sobota, 28 listopada 2009

pokolenie lat '80 i '90... :) korekta

ok, ponieważ link w poprzednim poście był nieaktywny, dodałam go pod kalendarzykiem.
Dziękuję za spostrzegawczość Izabella :)))
Miłego oglądania i wspominania dawnych dobrych czasów :)

piątek, 27 listopada 2009

pokolenie lat '80 i '90... :)

Ja wiem, że ten temat już nie raz był poruszany na wielu blogach, ale nie omgę się powstrzymać, żeby o tym nie napisać... :)
Jakiś czas temu w Mieście na prośbę rodziców zmieniono organizację ruchu przy jednej ze szkół. Ok, rozumiem wszystkie argumenty, ostatnimi czasy ruch zrobił się tam całkiem spory i rodzice bali się, żeby żadne dziecko nie wpadło pod samochód. Jednak nie jestem do końca przekonana czy to cokolwiek zmieni. Codziennie jeździłam tamtędy do pracy i nie raz miałam doskonałą okazję przekonać się, jak ten "ruch" wygląda w rzeczywistości.... 2/3 wszystkich przejeżdżających tamtędy samochodów było prowadzonych przez rodziców zawożących dzieci do tejże szkoły. Zatrzymywali się na środku ulicy, żeby wysadzić swoje pociechy, skutecznie blokując przy tym ruch. Nie trudno sobie wyobrazić, że przy kilku takich "wysadzających" na raz w godzinach porannych korek robił się błyskawicznie. Nie wiem czy cała ta zmiana organizacji ruchu pomogła, ale patrząc na tych rodziców podejrzewam, że niewiele.
Pewnego dnia, jak co rano próbując przedrzeć się do pracy obok wspomnianej szkoły (nawiasem mówiąc sama do niej kiedyś chodziłam), patrzyłam na dzieci wysiadające z aut i zaczęłam się zastanawiać jak to było dawniej, kiedy to my chodziliśmy do szkoły? Nikt nikogo nie woził, jeśli juz to sporadycznie, a samodzielna droga do szkoły w towarzystwie koleżanek i kolegów to była nie lada frajda :) Niedawno trafiłam w necie na zdjecie dzieci idących z plecakami, podpisane "Podstawówka - czasy kiedy 300m szło się nawet 2 godziny". Oj tak, to prawda, do domu wracało się jak najdłuższą okrężną drogą, zahaczając po drodze o wszystkie możliwe sklepy, huśtawki itp :) :) Teraz dzieci pędzą do domu, żeby przy komputerach podładować baterie, które rozładowały im się w ciągu dnia w szkole. I tak się zastanawiam, czy dzisiejsze dzieci będą mieć kiedyś takie wspomnienia jak my? Kiedyś popołudniami osiedlowe podwórka pękały w szwach do "aż się ściemni", każda rzecz mogła być wykorzystwana do dobrej zabawy. A teraz? Pustki... Ostatnio znajoma opowiadała mi o swoim dialogu z synem:
- Poszedłbyś na podwórko odpowiada
- A muszę?
- Tak musisz
- A na ile? Pół godziny?
- No dobra, idź chociaż na pół godziny.
Oczywiście punktualnie pół godziny później mały zamedlował się pod drzwiami, bo przecież komputer czeka :P
Mogłabym jeszcze wiele napisać na ten temat, ale zrobię troszkę inaczej. Na pewno większość z Was dostała kiedyś mail z prezentacją "Tacy byliśmy"... To co w niej jest mówi samo za siebie....
http://www.youtube.com/watch?v=YIBM_NFn6Q4
Nie mam pojęcia, kto jest jej autorem i kto wpadł na pomysł zrobienia takiej prezentacji, ale jak dla mnie jest jest po prostu genialny :) za każdym razem, kiedy ją oglądam mam ciarki na plecach, bo to cała prawda o nas. Wiem, że czasy się zmieniają, a dzisiejsze dzieci mają inne rozrywki, ale mimo wszystko szkoda, że nie będą mieć takich wspomnień jak my...

wtorek, 24 listopada 2009

samochodowy talent kfiatushka :)

Jakoś tak od dziecka ciągnęło mnie do samochodów. Oprócz lalek miałam w domu pełno małych autek, a kiedy tylko troszkę odrosłam od ziemi prosiłam tatę, żeby nauczył mnie jeździć tym prawdziwym. Dobrze radzę sobie za kierownicą i coś tam wiem o samochodach (podobno baaaaardzo duuuuuzo jak na kobietę :P).
Tak się składa, że B i ja kilka razy mieliśmy okazję sprzedawać samochód. Za każdym razem, kiedy umieszczaliśmy w sieci ogłoszenie jak grzyby po deszczu wyrastały "wokół" nas osoby, które najprawdopodobniej uważały się na znawców wszystkich marek samochodów i ekspertów w każdej dziedzinie, ale z każdym zadawanym przez nich pytaniem coraz bardziej opadały nam ręce... no cóż, na ludzką głupotę nie ma rady.
Oto kilka z wielu odkrytych przez nas "talentów" :P

poniedziałek, 23 listopada 2009

pocztówka z przeszłości

Ten post jest dowodem na prawdziwość powiedzienia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :P :)
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po obronie było pozbycie się materiałów ze studiów, żeby niepotrzebnie nie zaśmiecały mi domu. Część rozdałam naszym znajomym, którzy są teraz na tym samym kierunku, część wyrzuciłam, a sobie zostawiłam tylko te rzeczy, które mogłyby kiedyś się przydać. Kiedy udało mi się jakoś ogarnąć wszystkie moje papierzyska z 5 lat studiów, rzuciły mi się w oczy 3 grube zeszyty leżące na dnie szafki. "No to teraz będzie wesoło..." - takie słowa pierwsze przyszły mi do głowy :)
Owe tajemnicze zeszyty to nic innego jak moje pamiętniki, które pisałam w 7 i 8 klasie podstawówki i prawie przez całe liceum. Kiedy nadarzyła się okazja i zostałam sama w domu zabrałam się za lekturę. Wolałam nie ryzykować, że ktoś zobaczy moje wypociny :P
Po przeczytaniu kilku pierwszych stron nie mogłam powstrzymać się od śmiechu :) Dziś nie mogę uwierzyć, że przejmowałam się różnymi bzdurami, które w moich oczach urastały wtedy do rozmiarów co najmniej końca świata. Teraz nie zwróciłabym na nie najmniejszej uwagi, jednak wtedy to było całe moje życie... pisałam o miłych i "strasznych" rzeczach, które spotkały nie danego dnia w szkole i nie poza nią, o pierwszych "miłościach" i o wielu innych rzeczach, które przypominałam sobie z każdą kolejną przeczytaną stroną. Niektórych jednak do dziś nijak nie mogę sobie przypomnieć. Szkoda, bo bez względu na to, że teraz to tylko głupoty, wtedy wydawały mi się bardzo ważne.
Dawne "problemy" wydają mi się dzisiaj śmieszne. Ale może z tych dzisiejszych też będę się kiedyś śmiać...? :)

sobota, 21 listopada 2009

Grom z jasnego nieba, czyli jak to było z Nami... :)

Dziś będzie optymistycznie i sentymentalnie... tak na dobry początek weekendu ;)
Kiedyś dawno temu miałam beznadziejne podejscie do życia i wszystkiego co ze sobą niesie. Pielęgnowałam w sobie głupie przekonanie, że nic miłego mnie nie spotka, że nikt nigdy mnie nie pokocha i do końca życia będę sama jak palec. Od czasu do czasu swojej szansy na miłość szukałam w internecie, ale jak to zwykle bywa nigdy nic z tego nie wyszlo. Teraz z perspektywy czasu wiem, że bardzo dobrze się stało. Pewnego dnia doznałam olśnienia i stwierdziłam, że co mi tam, czas skończyć z głupim zamartwianiem się na zapas. Czas cieszyć się chwilą, bez czekania na to co miałoby przyjść lub nie, dość szukania niewiadomo czego. Takie podjęłam postanowienia, i jak pokazały kolejne dni były bardzo słuszne :) Bo w końcu stało się to, na co tak długo czekałam. Tak po prostu... ;)
Jedyne 3 tygodnie później...
Był piękny, ciepły, wiosenny wieczór. Jak co dzień wracałam z koleżanką do domu po długim spacerze. Szłam przed siebie nie myśląc o niczym konkretnym. I wtedy zobaczyłam Jego. Szedł beztrosko drugą stroną ulicy, a mi na jego widok mocniej zabiło serce. Znaliśmy się od dawna. Chodziliśmy do tej samej szkoły, nie raz bawiliśmy się razem w dzieciństwie. Kiedy skończyliśmy podstawówkę nasze drogi się rozeszły. Poszliśmy do dwóch różnych liceów i przez wiele lat ani razu się nie widzieliśmy. Kiedy zobaczyłam Go po tak długim czasie, nie mogłam uwierzyć, że to On. Z małego niepozornego chłopca wyrósł wysoki, nieziemsko przystojny mężczyzna. Na jego widok szczęka opadła mi niemal na chodnik i czułam się, jakby nic innego wokół mnie nie istniało. To było jak przysłowiowy grom z jasnego nieba :) Przez całą drogę do domu myślałam tylko o Nim. Po powrocie jako tako do rzeczywistości włączyłam komputer i napisałam do Niego maila na stary adres, który udało mi się odnaleźć (a jednak miłość dzięki internetowi :P ). Dzięki Bogu adres był nadal aktualny :) Napisałam tylko kilka słów w stylu: co slychać, co robisz... ("P.S. Fajny facet się z Ciebie zrobił") itd. Do dziś nie mogę uwirzyć, że odważyłam się to zrobić. Byłam dość nieśmiała i nie podejrzewałam, że kiedykolwiek wyjdę z inicjatywą w tej dziedzinie :) Dlatego martwiłam si,e czy dobrze zrobiłam, czy nie wyjdę na głupka, co On sobie o mnie pomyśli. Kiedy przyszła odpowiedź pojawiły się słynne motyle w brzuchu, a w głowie dzwoniły mi tylko 2 słowa "to TEN". Nie wiem skąd, ale wiedziałam już na pewno, że to ten mój książę na białym koniu, którego tak długo wypatrywałam. Mój kochany i cudowny B... Wymieniliśmy między sobą kilka maili (do sziś mam je wydrukowane :) lepiej mieć wszystko na piśmie ;) ) i zdecydowaliśmy się ze sobą umówić na taką prawdziwą randkę. Było naprawdę cudownie... i tak jest już niemal od 3 lat :)
Wiem banał, historia jak wiele innych, ale dla mnie jest jedyna, wspaniała i niepowtarzalna. JEST NASZA... :)
Te, które znalazły już swojego księcia wiedzą co mam na myśli :)
Te, które są na etapie poszukiwań wiedzcie jedno - czasem warto popłynąć z nurtem rzeki i zobaczyć co życie przyniesie, bo jest ono pełne niespodzianek. Czasem to, czego szukamy na końcu świata jest tuż za rogiem, trzeba tylko dobrze się rozjerzeć :)
Chciałam podzielić się z Wami tą historią, żebyście mogły poznać mnie lepiej, dowiedzieć się o mnie czegoś więcej niż tego co już napisałam. Mam nadzieję, że nie pozasypiałyście z nudów :P
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i życzę udanego weekendu :)

wtorek, 17 listopada 2009

"Ja chyba umieram..." czyli chory facet w domu ;)

Zastanawia mnie jedna rzecz... Nie wiem jak to jest u Was, ale to o czym napiszę odnosi się do każdego faceta jakiego znam :)
Akurat mamy sezon grypowy, dlatego temat jest jak najbardziej na czasie.
Jak to się dzieje, że facet z dzielnego i nieustraszonego pogromcy niebezpieczeństw czyhających na jego ukochaną w przypadku najmniejszego kataru, a już broń boże drobnego bólu gardła zamienia się w rozhisteryzowane stworzenie będące na granicy życia i śmierci? Najpierw ostentacyjnie snuje się po domu, na przemian kaszląc, kichając i parskając, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy już osiągnie swój cel, (po dość długich staraniach, bo my kobiety staramy się wytrzymać jak najdłużej niewzruszone, bo wiemy już co nas czeka), przemiana jest natychmiastowa jak przy włączaniu światła. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (swoją drogą chętnie dopadłabym tego, kto ma taką różdżkę :P ) zamienia się z Dr Jeckyll'a w Mr Hyde'a... Zaczyna się marudzenie, że on jest tak bardzo chory, że tak strasznie cierpi, że chce mu się pić, że jest głodny i zjadłby akurat to, czego w domu nie ma, a później mimo wszystko stwierdza, że nie będzie jadł, bo jest chory, biedny i nie ma apetytu, że mu gorąco, zimno, nie ma siły, boli go głowa, gardło, noga, palec... itd itp. Oczywiście zapewnienia o tym, że na pewno nie umrze przyjmowane są z wielkim niedowierzaniem. A co nam pozostaje? Całodobowa opieka na wysokim poziomie (inna nie wchodzi w grę, jeśli nie chcemy nasłuchać się o tym, jakie jestśmy nieczułe na jego cierpienie :P ), zszarpane nerwy, zaciskanie zębów i nadzieja na to, że szybko mu przejdzie i znów wskoczy w swój kostium Supermana :) W końcu lepszy facet biegający w pelerynie i majteczkach na wierzchu ubrania, niż marudząca istota w naszym łóżku ;)
Powodzenia i wytrwałości w sezonie grypowym dziewczyny ;)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Czy można przygotować się na stratę kogoś bliskiego?

Teraz będzie troche refleksyjnie...
w sobotę miną 4 miesiące od śmierci mojej ukochanej babci, z którą byłam bardzo związana. Mieszkałam z nią od urodzenia przez kilka pierwszych i chyba najwazniejszych lat mojego życia, zawsze była przy mnie kiedy byłam chora lub kiedy jej potrzebowałam. Przez ostatnie 5 lat 6 miesięcy i 1 dzień stopniowo przyogotowywała nas wszystkich na swoje odejście. Początkowo była w miarę sprawna mimo, że wymagala całodobowej opieki, później coraz bardziej się pogarszało. Traciła siły, przestawała nas poznawać, a przez ostatnie 1,5 roku była przykuta do łóżka. Ten czas był sprawdzianem dla nas wszystkich z uczuć do niej. Z 5 wnuków zostalam tylko ja - innych nie interesowało jak się czuje, nie odwiedzali jej choć byli na miejscu, a jeśli już to raz na rok. Bo po co skoro nie dawała im już drobnych na coś słodkiego? A ona potrzebowała naszej obecności, potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił, rozweselił i po prostu przy niej był.
Pomimo tego, że wiedzieliśmy, że najgorsze zbliża się wielkimi krokami, dzień jej śmierci był straszny i nie zapomnę go do końca życia. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała, nie tęskniła.I tak sobie myślę, że mimo największych starań i najlepszych przygotowań, na coś takiego nie sposób jest się przygotować. Zawsze to wielki ból i pustka. Przynajmniej dla tych, którzy kochają.
Ciężko mi z tą myślą, ale wiem, ze babci jest już teraz dobrze, nie cierpi i jest szczęśliwa. Spotkała wszystkich którzy odeszli przed nią - dziadka, ich córeczkę, rodziców i wielu wielu innych. I wiem na pewno, że każdego dnia jest z nami jak nasz Anioł Stróż :)

Święta, święta

Jeszcze kilka lat temu świąteczna gorączka zaczynała się 2-3 tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Ale od jakiegoś czasu to zaczyna być już lekka przesada... Broń Boże nie mam nic przeciwko świętom, Bardzo lubię ich nastrój i swoistą magię, lubię oglądać świąteczne reklamy i dekoracje... ale nie od początku listopada!!! Dokladnie 30 października pojechaliśmy z moim B. do hipermarketu kupić kilka rzeczy. Wszędzie wówczas królowały przeróżne rodzaje zniczy... od najzwyklejszych (które zawsze będą najładniejsze) po wstrętne dziwactwa z milionem daszków, wygrywające wściekle piosenki Ich Troje... (jakoś nie wyobrażam sobie czegoś takiego na grobie, ale ok, może się nie znam :P :) )
3 dni poźniej pojechaliśmy do tegoż samego sklepu... Na dzień dobry już na parkingu w oczy rzucił się nam wielki billboard z napisem (Wesołych Świąt). W pierwszej chwili pomyśleliśmy sobie "Ok, w końcu trzeba jakos przyciągnąć klientów" Jednak gdy weszliśmy do środka z głośników słychać było oczywiście tylko kolędy, a miejsce zniczy zajęły sztuczne choinki, kolorowe bombki i czekoladowe Mikołaje... I niestety zanim przyjdą święta, wszyscy będziemy mieli dość reniferów, Mikołajów i dzwoneczków, dzwoniących od początku listopada, bo cały nastrój zdąży prysnąć zanim w ogóle się zacznie. Szkoda, bo mogłoby być tak miło.

Taka sobie ja

Najpierw wypadałoby powiedzieć coś o sobie :)
Hmm... Od urodzenia mieszkam w pewnym Mieście na Dolnym Śląsku. Miasto jest nie za małe, nie za duże... jak dla mnie w sam raz :) Od prawie 3 lat jestem z najcudowniejszym mężczyzną jakiego mogłabym sobie wymarzyc. Szukałam go bardzo daleko, a nawet nie wiedziałam, że przez cale życie był obok i tylko czysty przypadek sprawił, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały.... Ale o tym innym razem ;)
Niedawno zakończył się pewien etap mojego życia - skonczyłam studia, więc teoretycznie mam w końcu upragniony spokój od nauki. Teoretycznie, bo przekorna ze mnie istota, więc dla zabicia nudy zapisałam sie na intensywny kurs językowy. Coraz poważniej zastanawiam się też nad zmianą pracy, ale ta decyzja jeszcze musi we mnie dojrzeć... O tym też kiedyś opowiem Wam więcej, może ktoś biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw podpowie mi jakieś dobre rozwiązanie :)
Pisząc ten blog, mam nadzieję dzielić się z Wami swoimi przeżyciami... Tym co jest tu i teraz, i tym co już było :) Nie robię tego dla pochwał, ale po to, żeby od czasu do czasu opowiedzieć o tym co mnie cieszy i o tym co mnie martwi. Z góry dziękuję za ciepłe słowa :)

piątek, 13 listopada 2009

Coś na dobry początek

        Hmm... sama nie wiem jak to się stało, że zdecydowała się jednak założyć bloga... Przymierzałam się do tego już kilka razy, ale za każdym razem dzwoniło w mojej głowie podstawowe pytanie: "o czym ty dziewczyno chcesz pisac??" :) Dopiero Muffinka pokazała mi, że nawet pisanie (i czytanie) o zwykłych, codziennych i wydawałoby się całkiem przyziemnych sprawach może sprawiać przyjemność i przyprawiać o uśmiech na twarzy (a czasem nawet o falę niekontrolowanego śmiechu ;) )
          Tak więc siedzę sobie przy komputerze popijając herbatkę i zaczynam moją przygodę z blogiem... a co z tego wyjdzie...? No cóż... zobaczymy .. ;)