wtorek, 9 maja 2017

Skąd się wzięła Luna

Jak już wspominałam w poprzednim poście, stratę Pokera przeżyliśmy wszyscy bardzo, szczególnie my - naoczni świadkowie, ale było to niczym w porównaniu z tęsknotą Juniora za czworonożnym kumplem. Może nie rozumiał co się stało, ale zdecydowanie odczuł jego nieobecność. Chodził po domu, sprawdzał w jego ulubionych zakamarkach czy przypadkiem gdzieś się nie schował, wołał "gwizdał", a nam serce się kroiło. Dosć długo zajęło nam podjęcie decyzji o nowym psie, bo wciąż pamiętaliśmy Pokera i jakoś tak ciężko było nam zastąpić go innym psem. Poza tym wiedzieliśmy z czym posiadanie psa się wiąże. Jednak po przetrawieniu wszystkich "za" i "przeciw" klamka zapadła i tym sposobem jest. Ona. LUNA. No więc skąd się wzięła Luna?

W techniczne szczegóły tego tematu wdawać się nie będę, bo wszyscy z biologii chyba co nieco kojarzą, więc przejdźmy od razu do efektu końcowego.
Wskutek dość niespodziewanego i niefortunnego połączenia genów dwóch labradorów powstała mieszanka wybuchowa. Luna. Kumulacja i zlepek najdziwniejszych labradorowych genów. Diabeł tasmański wśród psiego gatunku. Nic nie zapowiadało dramatu, bo przecież jak takie słodkie stworzenie o wielkich orzechowych oczach i sympatycznym pysku może być niesforne? W życiu. A jednak życie jest pełne niespodzianek. Już od pierwszych dni Luna wykazywała skłonności destrukcyjne, które początkowo ograniczały się do gryzienia naszych kostek cholernie ostrymi zębami. Później wzięła się za nóżki łóżka Juniora, kable od ładowarek (straciliśmy ich w sumie 5), kabel od lampy w pokoju, dwie poduszki i Mężowe sznurówki :P Swoją drogą to ciekawe, że przy pogryzieniu tylu kabli ani razu nie trzepnął jej prąd. No i mega problemem było oduczenie jej sikania na podłogę. Wychodziliśmy tak często jak to tylko było możliwe, Luna przez pół godziny obwąchiwała okolicę po to, by zlać się na progu domu. Wystawiała tym naszą cierpliwość na wielką próbę, tym bardziej, że mieliśmy świeżo w pamięci Pokera, który był bardzo grzecznym psem i nigdy nie sprawiał podobnych problemów. Nie raz mieliśmy wielką ochotę złożyć "reklamację" u hodowcy i odesłać dziada w siną dal, ale że towar dotknięty uważa się za sprzedany, musieliśmy zacisnąć zęby i męczyć się z tą szatańską kreaturą :) Notorycznie uciekała nam na spacerach, więc mimo tego, że chodziliśmy z nią na okoliczne łąki trzeba było trzymać ją na smyczy, bo puszczenie jej luzem wiązałoby się z kilkugodzinną gonitwą za szalonym szczeniakiem, który za nic miał nasze wołania. A że na smyczy to to chodzić też nie umiało i nie miało zamiaru się nauczyć, to każdy spacer był gehenną i losowaliśmy, kogo w danym momencie ten "zaszczyt" spotka. Dodatkowo jeśli tylko udało jej się jakoś wymknąć podczas spaceru lub ktoś kierowany litością wobec "małego biednego pieska" postanowił puścić ją wolno, żeby się wybiegała musiał liczyć się z tym, że jeśli tylko Luna wywęszy w okolicy choć odrobinę błota, kałużę lub nie daj Boże rów melioracyjny, to psa nie pozna, gdyż ze ślicznego jak z obrazka biszkoptowego pieska, Luna zamieniała się w utaplane po uszy "coś" z wywieszonym jęzorem i obłędem w oczach :) i już nie była biszkoptowa tylko czarno-zielona... Ku wielkiej uciesze Juniora oczywiście, bo On był zawsze takimi sytuacjami zachwycony. Gdy Luna trochę podrosła i zaczęła cokolwiek kumać i reagować na jakiekolwiek komendy zapisaliśmy ją do szkoły, bo stwierdziliśmy, że sami nie damy rady ogarnąć tego szalonego stwora na czterech łapach. I powiem Wam, że do dziś dziękujemy niebiosom za takie szkoły, bo uratowały nas przed obłędem, a nasz dom przez totalną ruiną :)
No a Junior zyskał wierną przyjaciółkę. Początkowo dogadywali się średnio ze względu na szaleństwo Luny, ale dziś są naprawdę super kompanami. Junior ma już prawie 4 lata, więc to już też inna mentalność, Luna przysiadła mocno na ogonie po odbytym szkoleniu i w końcu możemy powiedzieć, że jest nie tylko szalonym siersciuchem, ale przede wszystkim fajnym psem. Choć w jej oczach widać, że nutka szaleństwa gdzieś tam nadal jest ;) Ale przecież bez wariatów świat byłby nudny, no nie? ;)

4 komentarze:

  1. My tez mieliśmy takiego psa wariata z ADHD tyle, że czarnego kundelka. Faktycznie bez wariatów Świat byłby nudny a ile rzeczy przez naszego diabełka musieliśmy sprzątać to nasze ale i tak był super :) i z czasem też został ułożony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie chcę mysleć co byłoby z naszym domem i z naszą psychiką, gdyby Luna nie poszła do szkoły :P

      Usuń
  2. Mój wujek też ma labradorkę i też jest szalona ;) Udało się ją nieco ułożyć, choć pamiętam raz taki spacer jak została spuszczona ze smyczy i wracać nie chciała, bo uciekanie jest fajniejsze. Teraz to już się trochę zestarzała, 10-11 lat ma, ale dalej bywa zwariowana.

    Oby z Luną było coraz spokojniej :) I jak najdłuższej przyjaźni Juniorowi życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taaa labki mają to do siebie, że mniej więcej do 3 roku życia są szalone i mają ADHD. Luna zaczyna kumać czaczę, ale do 3 lat jeszcze jej daleko. Na szczęscie jest już o niebo lepiej niż było :)

      Usuń