niedziela, 23 maja 2010

PMS - czyli jak Kfiatushek zamienia sie w zołzę ;)

Zawsze myślałam, że coś takiego jak PMS (Premenstrual Syndrom) omija mnie szerokim łukiem i cieszyłam się, że nie cierpię na huśtawki nastrojów i temu podobne badziewie. Jednak do czasu... Od jakiegoś roku, PMS co miesiąc (albo prawie co miesiąc) dobitnie daje o sobie znać. Niestety w najgorszy z możliwych sposobów. Z lagodnego i kochanego Kfiatushka zmieniam się w prawdziwą wredotę. Marudzę na każdym kroku, jestem rozdrażniona, płaczliwa, ciągle głodna i z wielką skłonnością do popadania w ciężką depresję :) B. Chodzi wtedy na paluszkach i 10 razy zastanawia się nad każdym zdaniem zanim je wypowie na głos, ponieważ jestem chodzącą bombą zegarową, mogącą wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie i z najmniej oczekiwanej strony. Podobnie było i w tym miesiącu, z tym że tym razem B. miał ze mnie niezły ubaw. Każda moja wkurzona mina przyprawiala go o atak śmiechu, ale w sumie troche mi to pomogło, bo w końcu i ja zaczęłam się śmiać sama z siebie. Ale B. i tak oberwał zanim dotarłam do tego etapu :)
Wkurza mnie to okropnie, bo tak naprawdę nie jestem taka zła. Serducho mam z wosku i staram się być miła i kochana, ale w takich dniach naprawdę nie jestem w stanie nic ze sobą zrobić. Na razie jedyny sposób to usiąść i przeczekać. Jeśli ktoś zna jakiś skuteczny sposób to bardzo chętnie go wypróbuję... :)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz