środa, 28 listopada 2018

Tymczasem czas płynie...

Ostatnio chodzi za mną tyle tematów i jakoś nie mogę się zebrać do częstszego pisania. Tak jak Myska nie umiem pisać jak Lusia nie śpi, bo nie mogę się skupić i mam wyrzuty sumienia, że zamiast z nią gadać czy się bawić, ja sobie siedzę i piszę. A ponieważ Lusia generalnie ostatnio, podobnie jak jej brat w tym wieku, w ciągu dnia zaczęła gardzić snem i ucina sobie 30-minutowe drzemki w celu minimalnego podładowania baterii, żeby całkiem nie padła przed wieczorem, czasu na pisanie w ciągu tych 30 minut jest dramatycznie mało. Wykorzystuję go wtedy na wypicie w miarę ciepłej kawy albo na rozprostowanie obolałego kręgosłupa, który po kilku godzinach noszenia słodkiego 8-kilogramowego ciężaru błaga o litość. Ostatnio też wspomagamy z Lusią firmę i załatwiamy zdalnie kilka pilnych spraw, o które poprosił nas szef. Zawsze to jakieś urozmaicenie codzienności, dokarmianie szarych komórek i plus u szefa na przyszłość :P
No i patrzcie, usiadłam do laptopa, żeby napisać o jednym, a już po głowie kołacze mi się inny temat, który chyba jednak dziś opiszę. Tak to właśnie ostatnio ze mną jest. Ciężko za mną nadążyć. W rozmowie zresztą też. Mężu mówi, że za szybko przeskakuję pomiędzy tematami i on czasem nie zdąży wyłapać, ze mówimy już o czymś innym. Ale to dlatego, że po całym dniu mówienia w języku niemowlęcym i śpiewania (czy raczej "śpiewania") dziecięcych piosenek, rozmowa z kimś dorosłym to dla mnie niesamowity luksus :P
My tu gadu gadu, a tymczasem Lusia kilka dni temu skończyła PÓŁ ROCZKU! To maleństwo, które dopiero co wyszło z mojego brzucha, które było takie maleńkie w porównaniu do swojego starszego brata, które jeszcze tak niedawno spało 22 godziny na dobę (a ja gooopia sprawdzałam czy to normalne :P). Lusia stała się ostatnio baaaardzo mobilna i obrotna. Kiedy kładzie się ją na plecki, wystarczy, że kątem oczka dostrzeże coś, co ją zainteresuje i fik - w mgnieniu oka jest już na brzuszku. W dodatku kręci się na nim wkoło, żeby mieć widok panoramiczny i żeby na pewno nic jej nie ominęło, bo to baaaardzo ciekawska osóbka. Jak coś obserwuje to aż widać jak w główce trybiki kręcą jej się na najwyższych obrotach i wszystko koduje. Będzie kolejna mądrala w domu :P

Oglądałam dziś Pytanie na śniadanie i był tam temat o znaczeniu obecności mężczyzny przy porodzie. Czyli za i przeciw. Wiadomo ile ludzi tyle opinii, a ja tak sobie pomyślałam, że mam porównanie z perspektywy rodzącej jak to jest rodzić z mężem i bez. Z Juniorem sprawa była prosta. Poród zaczął się w nocy, Mężu zawiózł nas do szpitala i już z nami został do samego końca, choć miał zapowiedziane, że jeśli poczuje, że nie da rady może w każdej chwili wyjść. Bał się jak diabli, ale dzielnie wytrwał, a jak zobaczył Juniora to się popłakał. Scenariusz jak w filmie :P Z Lusią już tak łatwo nie było. Raz, że przez nasz pobyt w szpitalu nie było wiadomo jak to się wszystko dalej potoczy. Czy będzie cc, czy jednak będziemy rodzić naturalnie, kiedy itd... No i Mężu też już nie był taki odważny jak za pierwszym razem. Rozmawialiśmy wiele razy o tym czy będzie przy porodzie i nie ukrywał, że się boi. Powiedział, że za pierwszym razem nie był do końca świadomy jak poród wygląda w praktyce i nie wiedział czego się spodziewać. Dlatego za drugim razem miał poważne obawy o to czy da radę. Ja powiedziałam mu, że bardzo chciałabym, żeby z nami był, ale jednocześnie nie chciałam go do tego zmuszać, bo chyba nie tędy droga. Decyzję zostawiłam jemu. Koniec końców Lusia rozwiązała problem za nas oboje i wyszła w tak ekspresowym tempie, że Mężu mimo tego, że jednak zdecydował się nam towarzyszyć i tak ostatecznie przy porodzie nie był, bo po prostu nie zdążył dojechać do szpitala. I chyba odetchnął z ulgą. Czy jest różnica pomiędzy porodem z Mężem i porodem samodzielnym? Dla mnie jest i to całkiem spora. Niby trzymanie za rękę czy podanie butelki z wodą to niewiele, ale dla mnie w czasie porodu to było BARDZO DUŻO. Kiedy rodził się Junior na sali porodowej byliśmy przez jakieś 5 godzin w coraz silniejszych bólach. I gdybym była wtedy sama pewnie byłoby mi ciężko i na pewno bardziej bałabym się tego, co mnie czekało. W przypadku Lusi w sumie nie zdążyłam za bardzo ogarnąć, że to już, bo wszystko nagle zaczęło się dziać w bardzo przyspieszonym tempie, więc tego braku obecności Męża nie zdążyłam odczuć, ale gdyby wszystko znowu miało trwać kilka godzin, pewnie byłoby mi zdecydowanie trudniej i fizycznie, i psychicznie. Zastanawiałam się też jak to będzie z więzią Męża i Lusi. Wydawało mi się, że skoro Mężu widział jak Junior się urodził, był z nim od pierwszych sekund jego życia na świecie, a z Lusią nie, to będzie jakoś inaczej, ale jednak tu bardzo się pomyliłam. I dobrze.

A wy co myślicie na ten temat? Facet przy porodzie - powinien być czy niekoniecznie? :)

8 komentarzy:

  1. To zależy jeśli mężczyzna to tzw. "Ryjek" z Muminków to absolutnie jestem na nie, bo to podwójny stres...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo tak, masz święta rację 😜

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój Małżu mówi, że kobieta to istota wielowątkowa a facet no cóż tylko jednowątkowy więc chyba normalne, że tak skaczesz po tematach ;) ja też tak mam. Szczególnie teraz kiedy też jestem w domu z Małą no i do kogo gadać po dorosłemu ?
    Facet przy porodzie to dobra sprawa pod warunkiem, że chce sam. U nas przy pierwszym porodzie Małżu był dopóki po xx godzinach nie zabrali mnie na cc. Gdyby nie On zwariowałabym, pomagał, podnosił na duchu i jak coś trzeba było biegł po położną. Sama nie dałabym rady. Tym razem było inaczej ale był cały czas gdzie tylko mógł. Stał przed salą czekał aż będzie mógł wejść był z Małą gdy była w inkubatorze. Dzięki temu czułam że dziecko jest zaopiekowane mimo całej sytuacji i nie jest samo. Dla mnie Mąż to wielkie wsparcie w takiej sytuacji jaką jest poród :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mysle, że facet na porodówce jest potrzebny, żeby właśnie podać wodę. Ale tez zależy jaki facet bo nie wyobrażam sobie coby zaglądał tu i tam, robił zdjęcia czy kręcił filmy( znam takich- nie oceniam każdego indywidualna sprawa. Ja bym takiego filmu/ zdjęć nie chciała), albo taki co to jego trzeba ratować to też nie... wszystko zależy od pary, relacji... nic na siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężu od początku miał jasno powiedziane, że stoi przy głowie i nigdzie nie zagląda. W sumie i tak zobaczył, bo lozko do badania Juniora było niefortunnie ustawione naprzeciwko fotela porodowego. Mężu stal później przy juniorze, i chciał o coś zapytać, odwrócił się i kątem oka co nieco zobaczył, ale mowi, ze nie ma po tym żadnej traumy ��
      Nie no filmujacego faceta albo robiacego zdjęcia własnoręcznie wystawilabym za drzwi. Mdlejacego tez ��

      Usuń
  5. Mi obecnosc M. dawala niesamowity komfort psychiczny, w sensie, ze mialam nadzieje, ze gdyby dzialo sie cos nie tak, to mam tam kogos, kto (taka mialam nadzieje) zawalczy o mnie i dziecko. Maz byl przy obu porodach, z Bi trzymal mi nogi do parcia, wiec obejrzal sobie wszystko az za dokladnie, ale nie zemdlal, wiec brawa dla niego. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie tez miałam poczucie, że mężu miał na na oku jakby coś.

      Usuń