środa, 27 lutego 2019

Prośba

Mam wielką prośbę. Jeśli do nas zaglądacie i chcecie nadal na czytać, zostawcie w komentarzu swój email. Za kilka dni dowiecie się dlaczego 😉

środa, 23 stycznia 2019

Zabiegani

Ogłaszam wszem i wobec, że moja już ponad 8-miesięczna Lusia 10 dni temu w wieku 7 miesięcy i 26 dni dołączyła do grona kasowników 😁 dokładnie 13 stycznia 2019 roku (podczas WOŚP) wyszedł jej pierwszy ząbek, prawa dolna jedynka. A Lusia bardzo chętnie z niego korzysta gryząc co się da, szczególnie mnie 😉 lada dzień przebije się druga jedyneczka. Mężu się śmieje, że w końcu ma czym tatusiowi piwo otwierać (najpierw trzeba piwo pić 😜) .

Ostatnio nie narzekamy na nudę, dlatego troszkę mnie tu nie było. W końcu pogoda nadaje się na spacery, więc korzystamy. A że Lusi świetnie się śpi na mrozie, to jeździmy ile się da. W domu też zawsze jest coś do zrobienia, a przy coraz bardziej mobilnej Lusi to bardzo trudne, bo ciągle trzeba mieć oczy dookoła głowy. Teraz na przykład strasznie ja interesują narzędzia do kominka, szczególnie pogrzebacz i co chwilę muszę ją od niego odsuwać. I probuje podciągać się na nóżki, czym przyprawia mnie o palpitacje serca.

Junior miał ostatnio zabawę karnawałową i powiedział Mikołajowi rozdającemu paczki,że kończy już przedszkole i we wrześniu idzie do szkoły (bo dla niego zerówka to już szkoła). Najpierw mówił, że nie idzie do żadnej szkoły, ale ostanio coraz bardziej się cieszy. Niedługo będą zapisy, więc pójdziemy z Lusia podpisać na niego cyrograf na następnych kilkanascie lat 😜. Oprócz tego Junior co chwilę buja się po jakichś imprezach, a nasz udział ogranicza się do roli szoferów. Jak nie urodziny jednego kolegi, to zabawa, to występy na jasełkach  teraz znowu będą urodziny kolejnego kolegi... Imprezuje bardziej niż my 😜

A ja uzgodniłam już z szefem kiedy wracam do pracy. Jeszcze całe pół roku, bo idę dopiero w ostatnim tygodniu lipca, ale jak już znam konkretną datę, to sprawa robi się taka realna. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej smutno mi, że będę musiała zostawiać Lusia na tych 8 godzin. Ale co zrobić. Takie życie...

środa, 9 stycznia 2019

W Nowym roku

Miesiąc mnie tu nie było. Wstyd mi. Zbierałam się już od tygodnia, żeby napisać i jak widać trochę mi to zajęło. Nawet nie wiem kiedy ten tydzień mi minął. Lusia zrobiła się bardzo mobilna, śmiga na pupie po całym domu i nawet na sekundę nie mogę spuścić jej z oczu, miałam huk roboty przed świętami, później święta, kilka dni między świętami a sylwestrem i mamy Nowy Rok. A jak nam minął ten czas? Hmm po części nie tak jak planowaliśmy.
 Z robotą w domu zeszło mi praktycznie do świąt, bo sama z Lusią niewiele byłam w stanie zrobić, więc zostawały mi te 2-3 godzinki po powrocie Mężowatego z pracy. A w tak krótkim czasie ciężko było zaszaleć z porządkami. Ale wszystko co planowałam zrobiłam. Jedną sobotę nawet poświęciliśmy na wypad na wrocławski jarmark bożonarodzeniowy i... nigdy więcej, serio. Byliśmy tam dwa lata temu i było bardzo dużo ludzi, ale to co działo się teraz to po prostu armageddon. Do samego Wrocławia jedziemy jakieś 30 minut, po czym dojazd od granic miasta do centrum zajął nam jedynie 1,5 godziny. Później kolejne 30 minut, żeby zaparkować. A jak doszliśmy na miejsce, to po 10 minutach się ewakuowaliśmy. Lusia wystraszona w wózku darła się wniebogłosy, Junior nic nie widział i był dosłownie tratowany przez ludzi i Mężu musiał go nieść, więc stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i uciekliśmy z pierwszą boczną uliczkę, byle dalej od jarmarku. Samo miejsce bajka, atmosfera też, ale płynięcie z tłumem i przerażenie dzieci skutecznie nas zniechęciło do całej  imprezy. Nasi znajomi, którzy pojechali tydzień później powiedzieli dokładnie to samo.
Przed samymi świętami dzieci trochę smarkały, Junior dodatkowo paskudnie kaszlał, więc skończył na antybiotyku. Na szczęście pomógł i w święta był już w pełni sił. Nie chcieliśmy ich ciągać po sklepach, żeby ich bardziej nie doprawić, więc Męźu dostał listę zakupów w w dłoń i ruszył do sklepów. A ja w tym czasie dostałam telefon, że zmarła siostra mojej mamy i... świąteczną atmosferę szlag trafił. Ciocia na nic nie chorowała, miesiąc temu robiła wszystkie badania i miała książkowe wyniki, aż 21 grudnia po prostu upadła w domu i było po wszystkim. Szok dla wszystkich, bardzo ją lubiłam i wszyscy to przeżyliśmy. Pogrzeb był pierwszego dnia po świętach, więc kolejne dni minęły na organizowaniu wszystkiego i czekaniu na ten smutny dzień. W święta każdy starał się jak mógł, żeby było fajnie, szczególnie dla dzieci, no i to były pierwsze święta Lusi, ale mimo to wiadomo, że gdzieś tam w powietrzu wisiało coś innego. Po pogrzebie mieliśmy jeszcze gości u siebie, później musieliśmy załatwić z Mężem kilka spraw, na które nie było czasu wcześniej i tak dotrwaliśmy do Sylwestra. My już tradycyjnie świętowaliśmy w czwórkę trochę w Warszawie, trochę w Zakopanem :P Ale powiem Wam, że tym razem północ wyglądała u nas inaczej niż zawsze. W tym roku wszyscy sąsiedzi wyszli przed domy z szampanem i wszyscy składali sobie życzenia. Ja pilnowałam dzieci w domu, więc z tym szampanem przyszli do domu. Nikt się z nikim na to nie umawiał, a powiem Wam, że tak fajnie to wyszło, że mam nadzieję, że to się utrzyma w kolejnych latach i będziemy miec taką małą tradycję.
2 stycznia Junior wrócił do przedszkola, Mężu wrócił do pracy, a my z LuLu do naszej rutyny i dziecko wreszcie może się wyspać o swoich zwykłych porach :P

Co nam przyniesie ten 2019 rok? Mam nadzieję, że tylko dobre rzeczy. Przed nami mój powrót do pracy, Lusia zostanie z nianią, a Junior idzie do zerówki. Także czeka nas prawdziwa rewolucja. Oby udana.