpiewania") dziecięcych piosenek, rozmowa z kimś dorosłym to dla mnie niesamowity luksus :P<br />
My tu gadu gadu, a tymczasem Lusia kilka dni temu skończyła PÓŁ ROCZKU! To maleństwo, które dopiero co wyszło z mojego brzucha, które było takie maleńkie w porównaniu do swojego starszego brata, które jeszcze tak niedawno spało 22 godziny na dobę (a ja gooopia sprawdzałam czy to normalne :P). Lusia stała się ostatnio baaaardzo mobilna i obrotna. Kiedy kładzie się ją na plecki, wystarczy, że kątem oczka dostrzeże coś, co ją zainteresuje i fik - w mgnieniu oka jest już na brzuszku. W dodatku kręci się na nim wkoło, żeby mieć widok panoramiczny i żeby na pewno nic jej nie ominęło, bo to baaaardzo ciekawska osóbka. Jak coś obserwuje to aż widać jak w główce trybiki kręcą jej się na najwyższych obrotach i wszystko koduje. Będzie kolejna mądrala w domu :P<br />
<br />
Oglądałam dziś Pytanie na śniadanie i był tam temat o znaczeniu obecności mężczyzny przy porodzie. Czyli za i przeciw. Wiadomo ile ludzi tyle opinii, a ja tak sobie pomyślałam, że mam porównanie z perspektywy rodzącej jak to jest rodzić z mężem i bez. Z Juniorem sprawa była prosta. Poród zaczął się w nocy, Mężu zawiózł nas do szpitala i już z nami został do samego końca, choć miał zapowiedziane, że jeśli poczuje, że nie da rady może w każdej chwili wyjść. Bał się jak diabli, ale dzielnie wytrwał, a jak zobaczył Juniora to się popłakał. Scenariusz jak w filmie :P Z Lusią już tak łatwo nie było. Raz, że przez nasz pobyt w szpitalu nie było wiadomo jak to się wszystko dalej potoczy. Czy będzie cc, czy jednak będziemy rodzić naturalnie, kiedy itd... No i Mężu też już nie był taki odważny jak za pierwszym razem. Rozmawialiśmy wiele razy o tym czy będzie przy porodzie i nie ukrywał, że się boi. Powiedział, że za pierwszym razem nie był do końca świadomy jak poród wygląda w praktyce i nie wiedział czego się spodziewać. Dlatego za drugim razem miał poważne obawy o to czy da radę. Ja powiedziałam mu, że bardzo chciałabym, żeby z nami był, ale jednocześnie nie chciałam go do tego zmuszać, bo chyba nie tędy droga. Decyzję zostawiłam jemu. Koniec końców Lusia rozwiązała problem za nas oboje i wyszła w tak ekspresowym tempie, że Mężu mimo tego, że jednak zdecydował się nam towarzyszyć i tak ostatecznie przy porodzie nie był, bo po prostu nie zdążył dojechać do szpitala. I chyba odetchnął z ulgą. Czy jest różnica pomiędzy porodem z Mężem i porodem samodzielnym? Dla mnie jest i to całkiem spora. Niby trzymanie za rękę czy podanie butelki z wodą to niewiele, ale dla mnie w czasie porodu to było BARDZO DUŻO. Kiedy rodził się Junior na sali porodowej byliśmy przez jakieś 5 godzin w coraz silniejszych bólach. I gdybym była wtedy sama pewnie byłoby mi ciężko i na pewno bardziej bałabym się tego, co mnie czekało. W przypadku Lusi w sumie nie zdążyłam za bardzo ogarnąć, że to już, bo wszystko nagle zaczęło się dziać w bardzo przyspieszonym tempie, więc tego braku obecności Męża nie zdążyłam odczuć, ale gdyby wszystko znowu miało trwać kilka godzin, pewnie byłoby mi zdecydowanie trudniej i fizycznie, i psychicznie. Zastanawiałam się też jak to będzie z więzią Męża i Lusi. Wydawało mi się, że skoro Mężu widział jak Junior się urodził, był z nim od pierwszych sekund jego życia na świecie, a z Lusią nie, to będzie jakoś inaczej, ale jednak tu bardzo się pomyliłam. I dobrze.<br />
<br />
A wy co myślicie na ten temat? Facet przy porodzie - powinien być czy niekoniecznie? :)kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-80664096675319596182018-11-15T08:58:00.000+01:002018-11-15T08:58:09.505+01:00Po Święcie Niepodległości <span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">I po długim weekendzie. Choć w sumie Mężu się śmieje, że ja to cały czas mam długi weekend, więc żadna różnica jaki jest dzień. Listopad rozpieszcza nas pogodą (podobno już ostatni dzień), więc korzystamy ile się da i staramy się jak najwięcej przebywać poza domem. Pamiętam z czasów szkolnych, że 1 listopada to zazwyczaj był taki punkt graniczny, kiedy wyciągało się z szafy zimowe ubrania, a teraz są jeszcze dni, kiedy śmigam w balerinkach założonych na bose stopy. Taką jesień to ja lubię.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Święto Niepodległości zaczęliśmy częściowo już w piątek, w zasadzie Junior zaczął, bo musiał stawić się w przedszkolu w stroju galowym (przed wyjściem powiedział jeszcze Mężowi, żeby pożelował mu włosy i popsikał perfumami. Przypominam, że ma 5 lat 😁 ). W każdym razie w przedszkolu najpierw mieli przedstawienie, później odśpiewali hymn, a na koniec wszystkie grupy pomaszerowały z malutkimi flagami do grobów żołnierzy u nas w Miasteczku. W niedzielę korzystając z pogody poszliśmy na długi spacer. Na KAŻDYM domu przy naszej ulicy była wywieszona flaga, my mieszkamy prawie na końcu, więc za każdym razem kiedy przechodziliśmy mogliśmy podziwiać taki biało-czerwony szpaler. Piękny widok. Na marszu nie byliśmy, bo 11 listopada to też imieniny Męża, więc mieliśmy gości. Uroczystości oglądaliśmy więc tylko w tv, ale powiem Wam, że za każdym razem mam ciarki kiedy słyszę nasz hymn śpiewany przez żołnierzy Wojska Polskiego. Te głosy i te mundury, ehhh… 😉</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
W poniedziałek zrobiliśmy sobie całodniową wycieczkę po okolicy, najpierw dłuuuugi spacer po parkowych alejkach przy zamku kilkanaście kilometrów od nas, później stadnina koni. Lusia była w ciężkim szoku kiedy jeden konik podszedł do nas i koniecznie chciał ją powąchać. Albo skubnąć. Patrzyła zdziwiona co to za wielki zwierz, a Junior trzymał się na dystans i bał się, że koń zje mu Lusię. Śmiesznie było. Na koniec wytarzał się w suchych liściach i trzeba było Go porządnie wytrzepać zanim wpakował się do samochodu :😜 Nie chciało nam się jeszcze jechać do domu, więc na koniec wylądowaliśmy na łowisku pstrągów tuż przy czeskiej granicy. Junior złowił obiad i do tej pory jest z siebie dumny 😜</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Lubię takie dni, które spędzamy całą naszą czwórką. Następna taka okazja dopiero w święta. Trzeba korzystać, bo Mężowi szykuje się kilka wyjazdów na drugi koniec świata (dosłownie, bo do Azji), więc o takie dni za jakiś czas będzie trochę trudniej.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Zobaczcie jak widok mieliśmy wczoraj za oknem. Wart każdych pieniędzy 😉</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-MY4KUN_-HK4/W-0m4LPIBuI/AAAAAAAAAMk/GBjGRVJI3nYgQrgQBUsK1Y_sMFoHa-tlwCLcBGAs/s1600/IMG_20180926_190151.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-MY4KUN_-HK4/W-0m4LPIBuI/AAAAAAAAAMk/GBjGRVJI3nYgQrgQBUsK1Y_sMFoHa-tlwCLcBGAs/s320/IMG_20180926_190151.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Tymczasem uciekam, bo Lusia właśnie wstała. Miłego dnia.</div>
kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-42656962217354893312018-10-24T11:32:00.002+02:002018-10-24T11:32:48.158+02:00Z domowej codzienności <span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Lato, lato i po lecie. W tym roku nie mogę narzekać, bo pół roku takiej pięknej pogody nie zdarza się zbyt często. Ba, w moim życiu chyba w ogóle pierwszy raz coś takiego widziałam. A teraz brutalny powrót do rzeczywistości. Jeszcze w czwartek było 19 stopni, pięknie grzało słońce, choć na ulicach u nas w Miasteczku można było zobaczyć cały przegląd zawartości szaf przechodniów. Od puchowych kurtek, przez bluzy i swetry po cienkie koszulki. I jako ta wisienka na torcie - JA :P W koszulce, krótkich spodenkach i sandałkach :)))) </span><span style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; color: inherit; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">Okazało się, że dobrze zrobiłam, bo w tym roku to chyba była ostatnia okazja, żeby tak się pokazać na ulicy. </span><span style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; color: inherit; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, ale co tam, mi było ciepło, a w słońcu momentami nawet gorąco. Ale ja mam rozregulowany wewnętrzny termostat, bo wtedy było mi gorąco, a teraz przy 23 stopniach w domu ja siedzę w bluzie i skarpetach. I tak będzie aż do wiosny. Ja w ogóle jakoś tak mam, że jak przychodzi jesień, choćby w domu było 23-24 stopnie to mi i tak jest zimno i siedzę zamotana w co się da i jeszcze herbatą się grzeję. Taki cudak ze mnie.</span><br />
<span style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; color: inherit; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;"><br /></span>
<span style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; color: inherit; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">Weekend minął nam pod znakiem rotawirusa. W piątek po południu pojechaliśmy na zakupy i Junior marudził coś, że boli go brzuch, ale stwierdził, że cisną go spodnie. Poluzowałam i mówi, że ok, więc się uspokoiłam. Kilka minut później zjadł loda i brykał jak młoda kózka, więc byliśmy już całkiem przekonani, że naprawdę chodziło o spodnie. W sobotę pojechał nocować do dziadków, przez cały dzień wszystko było ok, a w nocy zaczęła się jazda. Od 2 w nocy do rana wymiotował 6 razy. Ostatni raz koło 8 rano. Do 12 był jak dętka, a później nagle wstąpiło w niego nowe życie i od tamtej pory wszystko jest ok. Na początku nie chciał jeść, bo bał się, że znów będzie wymiotować, ale już je normalnie. Zostawiłam go jeszcze na kilka dni w domu, żeby całkiem wydobrzał i żeby najgorsze przewinęło się przez przedszkole, bo podobno rozłożyło połowę dzieci. Nas na szczęście ominęło. </span><span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Bałam się o Lusię, bo takie maluchy przechodzą to dziadostwo wyjątkowo ciężko. Lusia niby jest chroniona, bo jest na cycku i dodatkowo zaszczepiliśmy ją na rotawirusy, ale wiadomo, człowiek mimo wszystko się stresuje. Wirusisko nas ominęło, ale rykoszetem oberwali dziadkowie i teraz oni zdychają. A my siedzimy uziemieni w domu w poniedziałek byliśmy trochę na spacerze, ale od wczoraj tak u nas wieje, że nie za bardzo da się wyjść, więc szukamy sobie zajęcia. Na przykład obejrzeliśmy już obie części Kevina, więc można powiedzieć, że u nas już święta :P Dobrze, że Junior dostał na urodziny kilka gier planszowych, to przynajmniej mamy jakieś urozmaicenie, bo ileż można się bawić traktorami.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">W ten weekend będziemy świętować mężowe urodziny (choć chyba tylko we własnym domowym gronie, skoro moi rodzice walczą z rota). Zrobię mu sernik (bo takie dostałam zamówienie), a zamiast tortu będą róże z jabłek i ciasta francuskiego. Tak mnie poniosło :P w ogóle ostatnio mam jakąś taką wenę do gotowania i pieczenia. Dziś na przykład kuchnia serwuje dietetyczne klopsy dla Juniora i makaron z pomidorami, bazylią i groszkiem cukrowym dla nas. Jeszcze nigdy go nie robiłam, więc nie bardzo wiem co to wyjdzie, ale może będzie dobre. Za to jak zrobiłam Juniorowi tort na urodziny, to nie został nawet jeden okruszek, że tak nieskromnie się pochwalę. No normalnie polubiłam takie kucharzenie. Szkoda tylko, że nie będę miała na to tyle czasu jak wrócę do pracy.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">A właśnie a propos powrotu do pracy, to powiem Wam, że tym razem jest jakoś tak inaczej, niż przy Juniorze. Jak on był mały na myśl o powrocie do pracy dostawałam gęsiej skórki. Bałam się jak to będzie i nie miałam najmniejszej ochoty wracać. Teraz może ze względu na pracę podchodzę do tego bardziej na luzie. Pewnie dlatego, ze swoją pracę bardzo, bardzo lubię i będzie to dobra odskocznia na kilka godzin od domowej codzienności, ale też dlatego, że już wiem jak to jest. Znaleźliśmy Lusi zaufaną nianię i chcielibyśmy jeszcze rok przetrzymać ją w domu, a później pójdzie do przedszkola w takim wieku jak Junior. Swoją drogą powiem Wam, że Lusia, to moje maleństwo, któe przecież dopiero się urodziło, zajada owoce aż jej się uszka trzęsą. Tydzień temu skończyła 5 miesięcy i zaczęłam jej powoli dawać różne rzeczy do spróbowania. Warzywka póki co są zdecydowanie na nie, nie smakują jej, ale za to owoce, a zwłaszcza banan... no proszę Państwa... rewelacja. tak otwiera ten swój mały dzióbek, aż miło. Junior też taki był, a teraz ma dni, że ładnie zje, a ma też takie, że nijak nie da mu niczego wcisnąć. Przez wakacje sporo urósł, ale waży tyle samo co ważył i przez to stał się takim chudzielcem, że aż strach patrzeć. Trzeba go podtuczyć przez zimę, bo ktoś nas kiedyś posądzi, że dziecko głodzimy.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Ok, pora na drzemkę Lusi i może wreszcie uda mi się wypić gorącą kawę. Albo chociaż ciepłą... ;)</span>kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-73115672682648232832018-10-14T00:09:00.000+02:002018-10-14T00:09:01.473+02:00Sto lat!! 5 lat temu o tej porze nie myślałam nawet, że kolejny dzień spędzimy już we troje. Junior kończy 5 lat... Wszystkiego najlepszego synku!!! Bądź dalej takim kochanym, mądrym i dobrym chłopczykiem jak do tej pory!! Bardzo cię kochamy!!kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-41025070290645976392018-10-08T15:15:00.001+02:002018-10-08T15:15:35.214+02:00Podwójna mama<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Ten post pisałam na kilka razy w czasie drzemek Lusi, które ostatnio nie trwają zbyt długo. Zęby w natarciu...</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Uwierzycie, że w piątek minął okrągły rok od dnia, w którym zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, a tym samym Lusia ujawniła swoje istnienie? I że w najbliższą niedzielę Juniorowi stuknie okrągłe 5 lat? PIĘĆ!! No szok po prostu. Czas zasuwa jak oszalały, a ja staram się nie myśleć, że za 10 tygodni mi też stuknie.... więcej lat, niż bym chciała. A to jeszcze większy szok. Niby wiem ile mam lat, teoretycznie wiem ile mam lat, ale jak patrzę w lustro jako mimowolnie pomijam te pojedyncze (jeszcze) siwe włosy na łepetynie, i ta cera jakąś taką... inną, a widzę osobę która ma co najmniej 10 lat mniej. I w środku też tak się czuję. Mentalnie zatrzymałam się mniej więcej na 23-24 latach i tej wersji się trzymam. Zresztą mój dziadek w wieku 70 lat też zawsze mówił, że czuje się jakby miał ciągle 18. O! A od starszych trzeba się uczyć :P</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
No, ale wracając do tematu. Jestem mamą już od 5 lat. Podwójną mamą od prawie 5 miesięcy i powiem Wam, że za tym drugim razem różnica jest powalająca. Ostatnio byłam na spacerze z bardzo dobrą koleżanką, która ma dzieci mniej więcej w wieku moich. Jej starsza córeczka jest 4 miesiące młodsza od Juniora, a synek dwa miesiące starszy od Lusi, więc prawie identycznie. No i tak sobie na tym spacerze rozmawiałyśmy, że do tych drugich dzieci podchodzimy zupełnie inaczej niż do pierwszych. Obie przyznałyśmy, że jesteśmy teraz dużo spokojniejsze. Wiadomo, człowiek stresuje się tym, co nieznane, a że przy pierwszym dziecku wszystko jest nowe, więc nietrudno o stres. Za drugim razem już w szpitalu czułam, że jest inaczej.Nie trzęsły mi się ręce przy pierwszej zmianie pieluszki, nie panikowałam, że mam za mało pokarmu, bo wiedziałam, że lada moment się pojawi i jeszcze będę cierpieć z powodu nawału. W domu też wszystko było na spokojnie. Jedyne czym się denerwowaliśmy to była reakcja Juniora, ale i on pozytywnie nas zaskoczył. Wiadomo, nie zawsze jest kolorowo, bo czasem i Lusia ma gorsze chwile, kiedy jest zmęczona i nic jej nie pasuje albo kiedy nie chce leżeć w wózku tylko spacerować na rękach, ale to przecież normalne i po prostu trzeba znaleźć na to sposób. Jak Junior był malutki biegliśmy na każde jego stęknięcie, jak płakał często rzucaliśmy wszystko, żeby Go uspokoić itd. Z Lusią jest inaczej. Co prawda ona bardzo mało płacze, ale jak już jej się zdarzy, a ja czy Mężu akurat nie możemy do niej podejść od razu, zerkamy czy wszystko jest ok i podchodzimy za momencik. Nauczyliśmy się już, że nic jej nie będzie jak poczeka minutę dłużej. Jesteśmy obok, czuwamy i wszystko jest ok. Przed Juniorem naczytałam się o różnych metodach i początkowo miałam zamiar je wprowadzać, ale szybko zrezygnowałam, bo każde dziecko jest inne i na każde dziecko działa coś innego. Mam taką znajomą, która córkę wychowywała według tabelek, rozpisek, testów reakcji na gluten itp. Jak dla mnie to była jakaś masakra jak jej słuchałam. Czasem miałam wrażenie, że bardziej pilnuje schematów i tabelek niż tego, czego naprawdę chciała i potrzebowała Ninka* (imię na potrzeby wpisu). Sama po swoich dzieciach widzę, że tabelki można sobie wsadzić w... buty :P To co działało na Juniora nie działa na Lusię i odwrotnie, więc dla mnie jedyna skuteczna metoda, to metoda prób i błędów. Inaczej się nie da. Chyba :P We wrześniu była u nas moja kuzynka, która rodzi pod koniec października i była w ciężkim szoku, że Mężu usypiał Lusię na rękach. "Bo przecież się przyzwyczai". A jeszcze większy szok przeżyła jak jej powiedziałam, że absolutnie nie przeszkadza nam to, bo mamy zamiar oboje tulić póki się da. Za kilka lat Junior już się nie da, bo przecież to obciach.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Tak czy siak powiem Wam, że super jest być podwójną mamą. I teraz wiem, że wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce i nasza rodzinka jest już w komplecie.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
A jak było u Was na drugim i kolejnym razem?</div>
</div>
kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-74944857428583815452018-09-28T14:35:00.001+02:002018-09-28T14:35:56.689+02:0010 rzeczy, których o mnie nie wiecie<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">W listopadzie minie 9 lat odkąd prowadzę bloga. Piszę z mniejszą lub większą częstotliwością, w zależności od sytuacji i wydawałoby się, że już dobrze mnie znacie, a jednak (jak to mówią) diabeł tkwi w szczegółach. I tak sobie pomyślałam, że dziś o kilku takich szczegółach wspomnę. Niby całkowite pierdoły, ale właśnie takie pierdoły tworzą człowieka. A więc do dzieła.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">1. Uwielbiam pisać i dostawać papierowe, odręcznie pisane listy. Co prawda już wieki żadnego nie dostałam, ale nie zmienia to faktu, że lubię. Na strychu mam spore pudełko listów, które pisałam z koleżankami, które poznałam na wakacjach w czasach liceum. Pisałyśmy o wszystkim i o niczym, ale fajnie było znajdować koperty w skrzynce na listy. Czasem, jak pokłócimy się z Mężem, siadam wieczorem nad kartką papieru i piszę mu co mi leży na sercu. Tak jest łatwiej, bo i ja powiem wszystko, co mnie boli, a on to wszystko później przeczyta. Na spokojnie. Co prawda doprowadzam go tym do szału, bo on woli jednak rozmowę face to face, ale póki co to działa.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">2. Nienawidzę bitej śmietany. Wiele osób to dziwi, ale nie lubię i już. Konsystencja mi nie odpowiada. Nawet pijąc kawę z pianką muszę ją porządnie wymieszać, żeby pozbyć się pianki :P</span><br />
<br />
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
3. Najlepiej zasypia mi się na brzuchu, najlepiej z kołdrą naciągniętą na uszy. Nawet w największe upały.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
4. Był taki moment, że chciałam mieć trójkę dzieci, ale po pełnej przygód ciąży z Lusią chyba jednak spasuję.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
5. Nauczyłam się prowadzić samochód w wieku 6 lat. Prowadzić to za dużo powiedziane, ale samodzielnie ruszyłam maluchem dziadka na pustym placu kompletnie nie widząc dokąd jadę :P a Mężu pierwszy raz siedział za kółkiem jak mial 17 lat. Ha! </div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
6. Mężu zaraził mnie pasją do powieści Agathy Christie. Co prawda on woli film, ale autor ten sam. </div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
7. Kiedy miałam 15 lat od wiosny aż do jesieni, kiedy tylko pogoda pozwalała, co weekend robiłam ok 100 km na rowerze, w tygodniu po 20 dziennie. Brakuje mi tego. Może nie aż tak długich dystansów, ale ogólnie jazdy na rowerze. Ostatnio nie bardzo miałam możliwość jeździć, ale mamy zamiar wrócić do tego na wiosnę. Z dwójką pasażerów :P</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
8. Z moją najlepszą przyjaciółką znamy się od 6 roku życia. Poznałyśmy się przy trzepaku kilka dni po przeprowadzce na nasze osiedle i tak już zostało. Miałyśmy swoje wzloty i upadki, ale przyjaźnimy się już 27 lat. A dwa tygodnie temu została chrzestną Lusi :)</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
9. Nie lubię wielkich miast. A może raczej nie tyle nie lubię, co nie mogłabym w takim mieszkać. Zakupy czy spontaniczny wypad do stolicy Dolnego Śląska na obiad/kolację/lody/kino (wybierz właściwe) od czasu do czasu jak najbardziej, ale nigdy w życiu nie chciałabym tam mieszkać. Mieszkamy na tyle blisko wielkiego miasta, ze w jego centrum możemy być w ciągu 40 minut. Przyznaję, ze był moment, że miałam ochotę rzucić w cholerę nasz domek na wsi i wrócić w podskokach całe 3km do rodzinnego miasteczka, ale już mi przeszło. To było zaraz po przeprowadzce i nie zdążyłam się wtedy jeszcze przyzwyczaić do tej ciszy wokół. A teraz uwielbiam poranki, kiedy Lusia ucina sobie drzemkę, a ja wychodzę na taras z kawą i napawam się ciszą. Wszyscy sąsiedzi są wtedy w pracy i jest bosko.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
10. Uwielbiam zapach świeżutkich firanek. I okna też lubię myć. Ot, takie zboczenie :)</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Miłego weekendu!</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Aha, jeszcze coś mi się przypomniało. Widziałyście to? Jeśli nie, koniecznie obejrzyjcie filmik. </div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<a href="https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/bialystok/podlaskie-mjr-bronislaw-karwowski-zdazyl-odprowadzic-wnuczke-do-oltarza/ml047hg" target="_blank">Dziadek prowadzi wnuczkę do ołtarza</a></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Pan Młody ryczy, goście ryczą, a ja usmarkana po pas.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Jeszcze raz miłego weekendu!!</div>
</div>
</div>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"></span><br />
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-52652452861847502018-09-05T09:12:00.003+02:002018-09-05T09:12:48.103+02:00Wrzesień <span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Mamy wrzesień i Junior wrócił do przedszkola, a tym samym my wróciłyśmy do normalnego rytmu dnia.Wreszcie możemy odetchnąć przez kilka godzin (szczególnie Lusia, bo Junior non stop ją całuje i przytula jak tylko jest w domu) i chodzić na dłuuugie spacery. Wczoraj zrobiłyśmy 8km Ołłłł jeeeee :) Zresztą Junior głośno tego nie przyzna, ale też bardzo się cieszy z powrotu do przedszkola i swoich ulubionych kolegów. Kumpluje się z bardzo fajnymi chłopcami, więc my też się z tego cieszymy :) Także jest fajnie.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">Ostatnio jesteśmy zabiegani, bo za tydzień chrzciny i mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. My stroje mamy już od dawna, Lusia swoje ubranko też, ale trzeba było jeszcze wystroić Juniora, zwłaszcza, że przez wakacje urósł kilka cm. Pojechaliśmy w weekend na zakupy i nasz elegant wybrał sobie typowo garniturowe spodnie, szelki i muchę :) Lusia też ma sukienkę w stylu Kopciuszka, a Mężu i ja śmiejemy się, że wypadniemy przy tej dwójce jak ubodzy krewni :P I dobrze, niech się maluchy cieszą. W ogóle mamy nowego księdza i powiem Wam, że dawno chyba na takiego nie trafiliśmy. Tak się życie czasem toczy, że oboje chrzestni mają tylko śluby cywilne. Ten ksiądz nie robił z tego absolutnie żadnego problemu, a jak zapytałam czy dostaniemy karteczki do spowiedzi czy mamy poprosić księdza przy spowiedzi powiedział, żebyśmy się nie wygłupiali, bo on nie jest policjantem, żeby nas sprawdzać i jeśli mamy życzenie to do spowiedzi i tak pójdziemy, a jak nie, to nie. Byliśmy mega </span><span style="background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">zaskoczeni, bo poprzedni proboszcz tego wymagał. A już największe oczy zrobiliśmy na koniec, kiedy zapytaliśmy o "ofiarę" za chrzest i usłyszeliśmy "Dajcie sobie ludzie spokój, niech Wam się córeczka dobrze chowa". No po prostu mega szok. Mamy zamiar rzucić kopertę na tacę właśnie za takie podejście. Ksiądz w poprzedniej parafii rzuciłby konkretną kwotą i jeszcze dołożyłby koperty dla chrzestnych (bo tak właśnie robi). Także zdarzają się jeszcze normalni księża, choć to zdecydowanie gatunek na wymarciu.</span><br />
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
No, a oprócz tego w tym tygodniu byłam w restauracji ustalić co i jak, dziś muszę jeszcze zamówić tort, zrobić listę zakupów do ciast (bo pieczemy swoje) i jutro muszę kupić świecę. I chyba to wszystko.</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
A tak poza tym wszystkim ostatnio chodzę zła, bo i teściowa, i moi rodzice tak mi działają na nerwy, ze najchętniej zapakowałabym ich wszystkich do jednej rakiety i wysłała na inną planetę, serio. Teściowa zawsze mnie wkurza, bo to taki typ, więc to żadne zaskoczenie, ale moi rodzice przechodzą ostatnio sami siebie. Junior dość często do nich jeździ, czy to na popołudnie, czy na weekend. Nie raz powtarzam im, żeby nie jeździli z nim ciągle po sklepach, bo on już tak się do tego przyzwyczaił, że ciężko jest go wyciągnąć na jakąkolwiek wycieczkę, bo jemu zaraz się nudzi i chce do galerii "coś" sobie kupić. I im się wydaje, że to nic złego. Już pominę to, że pasą go tonami słodyczy i wodami smakowymi, ale najbardziej wkurza mnie to, że robią wszystko tak, jak Junior chce. Ostatnio byliśmy u nich i Junior wymyślił sobie, że chce się pobawić autkiem, które ma w domu, mimo tego, że tam ma milion innych zabawek. I wiecie co moja mama na to? "To zaraz tata ci przywiezie". No myślałam, że szlag mnie trafi na miejscu i nie omieszkałam tym razem powiedzieć co na ten temat myślę. Jak Junior był mały byliśmy zmuszeni pomieszkać z nimi przez krótki czas przed przeprowadzką do siebie i to był koszmar. Ciągle się o coś czepiali, zwłaszcza Męża, który naprawdę nigdy im nic złego nie zrobił, doszło nawet do tego, że według nich Mężu za głośno gasił światło w łazience po drugiej stronie mieszkania i na pewno Junior się obudzi. No obłęd, mówię Wam. Ostatnio znowu zauważyłam, że coś do niego czują, bo ile razy wspomnę cokolwiek na temat Męża, to przechodzi to kompletnie bez echa i generalnie traktują go jak powietrze. Z jednej strony ciekawa jestem o co im chodzi tym razem, ale chyba jednak wolę się dodatkowo nie denerwować, bo jestem pewna, że skończyłoby się kłótnią dużego kalibru, a nie chcę psuć atmosfery przed chrzcinami. Ja w ogóle mam wrażenie, że im się niesamowicie nudzi wieczorami i wymyślają różne niestworzone historie, żeby mieć się o co przyczepić. A mój umysł jednak tego nie ogarnia...</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); background-color: white; font-family: sans-serif; font-size: 14px; image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
No musiałam sobie ulżyć, bo już mi się wewnętrznie ulewało. Obiecuję, że teraz będę pisać częściej, bo wreszcie mam jak :)</div>
<div style="-webkit-tap-highlight-color: rgba(0, 0, 0, 0); image-rendering: -webkit-optimize-contrast; outline: 0px;">
Miłego dnia, uciekamy z psem na szybkie siku.</div>
</div>
kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-79889252302815261742018-08-17T18:31:00.001+02:002018-08-17T21:33:28.976+02:00TrzyPatrzę na tą naszą Lusinkę i wierzyć mi się nie chce, że dziś to Serduszko skończyło 3 miesiące. Przełomowe trzy miesiące po których niby ma być już łatwiej. A nam generalnie już jest tym razem dużo łatwiej. Przy Juniorze wszystko było nowe i bardziej się człowiek stresował każdym drobiazgiem. A teraz pełen luuuzzz :-)<br />
<div>
Jaka jest ta nasza 3-miesięczna dziewczynka? Cudowna. Wszyscy znajomi się dziwią, że jest taka spokojna. Sąsiadka ostatnio się śmiała, że gdyby nie wiedziała to w życiu by nie zgadła, że mamy w domu niemowlę Co prawda nie sasiadujemy ze sobą ścianami, a ogrodami, ale zazwyczaj jesteśmy na zewnątrz w tym samym czasie, więc wie :-P. Ale to prawda, Lusia jest bardzo grzeczna. Rośnie jak na drożdżach, śmieje się z każdego drobiazgu, płacze tylko jak coś jej bardzo nie pasuje i jest bardzo ciekawa świata. Najchętniej cały czas siedziałaby na rękach i zwiedzala świat. Nie powiem, czasem jest to trochę upierdliwe, bo ciężko jest coś zrobić z domu z takim misiem koala, ale ja to lubię. Kiedy trzyma się ja na rękach siedzi sztywno jak drucik, a trzy dni temu pierwszy raz odwróciła się z pleców na brzuszek, więc skończyły się czy, kiedy można było na moment spuscic ja z oka. Kombinowala już dawno ale dopiero ostatnio jej się to udało. Lusia jest wpatrzona w starszego brata jak w obrazek, Junior zakochany po uszy w siostrze, ciągle na tuli i całuje, a my się śmiejemy, że musimy ich teraz nagrać i bedziemy im to pokazywać jak zaczną się tluc :-P<br />
I jest tak jak ma być. Chwilo trwaj.<br />
<br />
Tymczasem zmykamy na nadmorskie gofry, a jutro świętujemy rocznicę ślubu :-) już 6 ;-) niedługo Junior wraca do przedszkola, a ja będę miała więcej czasu na pisanie, bo mnóstwo tematów czeka. </div>
kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-15973190712986469712018-07-13T11:39:00.002+02:002018-07-13T11:39:40.734+02:00Nasza nowa rzeczywistośćPatrzę w kalendarz i oczom nie wierzę. Za 4 dni Lusia będzie na nami już i dopiero 2 miesiące. Już - bo wydaje mi się, że dopiero się urodziła, zupełnie jakby to było wczoraj. Dopiero - bo mam wrażenie, jakby była z nami od zawsze i ciężko mi się przypomnieć czasy, kiedy Jej nie było, a przecież to było całkiem niedawno. A jak nam się żyje we czworo? Super! Jako podwójna mama czuje się naprawdę spełniona i cieszę się, że Lusia jest z nami. Jakby wróciła do domu po długiej podróży, takie brakujące ogniwo, wiecie co mam na myśli. To tak w kwestii uczuć. A od strony technicznej radzimy sobie całkiem nieźle. Baliśmy się trochę reakcji Juniora na pojawienie się siostry, od początku ciąży przygotowaliśmy go na to, jak wiele się zmieni i wygląda na to, że się udało, choć przyznaję, że rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania i marzenia, bo... Juniorowi odbiło i to całkiem konkretnie. Na punkcie siostry mu odbiło :) Nie odstępuje Jej na krok, cały czas za Nią chodzi, przytula Ją,całuje, pilnuje i nie daj Boże, żeby ktoś obcy zajrzał do Niej do wózka, albo (o zgrozo!!) wziął Ją na ręce. Czai się wtedy jak rasowy pitbull gotowy do ataku w razie najmniejszych oznak zagrożenia. Serio :) Takiej reakcji na Lusię ani trochę się nie spodziewaliśmy i naprawdę cieszymy się, że tak wyszło.<br />
A jaka jest Lusia? Póki co bardzo spokojna. Bardzo dużo śpi, w nocy budzi się tylko raz około 3, a zdarza się, że przesypia całą noc licząc od północy. Wstaje zazwyczaj koło 7-8 i zaczyna swoje ulubione zajęcie dnia - jedzenie. I ma to swoje efekty, bo 8-tygodniowa Lusia prawie podwoiła swoją wagę z dnia wypisu ze szpitala. Waży już 5400 i nosi ubranka w rozmiarze 62/68. Zaczynaliśmy od rozmiaru 50, bo wszystko co mieliśmy w domu było na Nią za duże i musieliśmy szybko kupować mniejsze ubranka, a później nagle koleżanka nagle wskoczyła w 62, kompletnie pomijając 56. Kończymy też Pampersy 2 i przechodzimy na 3, bo 2 zaczęły się robić przyciasne w pasie :) Także możecie sobie wyobrazić jaka z Niej kluseczka :) No i uwielbia być na rękach, a najlepiej śpi Jej się na kimś, stąd też taka długa przerwa od mojego ostatniego posta, bo nie za bardzo miałam możliwość pisania, nawet jak Lusia spała. Mogłabym napisać na telefonie, ale mam nowy model i jest jakiś dziwny. Komentarz da się na nim napisać, ale posty już trochę trudniej. Poza tym Junior ma teraz wakacje w przedszkolu, więc też jest trochę absorbujący, bo co chwilę chce jeść, pić albo jeszcze coś innego. No i z nim też muszę coś porobić od czasu do czasu, żeby nie czuł się odrzucony. Na początku sierpnia jedziemy nad morze, więc znowu pewnie mnie tu nie będzie, ale po powrocie postaram się pisać w miarę regularnie.<br />
Byłam ostatnio u ginekologa i dostałam zielone światło na wysiłek fizyczny. Wszystko wróciło do normy, podobno nie ma nawet śladu po szwach, więc powoli zaczynam ćwiczyć. Do tej pory chodziłam na długie spacery (z Juniorem jest to trochę utrudnione), a teraz chcę zacząć robić dodatkowe ćwiczenia, żeby zrzucić to co wyhodowałam sobie przed ciążą. Cel - do zrzucenia 10 kg i będę się czuła naprawdę fajne przy wadze docelowej. Niby niewiele i powinno jakoś gładko pójść, zwłaszcza, że karmię piersią. Trzymajcie kciuki. Nawet kupiłam sobie wagę, co w moim przypadku jest już czystą desperacją, bo waga łazienkowa to dla mnie największe złoooo… :)<br />
<br />
Zaczęliśmy też organizować chrzest Lusi. Największym wyzwaniem był wybór rodziców chrzestnych. Chcieliśmy wybrać kogoś, z kim mamy w miarę częsty kontakt, żeby nie było tak, że Lusia będzie ich widywać raz w roku albo jeszcze rzadziej. W sumie Juniorowi też tak wybieraliśmy chrzestnych, ale nie trafiliśmy, bo o ile z chrzestną widuje się w miarę często i ma z nią świetny kontakt, tak chrzestny generalnie ma wszystko gdzieś i jak zjawi się na jego urodziny to wszystko. Nie spodziewałam się tego, bo wcześniej naprawdę często się widywaliśmy i było jakoś inaczej, a tu nagle zonk. Ale w sumie czego ja oczekuję, skoro jego żona w momencie jak go poprosiliśmy o bycie chrzestnym Juniora powiedziała "no tym razem Ci jeszcze pozwolę, ale masz już za dużo chrześniaków". Bez komentarza...<br />
<br />
Chyba muszę zacząć notować to, o czym chcę napisać, bo jeszcze wczoraj wieczorem miałam mnóstwo tematów w głowie i zastanawiałam się jak to ze sobą połączyć w jednym poście, a tu napisałam trochę i nie pamiętam co miało być dalej. Standardowo...kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-48679333922324462018-06-18T11:15:00.000+02:002018-06-18T11:15:32.912+02:00O tym jak urodziła się Lusia :-) Po informacji, że przenoszą mnie na salę przedporodowa, po obdzwonieniu Męża i mamy spakowana czekałam na przeprowadzkę. Trochę to trwało, bo było kilka cesarek, trochę wypisow, trochę przyjęć, więc ostatecznie na nowym oddziale wylądowałam przed 13. Tam standardowa papierologia podczas przyjęcia i badanie. To było najgorsze. Przy 1cm rozważenia bolało jak jasna cholera i myślałam, że rozpłaczę się na tym fotelu. Było strasznie, ale nie narzekałam, bo przynajmniej coś zaczęło się dziać. Ordynator zarządził założenie balonika. Wbrew temu co czytałam i co słyszałam nie było to takie tragiczne. Wcześniejsze badanie było dla mnie dużo gorsze. Położne zrobiły mi ktg i kazały mi jak najwięcej chodzić. No to chodziłam... Od 15 do 22 tylko z przerwami na siku, aż w końcu po 22 pogoniły mnie do spania, bo to co miałam wychodzić już wychodziłam. Dziewczyny na sali mówiły, że zazwyczaj ten balonik szybko wypada, więc jak w nocy wstałam do toalety pilnowałam, żeby go po drodze nie zgubić, ale nadal mocno tkwił w miejscu. Do rana nic się nie zmieniło i straciłam nadzieję na szybki rozwój zdarzeń. O 9 był obchód. Po nim kazali mi przyjść na badanie i nie pozwolili jeść śniadania. Pomyślałam sobie, że może planują cc, skoro nie mogę jeść. I jak wcześniej robiłam wszystko, żeby cc uniknąć, tak wtedy po 2 tyg na patologii byłam gotowa dobrowolnie stanąć pod drzwiami sali operacyjnej i powiedzieć tnijcie. Było mi już wszystko jedno. A że przez ten czas naczytalam się i nasłuchałam o porodzie baaaardzo dużo, to zaczęłam mieć cykorii, mimo, że jedno dziecko już urodziłam. No normalnie się bałam ;-) super, co nie? No ale do rzeczy... Po obchodzie poszłam na to badanie, wyjęli mi ten balonik i okazało się, że jak był 1 cm, tak 1 cm został. Mieli zrobić mi dzień przerwy i następnego dnia podać kroplówkę. Wróciłam więc na salę. Pół godziny później przyszła położna. Kazała mi wziąć ze sobą wodę i telefon, żeby mi się nie nudziło i powiedziała, że zrobią mi test, żeby zobaczyć jak reaguje na oksytocynę. No to poszłam. O 10 podpięli mi pompę z oksytocyną i tak sobie leżałam i gadałam z przyjaciółką na messengerze, pisałam smsy do męża i do mamy, a godziny mijały. Kompletnie nic się nie działo. Położna przychodziła co jakiś czas podkręcać dawki i śmiała się, że jestem odporna, skoro nic nie czuje. A ja naprawdę nie czułam żadnej różnicy. O 11:30 strasznie chciało mi się siku i pozwolili mi iść do łazienki. Tam złapał mnie pierwszy skurcz, a jak wróciłam na salę porodowa był drugi. Od razu co 3 minuty. Nagle wszystko się rozkręciło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Była 12. Zaczęło mnie dość mocno boleć, położna mnie zbadała, w panice zawołała swoją koleżankę i padły słowa, których się nie spodziewałam "pełne rozwarcie, czuję już główkę, niech pani szybko dzwoni po męża". No i zaczęła się jazda bez trzymanki... Co chwilę ktoś przebiegał z narzędziami, grzali łóżeczko dla Lusi.. Szaleństwo :-) a ja zapomniałam jak się prze :-) kilka nieudolnych parć później otworzyłam oczy i... Zobaczyłam Lusię :-) w porównaniu do Juniora była taka malutka, że nie mogłam w to uwierzyć. wszyscy byli w szoku, że to już, bo przecież nic się nie działo i nagle bum :-P a mężu nie zdążył dojechać .... :-) i w ten sposób 17 maja 2018 roku o 12:15 staliśmy się czteroosobową rodziną :-)))kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com22tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-5344261117754308542018-06-13T11:10:00.002+02:002018-06-13T11:10:22.131+02:00Relacja ze szpitalnego spaNasz pobyt w szpitalu był kompletnie niespodziewany. Przez całą ciążę nastawiałam siebie i Juniora na kilkudniowy pobyt w szpitalu związany wyłącznie z narodzinami Lusi. Jak widać wyszło inaczej.<br />
<br />
A było tak...<br />
<br />
30.04. rano pojechałam zrobić standardowe wyniki. Poza tym moja zgaga osiągnęła już taki poziom, że nie mogłam spać, do tego zaczęły swędzieć mnie dłonie i podeszwy stóp. Mniej więcej wiedziałam co to może oznaczać, bo kiedyś sporo czytałam na ten temat. Wysłałam smsa do Doktorka, a on kazał mi zrobić dodatkowe badania. Wyniki odebrałam 02.05. Oczywiście wartości podwyższone, choć nie jakoś strasznie, więc nie przejmowałam się jakoś bardzo. Doktorek kazał przyjechać do siebie na dyżur do szpitala z wynikami 04.05. rano. Ok, nie ma problemu. Odstawiliśmy Juniora do dziadków i pojechaliśmy do szpitala. Byłam pewna, że Doktorek obejrzy wyniki, ewentualnie zrobi mi ktg, usg, przepisze tabletki i wrócimy do domu. A on owszem zrobił badania, ale tabletek nie dał i powiedział, że to cholestaza i zostaję w szpitalu. To był piątek. Nie podobał mi się taki rozwój sytuacji, ale miałam zostać tylko do wtorku, więc stwierdziłam, że jakoś wytrzymam. Mężu pojechał do domu po moje rzeczy, a mnie przyjmowano na patologię ciąży. Pielęgniarka pobrała mi krew, założyła gustowną bransoletkę, od której dostałam takiego uczulenia, że do tej pory mam ślad na ręce i zaprowadziła na salę, na której były już dwie dziewczyny. Mężu przywiózł mi rzeczy, posiedział chwilę i wysłałam go do domu, bo płakać mi się chciało, że muszę tam zostać. Ale stwierdziłam, że dam radę, w końcu to tylko KILKA dni. Mhm… ładne mi kilka. Dobrze, że mój Doktorek pracuje w tym szpitalu, bo inaczej nie wiedziałabym kompletnie nic z tego, co się działo, ordynator powtarzał tylko, że będzie informował na bieżąco, a tak naprawdę nie mówił nic. Doktorek przychodził do mnie po 2-3 razy dziennie, mówił jakie są wyniki i co planują dalej. Zlecił mi ktg 2 razy dziennie, tabletki na uspokojenie kwasów w żołądku, ścisłą dietę (wszystko gotowane, bez przypraw, nic słodkiego, jednym słowem bleeee…) i kazał czekać do wtorku na wyniki. Dobrze, że miałam fajne towarzystwo na sali, bo inaczej bym tam zwariowała już pierwszego dnia. Jakimś cudem dotrwałam do wtorku i jak na szpilkach czekałam na poranny obchód. Przyszli. Byłyśmy w sali we trzy. Pierwsza dziewczyna - do domu, druga - do domu. Przyszła moja kolej - Pani wyniki są dwa razy takie jak w piątek ( z 56 zrobiło się 118), zostaje Pani bezwzględnie do porodu. Załamka. Dzwoniłam po kolei do Męża, do rodziców i ryczałam w słuchawkę, że ja chcę do domu. I tak do popołudnia. Załapałam doła, bo jak to? Mam siedzieć w szpitalu, jak do porodu jeszcze 4 tygodnie (według pierwotnych obliczeń), a w domu przecież czeka mój syneczek. Wiedziałam, że w przypadku cholestazy poród wywołuje się wcześniej, w okolicach 39 tc, bo im wyższy tydzień, tym większe ryzyko dla dziecka, takie jak przedwcześnie starzejące się łożysko, zatrucie toksynami, niedotlenienie czy nawet obumarcie dziecka. Ale nikt mi nic konkretnego nie mówił. Do diety i tabletek doszły jeszcze kroplówki 2 razy dziennie. I tak mijał dzień za dniem. Mężu przyjeżdżał codziennie, Junior też był kilka razy. Dzięki Bogu, moje dziecko stanęło na wysokości zadania i było bardzo dzielne. Gdyby za mną płakał czy coś, to już chyba całkiem padłoby mi na głowę, a i bez tego było wystarczająco ciężko. W dni powszednie jakoś czas leciał, najgorzej było w weekendy. W tygodniu po korytarzu kręcili się lekarze, był jakiś ustalony rytm dnia, w weekend można było zobaczyć tylko lekarza dyżurnego, a z pielęgniarkami była totalna rozpierducha. Minął kolejny tydzień. Na poniedziałkowym obchodzie ordynator stwierdził, że w tym tygodniu będziemy próbować rodzić, prawdopodobnie w piątek. No i wtedy jakoś lepiej mi się zrobiło, bo miałam konkretny cel, jakiś plan, termin, cokolwiek czego mogłam się trzymać. W środę rano, 12 dnia pobytu w szpitalnym SPA, na obchodzie usłyszałam, żebym się pakowała, bo przenoszą mnie na porodówkę, na salę przedporodową i będziemy powoli działać. No euforia. Obdzwoniłam Męża i mamę i spakowana czekałam na przeprowadzkę...<br />
<br />
Ciąg dalszy nastąpi niebawem ;)<br />
<br />
Nie piszę dziś o samym porodzie, bo był tak niecodzienny (przynajmniej dla nas), że to temat na osobną opowieść :P<br />
<br />
Miłego dnia :)kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-52379147636314081412018-06-04T10:59:00.000+02:002018-06-04T10:59:47.435+02:00Jesteśmy, żyjemy...... i mamy się bardzo dobrze 😁<br />
<br />
według pietwotnego planu Lusia powinna urodzić się właśnie dziś, ale że wyszło tak jak wyszło to ma już 2,5 tygodnia. Można powiedzieć, że ogarnęliśmy nową rzeczywistość we czworo i wchodzimy na w miarę ustalone tory. Lusia jest naprawdę kochana, praktycznie tylko je i śpi, robi sobie tylko krótkie przerwy na czuwanie i póki co prawie nie wiemy , ze mamy w domu takiego maluszka. Przesypia całe noce (yeah!!!), karmię ją i przewijam w nocy w zasadzie na spiąco i wstajemy o 6:30, calkiem wyspani. Po trylionie juniorowych pobudek w tym wieku to prawdziwy luksus 😜 Lusie uwielbia jeść, caly dzień mogłaby wisieć na cycku. Po tygodniu wróciła do wagi urodzeniowej, a w dwa tygodnie przybrala w sumie 500g.<br />
<br />
Junior zdaje egzamin na starszego brata na 6+. Baliśmy trochę jego reakcji, w koncu przez 4,5 roku był jedynakiem, ale jest super. Na początku trzymał się na dystans, ale teraz sam przychodzi do Lusi, całuje ją, glaszcze, przykrywa kocykiem, wozi na spacerze i generalnie jest bardzo troskliwy. a najbardziejj lubi porę lusiowej kąpieli i bardzo chętnie przy tym pomaga. Bardzo nas to cieszy.<br />
<br />
Ja też szybko doszłam do siebie, nawet bardzo szybko, ale o tym następnym razem. Ciążowe kilogramy już spadły, wchodzę w swoje zwykłe spodnie, teraz muszę już "tylko" pozbyć się tych nadprogramowych sprzed ciąży bez specjalnej diety. Trzymajcie kciuki 😜<br />
<br />
Dziś tylko tyle, bo zbieramy się za chwilę odebrać Juniora z przedszkolnej wycieczki, a następnym razem opowiem Wam jak to z nami było i co właściwie się stało.kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-84093218051232628152018-05-17T17:54:00.000+02:002018-05-17T17:54:53.663+02:00Jest 😉Lusia 😍<br />
Urodzona 17.05.2018<br />
Godz. 12:15<br />
3050g i 53 cmkfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-76725955486426795832018-05-16T09:20:00.001+02:002018-05-16T09:20:26.558+02:00Nadejszła wiekopomna chwila...Trzymajcie kciuki. Idę na salę przedporodową...kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-28042497034598029692018-05-12T21:15:00.000+02:002018-05-12T21:15:36.586+02:00Bez zmianGdyby ktoś się zastanawiał my dalej w szpitalu. I dalej w dwupaku. 9 doba. Wyniki poleciały jeszcze bardziej. Po weekendzie okaże się co dalej. Jest spora szansa, że Lusia dolączy do nas już w przyszłym tygodniu. A ja póki co stwierdzam, że nie nadaję się do chorowania, a już zwłaszcza w szpitalu. Boli mnie każda część ciała od tego łóżka, na korytarzu wydeptuję coraz głębsza ścieżkę od chodzenia tam i z powiem, znam już wszystkich lekarzy, położne i salowe, pochłaniam książki szybciej niż kiedykolwiek, a Mężu został moim osobistym bibliotekarzem. Przybieranie na wadze zakończę na +9 kg, bo na szpitalnym wikcie nie sposób przytyć. Dobrze, że chociaż śniadania i kolację sa dobre. Poza tym jestem na ścisłej diecie, więc nawet nie mogę sobie podjadac. Czadowo. Lusia nie lubi ktg i za każdym razem wierzga próbując strącić głowice z mojego brzucha. Ma to po bracie, bo on też tak robił. Synuś dzielnie znosi rozstanie, ja zdecydowanie gorzej, bo mimo codziennych odwiedzin tęsknię jak diabli i generalnie chce do domu.<br />
Trzymajcie kciuki, żeby nasza męka dobiegła niedługo szczęśliwego końca i żebyśmy wróciły z Lusia do domu.kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-85896908845467693732018-05-08T16:37:00.000+02:002018-05-08T16:37:05.450+02:00Zwrot akcjiMajówka, majówka i po majówce. Nie powiem minęła nam dość pracowicie, staraliśmy się wykorzystać czas do maksimum na ogarnięcie koło domu tego co było do ogarnięcia, na wycieczki cala trójką. I jak się ostatecznie okazało bardzo słusznie, bo zakończyliśmy majówkę z przytupem. Tzn ja i Lusia, boooo... jesteśmy w szpitalu. Jeszcze w dwupaku. Trochę poleciały mi wyniki, w piątek akurat miałam wizytę u Doktorka, który zarządził pobyt w szpitalnym SPA, czyli patologia ciąży welcome to. I tak kiblujemy. Nic specjalnego się nie dzieje, badanie dwa trzy dziennie, tabletki i tyle. Lusia jest już duża, przekroczyła magiczną granicę 3kg, więc jest ok. Dobitnie pokazuje, że jest ze mną w tej niedoli i harcuje w brzuchu na całego. Jeśli jutro wyniki będą lepsze to wyjdziemy, a jak nie, to mi wtedy powiedzą co dalej. Trzymajcie kciuki, żebym jeszcze mogła pobyć w domu przed porodem. Przy okazji wyszła taka niespodzianka, że okazało się, że jednak jestem o tydzień do przodu, więc zaczynam już 38 tc. Więc już blisko, coraz bliżej.<br />
Do dziś rana miałam fajne dziewczyny na sali, a dzis dostałam nową dostawę. Jakieś takie dziwne sa. W ogóle powiem wam, że przez tych kilka dni to widziałam tu tyle różnych osobowości, że starczyłoby tematów na kilka kolejnych postów 😜 jak chcecie to mogę wam opisać następnym razem.<br />
Także kochane moje trzymajcie za nas kciuki. Albo niech nas puszczą albo niech tną - już mi wszystko jedno.kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-71624958043914349142018-04-25T10:37:00.000+02:002018-04-25T10:59:42.003+02:00Z rodziną najlepiej na zdjeciu...Od wczoraj siedzi mi w głowie refren piosenki Maleńczuka:<br />
<br />
<span style="background-color: transparent; color: black; display: inline; float: none; font-family: "helvetica neue" , "arial ce" , "arial"; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">Gdzie jesteście przyjaciele moi</span><br />
<span style="background-color: transparent; color: black; display: inline; float: none; font-family: "helvetica neue" , "arial ce" , "arial"; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">
Odpłynęli w sinej mgle </span><br />
<span style="background-color: transparent; color: black; display: inline; float: none; font-family: "helvetica neue" , "arial ce" , "arial"; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">
Kogo to obchodzi kiedy boli </span><br />
<span style="background-color: transparent; color: black; display: inline; float: none; font-family: "helvetica neue" , "arial ce" , "arial"; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">
Tylko ciebie kiedy idzie źle</span><b></b><br />
<b><br /></b>
Jakie to prawdziwe...<br />
<br />
Wczoraj tak siedziałyśmy sobie z Mamą przy herbatce na tarasie i doszłam w sumie do smutnego wniosku. Mieszkamy u siebie już 4 lata i zauważyłam, że grono naszego towarzystwa przez ten czas wyraźnie się skurczyło. Nawet bardzo wyraźnie. I co ciekawe nie wykruszyli się przyjaciele, bo Ci akurat zostali w niezmienionym składzie, co niesamowicie mnie cieszy, a wykruszyła się rodzina. Przykre, bo wychodzi tu czarno na białym, że z rodziną najlepiej na zdjęciu. A co takiego się zmieniło? Ano to gdzie mieszkamy. I nie chodzi o to, że mieszkamy gdzieś na zadupiu, czy że wyprowadziliśmy się na drugi koniec kraju, nie - mieszkamy 5 km od poprzedniego miejsca, więc to praktycznie żadna różnica. Chodzi dokładnie o dom sam w sobie. O to, że ten dom mamy. Dość długo wmawiałam sobie i tłumaczyłam, że sama się nakręcam, dopóki w święta nie usłyszeliśmy tego dosłownie. Wprost. Od kuzynki Męża. Z wrażenia już dokładnie nie pamiętam o co dokładnie chodziło, coś tam o wakacjach rozmawialiśmy i mówiliśmy, że w tym roku nie wiemy czy gdzieś pojedziemy, bo Lusia będzie bardzo malutka, ale za to zaoszczędzimy sobie do przyszłego roku i może wybierzemy się gdzieś za granicę. Co kuzynka Męża podsumowała słowami "No jak to, nie stać Was? Przecież macie dom, to bogaci jesteście". Szczęka opadła mi na podłogę i nawet nie wiem co Mężu jej odpowiedział, ale wtedy dosadnie dotarło do mnie o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi i że jednak sobie nie wkręcam. I powiem Wam, że smutne to jest i przykre. Owszem, mamy dom, całkiem ładny nawet, ale sami ciężko sobie na ten dom zapracowaliśmy. Z nieba nam nie nakapało. Tylko my i nasi najbliżsi wiedzą ile wyrzeczeń nas to kosztowało. Ile musieliśmy i nadal musimy z siebie dawać w pracy, żeby zarabiać tyle ile zarabiamy. A żeby mieć taką, a nie inną pracę też musieliśmy na to ciężko zapracować. Szkoła, studia, języki itd., ale tego nikt nie bierze pod uwagę. Liczy się to, ze MAMY DOM. Akurat ta kuzynka Męża za wiele się w życiu nie napracowała, ani w szkole, ani w pracy. Przez jakiś czas wynajmowali z mężem mieszkanie, ale stwierdzili, że za drogo i wrócili do rodziców, którzy ich w dużym stopniu utrzymują (wiemy to z pierwszej ręki, od mamy tej dziewczyny), a młodzi latają z jednej imprezy na drugą. My co miesiąc płacimy ratę kredytu i każdą zaoszczędzoną kwotę wkładamy w rzeczy, które zostały nam na wykończenie rzeczy, które jeszcze czekają na swoją kolej. Moja rodzina wcale nie jest lepsza. Kiedy pierwszy raz padło hasło, że będziemy się budować reakcja była "oo super, będzie gdzie grilla robić i przyjeżdżać na kawę na świeżym powietrzu, dzieci będą się razem bawić na podwórku, czad!" No zapowiadało się naprawdę nieźle. I taka wersja się utrzymywała, do pierwszej wizyty po naszej przeprowadzce. Niby uśmiechy, no fajnie zrobiliście, fajnie, ale... od tamtej pory z dnia na dzień wszyscy po kolei zaczęli się robić strasznie zapracowani, już rozmyślili się co do kawki i grilla, no brak czasu i w ogóle zarobieni jesteśmy. I to kilkoro moich kuzynów i kuzynek. Dzwoniłam, pisałam Smsy, pytałam co słychać, zapraszałam, proponowałam spotkania to u nas, to u nich, to na neutralnym gruncie. Albo nikt nie miał nagle czasu, albo w ogóle nie było odpowiedzi. W końcu dałam sobie spokój, bo ile można się komuś narzucać. Już mi głupio było, że to ja ciągle pierwsza zagaduję i odpuściłam. Tłumaczyłam sobie, że może faktycznie, czasy takie, a nie inne, ale teraz już wiem o co chodzi i moja Mama wczoraj potwierdziła moje przypuszczenia, bo też słyszała dokładnie takie same słowa, jak my w święta. Na szczęście mamy ten przywilej, że trafili nam się prawdziwi przyjaciele i mamy 5-6 takich par, na które zawsze można liczyć, jak to mówią w zdrowiu i w chorobie. Takich na którzy są z nami, mimo że jesteśmy tacy "bogaci". I to mnie bardzo cieszy.<br />
<br />
Miłego dnia życzy Wam śpiąca na kasie "bogaczka" ze spuchniętymi stopami :Pkfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-7665457030761321582018-04-19T11:38:00.003+02:002018-04-19T11:38:41.911+02:00Do startu...Mogę głośno powiedzieć, że nam się udało i ryzyko cc zostało zażegnane. Nasza Lejdi prawidłowo ustawiła się w blokach startowych i czekamy. Zostało 6 tygodni z małym haczykiem. Lusia okazuje się jest całkiem spora, bo na tych 6 tygodni przed wyjściem waży już 2400g (!!), więc w ciągu 3 tygodni przybrała na wadze 700g, Doktorek powiedział, że to dużo. Mam nadzieję, że przy urodzeniu pójdzie jednak w ślady brata (3700g), bo jak się za bardzo z wagą rozhula, to znowu wróci ryzyko cc. No ale poczekamy, zobaczymy. Póki co niech sobie grzecznie czeka i zdrowo rośnie. Damy radę.<br />
Mamuśka (czyli ja) rozkręciła się w przygotowaniach. Wszystko wyprane, wyprasowane czeka w komodzie na Małą użytkowniczkę, ja czekam na dostawę ostatnich rzeczy i będę pakować torbę do szpitala, w poniedziałek zamawiamy wózek i fotelik i zostanie nam tylko przygotowanie łóżeczka i końcowe sprzątanie chałupy już przed samym wykluciem się Lusinki. Jaaaaa.... Normalnie zaczynam czuć, że to prawie już :) Junior też zaczął odliczanie i codziennie dopytuje się za ile dni siostra się urodzi. Ten i kolejny tydzień poświęcam za załatwienie spraw, które muszą już teraz być załatwione, a później planuję spokojnie czekać na rozwój zdarzeń.<br />
<br />
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; background-color: transparent; color: black; font-family: Times New Roman; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; orphans: 2; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">
Na koniec tego tematu opowiem Wam coś śmiesznego, co niedawno usłyszałam.</div>
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; background-color: transparent; color: black; font-family: Times New Roman; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; orphans: 2; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">
Otóż moje drogie, wyobraźcie sobie, że najnowsze "badania" dowodzą, że ból porodowy jest tak silny, że rodząca kobieta <u>NIEMAL</u> jest w stanie poczuć co czuje przeziębiony mężczyzna :))))))</div>
<b><u><br /></u></b>
Powiem Wam, że dopiero teraz, 4 lata po przeprowadzce do naszej chałupki w pełni doceniłam uroki mieszkania w tym miejscu. Dopiero jak wylądowałam na nieplanowanym L4 i spędzam większość czasu na miejscu. No bo wcześniej do domu wracaliśmy tak naprawdę się przespać, a w weekendy nadrabialiśmy zaległości z całego tygodnia, kiedy byliśmy w pracy. No ok, na początku mojego L4 pogoda była pod psem, a i ja leżąc byłam cała w nerwach i strachu, więc za bardzo tego nie odczułam. Ale teraz, jak przyszła wiosna pokochałam to miejsce jeszcze bardziej. No bo na przykład w tej chwili siedzę sobie z herbatką i laptopem przy stole na tarasie i piszę. Wyłączyłam wszelkie źródła dźwięku w domu. Żadnego z naszych najbliższych sąsiadów nie ma w domu, bo wszyscy są w pracy. A ja co robię? Rozkoszuję się ciszą. Jest bosko. Świeci słońce, na niebie nie ma ani jednej chmurki, ptaki śpiewają jeden przez drugiego, wieje lekki wiaterek no normalnie wiejska sielanka. Wczoraj wieczorem jak położyłam się spać około 23 uchyliłam lekko drzwi balkonowe w sypialni, noce ciepłe, to niech wpada świeże powietrze, lepiej się wtedy śpi. I wiecie co robiłam? Przez jakąś godzinę leżałam w łóżku i słuchałam żabiego koncertu. No mówię Wam, coś pięknego. Nawet Mężu łaskawie nie sapał ani nie chrapał, więc mogłam sobie spokojnie słuchać.<br />
I pomyśleć, ze po kilku miesiącach mieszkania tutaj miałam taki kryzys, ze miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i wrócić skąd przyszliśmy. Wcześniej nie mieszkaliśmy w jakimś dużym mieście, raczej w miasteczku, niespełna 10 tys mieszkańców. Teraz też nie mieszkamy w buszu, do Miasteczka mamy 5 minut jazdy samochodem, pieszo to jakieś 30 minut marszu, może trochę mniej. A ja wtedy czułam się jak na totalnym odludziu. Wszędzie było mi daleko, brakowało mi ludzi, samochodów, sklepów itd. A teraz jak większość niedzieli spędzamy u rodziców w Miasteczku, a później wracamy do domu czuję się zmęczona jak po maratonie i odpoczywam w tej naszej ciszy. Mamy widok na pola, las i góry w tle, więc jak z obrazka. Lubię tak sobie usiąść i po prostu patrzeć. I nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne. No chyba, że nad morzem :P<br />
<br />
<br />kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-3041840002067985539.post-79754917304195889112018-04-12T09:12:00.000+02:002018-04-12T09:15:56.850+02:00Uwaga! Baba (w ciąży) za kółkiem!Muszę się Wam do czegoś przyznać. Należę do tych osób, które drą japę za kierownicą... wróć! Należę do tych osób, które niebywale pięknie śpiewają za kierownicą 😁 generalnie żadna siła nie zmusi mnie do śpiewania, no chyba, że jestem sama w domu, a radio nadaje coś super hiper albo sama sobie nadam ulubioną płytę. Ale jak tylko wsiadam za kółko przeskakuje mi jakiś pstryczek elektryczek w głowie i ujawniam ukryte pokłady mojego muzycznego "talentu". Wtedy głośność na max i jedziemy. Oczywiście jak nie mam publiczności, bo wtedy pstryczek nie działa 😜 przyznajcie się, która też tak ma? 😁<br />
Ale poza talentem muzycznym mam jeszcze jedna przypadłość w aucie. Otóż... za kierownicą wychodzi ze mnie demon, zwłaszcza w ciąży. Nie demon prędkości, bo tego już pogoniłam odkąd wożę na pokładzie małych pasażerów. Taki inny demon, który nie popusci kierowcom-przyglupom, którzy nie potrafią jeździć. Wtedy trąbię, wyzywam i pukam się w czoło. Serio 😜 tylko w tym tygodniu strąbilam kierowcę wywrotki, który wyjechał mi wprost przed maskę, choć to ja byłam na głównej w myśl zasady jestem większy, kto mi podskoczy. A no ja podskoczę. I kilka innych aut też strąbiłam. 100% ich kierowców to byli faceci oczywiście. Mężu mówi, że obciach ze mną jeździć, ale co ja poradzę, że tylu debili jest na drogach 😜 a już do szału doprowadzają mnie Ci, którzy parkują na środku chodnika byle bliżej drzwi do sklepu. Oooojjj tylko czekam aż na spacerze z wózkiem natknę się na takiego gagatka. Biada mu 😁😁😁<br />
<br />
Co u nas poza chamstwem na drogach? Ano kulam się z Lusią w brzuchu coraz bardziej pokracznie i coraz bardziej obolała. W nocy nie mogę spać, bo mi niewygodnie, a przewrót z boku na bok to jak wejście na Giewont czy inne K2. Lusia jak siedziała z nogami w dole tak siedzi dalej. Liczę na to, że jeszcze okaże mamusi łaskę i ułoży się jak trzeba, choć powiem Wam, że już się pogodziłam z tym, że jakby coś bedzie cc i tyle. Nie będę się przejmować tym na co nie mam wpływu. Zaczynam już odczuwać dreszczyk emocji. Zostało (teoretycznie) 7 tygodni z malutkim haczykiem, więc to prawie już. Muszę wreszcie wyprać ubranka, za jakieś 2 tygodnie spakować torbę, przed majówka jedziemy zamówić wózek no i musimy wreszcie zrobić zakupy dla Lusi. Juniorowi też już udzielają się emocje, bo co chwilę mówi o siostrze i widać, że jest dumny, że będzie starszym bratem. Oby tak mu zostało 😜<br />
A w ogóle to zjadłabym loda czekoladowego... albo rożka francuskiego z serem...kfiatushekhttp://www.blogger.com/profile/01637568825154667958noreply@blogger.com16