środa, 16 sierpnia 2017

Jestem

Po trzech tygodniach przerwy wracam do wirtualnego świata :) W sumie to chyba pierwszy raz w życiu mój wakacyjny urlop trwał trzy tygodnie i powiem Wam, że chyba jeszcze nigdy tak nie wypoczęłam psychicznie jak w tym roku, serio. Zazwyczaj przygotowania do wyjazdu były trochę w biegu, bo ostatnie pranie, dokupowanie brakujących rzeczy i pakowanie odbywało się popołudniami po powrocie z pracy w krótkich przerwach w codziennym ogarnianiu stada. Tym razem było inaczej, bo przed wyjazdem miałam jeszcze kilka dni zapasu i mogłam to wszystko zrobić na spokojnie, bez wywieszonego jęzora i obłędu w oczach. Wyjechaliśmy tradycyjnie w środku nocy, żeby uniknąć tłoku na drogach. 4,5 godziny jazdy i rano byliśmy na miejscu. Junior był tak nakręcony całym tym wyjazdem, że miałam wrażenie, że w ostatni dzień w domu zamiast nóg miał sprężynki, a jak w nocy poszłam go przetransportować do samochodu, wyskoczył z łóżka jak z procy i przez całą drogę nie zmrużył oka. I gadał. Gadał, gadał i gadał... :)) Zaraz po przyjeździe na pierwszy rzut oka pogoda nie zachęcała do spacerów, ale jak wysiedliśmy z auta okazało się, że mimo ciężkich stalowych chmur na niebie było bardzo ciepło. Musieliśmy jeszcze godzinkę poczekać na pokój, więc poszliśmy przywitać się z morzem. Junior uzbrojony w swój ciężki sprzęt plażowo-budowlany. Porozkoszowaliśmy się tym jedynym w swoim rodzaju powietrzem, nacieszyliśmy się piaskiem i wtedy zadzwoniła Pani z hotelu, że możemy już przyjść, bo pokój jest gotowy. A później standardowo - meldunek, klucze, rozpakowanie, krótki odpoczynek i na dobre zaczęliśmy wakacje. Po południu popadało przez jakieś 15-20 minut i to by było na tyle jeśli chodzi o deszcz. Następnego dnia obudziło nas słońce i tak już zostało do końca. Na plaży byliśmy codziennie, Junior wyszalał się w wodzie i na piasku. I jakoś tak udało nam się uniknąć tłumów. W ogóle mieliśmy wrażenie, że ludzi było troszkę mniej niż w poprzednich latach. Mieliśmy też to szczęście, że mieszkaliśmy tuż przy ostatnim zejściu na plażę w tej miejscowości i wystarczyło odejść jakieś 300 metrów brzegiem morza i mogliśmy się spokojnie rozłożyć gdziekolwiek chcieliśmy, z dala od parawaningu, mieliśmy święty spokój i można było nawet usłyszeć szum morza zamiast setek osób wokół. Boskie uczucie, dawno nam się coś takiego nie trafiło. Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i trzeba było wracać, ale nawet jakoś bez żalu, bo naprawdę wypoczęliśmy i naładowaliśmy baterie. Nawet do pracy szłam chętnie dzięki temu, że dobrze się tu czuję. Powrót do rzeczywistości zaliczyłam już w poniedziałek, bo długiego weekendu tym razem nie mogliśmy sobie zrobić ze względu na wizytę szefa wszystkich szefów z siedziby głównej naszej Firmy, który był u nas akurat w poniedziałek, więc siłą rzeczy musieliśmy być też my. W każdym razie nie było źle :)
Junior pierwszy raz po wakacyjnej przerwie poszedł do przedszkola. Nie powiem, ciężko mu było mi zresztą też po słowach "Będę za Tobą tęsknił mamusiu", ale co zrobić, takie życie.
A ja dodatkowo wróciłam z wakacji z mocnym postanowieniem poprawy. Bo mój organizm postanowił się ostatnio trochę zbuntować i cóż - mówiąc krótko acz treściwie doopsko urosło zdecydowanie za bardzo jak na mój gust i trzeba coś z tym zrobić póki czas. Kupiłam sobie już karnet na basen, w domu przeprosiłam się z orbitrekiem, a dziś ambitnie zaczęłam prawdziwą dietę. Mam plan do końca roku zgubić jakieś 15 kg, ale wiąże się to z tym, że będę musiała zebrać się w sobie psychicznie i stanąć na wagę... A to może być trudne przeżycie... Ale co tam, dam radę! Trzymajcie kciuki ;)

2 komentarze:

  1. Przedszkole to nie łatwa próba. Bardzo często ze łzami w oczach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Junior chodzi do przedszkola już 1,5 roku. Przez ostatnie dni bardzo cieszył się, że spotka się z kolegami po 1,5 miesięcznej przerwie, ale wymiękł jak przyszło co do czego. Na szczęście dziś było już ok

      Usuń