piątek, 17 września 2010

Uniwersytecki podział na lepszych i gorszych

Kilka dni temu bylam na zakupach i stojac w kolejce do kasy uslyszalam (wcale nie podsluchiwalam - zeby nie bylo...:P ) wymiane zdan dwóch dziewczyn w wieku jakos tak 20-21 lat.
Dziewczyna 1: "Wiesz co... w sobote mam poprawke z (czegos tam... nie pamietam juz). Mam nadzieje, ze zalicze, bo jak nie to bedzie problem".
Dziewczyna 2: "Eeee.... co sie martwisz. Dlaczego mialabys nie zdac? Studiujesz zaocznie, wiec placisz. A jak placisz to przeciez logiczne, ze zdasz!"
Nie wiem co bylo dalej, bo nadeszla moja kolej przy kasie, ale rece mi po prostu opadly po tych slowach do samej ziemi. Skad w wielu ludziach (glównie studentach) takie przekonanie, ze skoro ktos studiuje zaocznie i placi czesne to ma totalny luz, kompletnie nie musi sie wysilac i ma wszystko podane na tecy z racji samego faktu, ze placi? Kiedys slyszalam, ze ktos znajomy wyrazil opinie, ze "studia zaoczne sie nie licza, bo co to za studia..., nie to co dzienne". Hmm... i tutaj sie niezgodze... Moim zdaniem na studiach zaocznych jest o wieeeeeeele trudniej, niz na dziennych. Wiem to sama z wlasnego doswiadczenia. Mialam ta okazje studiowac w jednym i drugim trybie, wiec mam mozliwosc porównania. Licencjat robilam dziennie, a mgr zaocznie i musze powiedziec, ze na mgr bylo o wiele ciezej. Po pierwsze bylo o wiele wiecej nauki, a przynajmniej ja uczylam sie wiecej, choc na jednych i drugich studiach poprzeczka zawieszona byla tak samo wysoko. Do tego pracowalam od poniedzialku do piatku, wracalam do domu zmeczona po calym dniu, chwile odpoczywalam, zrobilam co trzeba bylo zrobic w domu, a wieczorem siadalam do nauki (szczegolnie przed sesja). W soboty i niedziele od switu do nocy siedzialam na uczelni (bywalo, ze przez kilka weekendów z rzedu), raz zdarzylo sie ze przez 1,5 miesiaca przez to nie mialam ani chwili wolnego, a prace mgr pisalam nocami. Latwo na pewno nie bylo. Wykladowcy traktowali nas jako studentów gorszego gatunku, bo kto to widzial studiowac zaocznie. Liczba zajec byla o polowe mniejsza niz na dziennych, a ilosc materialu na egzaminy dokladnie taka sama. Wiec czego nam nie powiedzieli, musielismy szukac sami, a jak ktos nie znalazl, to juz jego pech. A co do zdawalnosci egzaminów to wcale latwo nie bylo. Jestem juz prawie 1,5 roku po obronie, a czesc mojego rocznika, do tej pory meczy sie ze zdaniem egzaminu, który na uniwerku obrósl juz legenda. I niech ktos im teraz powie, ze skoro placa, to dlaczego mieliby nie zdac.
Wiem, ze ta notka interesujaca nie jest, ale tak mi to nie dawalo spokoju, ze musialam sie z Wami tym podzielic. Z góry przepraszam, jesli ktos zasnal :P Obiecuje, ze sie poprawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz