czwartek, 3 listopada 2011

Krótko po Wszystkich Świętych

Nawiązując do poprzedniej notki chciałam wyjaśnić, że ja lubię 1 listopada jako święto samo w sobie. Nie lubię tylko ludzkiej głupoty i robienia wszystkiego na pokaz - ludzie którzy przez cały rok nie raczą zajść na cmentarz swoich bliskich nagle tego dnia mają przebłysk "pamięci" i chcą pokazać jacy to oni są dobrzy, targając ogromne donice (bo przecież im większa tym lepiej, niech inni widzą, że mają gest) i dziesiątki zniczy (bo liczy się ilość, a nie jakość niestety...). A później zaczyna się pierwszolistopadowy jarmark, czyli wielkie obrabianie dupy wszystkim których znają lub nie znają, pogaduszki na tematy wszelkie, śmichy-chichy i ogólnopolska rewia mody. I nikomu przez myśl nie przejdzie, że to może przeszkadzać osobom, które przyszły NAPRAWDĘ pomodlić się za swoich zmarłych i porozmyślać nad ich grobem. A później ci wszyscy przebudzeni pierwszolistopadowi odchodzą na kolejny rok i nawet "nie ma komu" posprzątać tych uschniętych wielkich doniczek i wypalonych zniczy. Przypomną sobie znowu za rok. jak będą musieli zrobić miejsce na nowe doniczki.
B. i ja zawsze chodzimy na cmentarz nie tylko 1 listopada, ale przez cały rok, jesteśmy tam przynajmniej raz na 2 tygodnie, choć staramy się być o wiele częściej, bo czujemy taką wewnętrzną potrzebę. 1 listopada rano zanosimy kwiaty i znicze, a w południe idziemy na mszę na cmentarzu, później jeszcze raz odwiedzamy wszystkie groby naszych bliskich i staramy się jak najbardziej odciąć od tego całego szaleństwa które toczy się wokół i skupić na tym po co naprawdę przyszliśmy, choć nie zawsze się da. W tym roku było podobnie. Wieczorem poszliśmy na długi spacer na cmentarz. Było już dość późno, bo po 20, ale dzięki temu uniknęliśmy kolejnej tury tłumów i mogliśmy w spokoju pospacerować wśród kolorowych drzew i morza światełek. Było jakoś tak... magicznie i wyjątkowo, jak chyba nigdy dotąd :)
W tym roku na popołudniowej kawie i ciachu u teściowej i u moich rodziców tematem przewodnim wśród rzadko spotykanej części rodziny był oczywiście nasz ślub, momentami stawało się już to męczące, gdy po raz kolejny musieliśmy opowiadać to samo i odpowiadać na te same pytania, ale zacisnęliśmy zęby. Musimy się przyzwyczajać, bo przed nami Boże Narodzenie, Wielkanoc - czyli zjazdy rodzinne, więc znowu będzie ku temu okazja, a później rozwożenie zaproszeń i znowu powtarzanie w kółko tego samego :) Ale cóż... taki urok przedślubnego czasu. I na razie nam to nie przeszkadza :)

Na dzisiaj kończę, a następnym razem opowiem Wam o mojej koleżance z pracy. Może ktoś będzie mógł wyjaśnić pokrętne ścieżki jej logiki i łatwiej będzie mi ją zrozumieć :)

13 komentarzy:

  1. Mnie również irytuje, to obstawianie grobów zniczami i wielgachnymi donicami na pokaz. Potem nawet nie ma komu zwiędłych kwiatów sprzątnąć. Przykre...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię wieczór 1 listopada, bo racja jest wtedy coś magicznego w tych światełkach... tylko irytuje mnie zachowanie ludzi i zazwyczaj chodzę właśnie już wieczorem.

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nie znoszę 1 listopada, cmentarzy... Jestem tam bardzo rzadko, jeśli muszę..
    Może to i nie w porządku, ale "wizyty" na cmentarzu nie są na moje siły.. Psychicznie tego nie mogę znieść..

    Ciekawa jestem koleżanki ;)) Czekam z niecierpilwością! ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. dla mnie jest to przede wszytskim dzien kiedy duzo mysle o dziadkach

    OdpowiedzUsuń
  5. tematu ślubu w dzień 1 listopada i u mnie nie udało się uniknąć.

    OdpowiedzUsuń
  6. 1 listopada dla mnie to jedyny dzień w całym roku, kiedy nie obrażam się na pogodę, gdy pada śnieg i robi się ogólnopanująca chlapa. Wiem, jestem dziwna, ale ja już tak mam po prostu. I nic tego nie zmieni. U mnie to dzień z rytuałem - co roku mamy wszystko poustalane w odpowiedniej kolejności. Kolejność odwiedzania cmentarzy, obiadu, poobiedniej kawy. 6 lat temu, po śmierci mojej babci, dokonała się mała rewolucja w tym rytuale, ale nadal jest to dzień z tradycją.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam podobnie jak Ty, jestem na cmentarzu wtedy, kiedy tego potrzebuję, a nie tylko 1 listopada bo tak trzeba. I doskonale znam zjawisko tej cmentarnej rewii mody. Niektóre kobiety tak walczą o to, by być zauważone, że aż się ośmieszają... no cóż, różni ludzie są :p Ale jak zobaczyłam kobietę 50+ w żółtym ( rażącym :p) płaszczu i zielonych kozakach, to myślałam, że (z całym szacunkiem dla święta) parsknę śmiechem ;] Ale nie tracę nadziei, że kiedyś to się jednak zmieni, a ludzie zmądrzeją ;) Ps. Jak tak napisałaś o tej koleżance z pracy, to przypomniała mi się moja znajoma :p Może chodzi o tą samą? Albo rodzinę :p czekam na szczegóły ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też odwiedzam cmentarz gdy czuję potrzebę,ale jednak w tym okresie cmentarze wyglądają przepięknie zwłaszcza wieczorami :)
    A ludźmi się nie przejmuje, przechodzę obok nich i idę do dziadków...Pomodlić się z nich i "porozmawiać"z nimi...
    A u mnie o dziwo temat ślubu nie jest jakoś specjalnie poruszany :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystkich Swiętych spedziłam po za krajem. Zresztą nawet jak jestem to idę, ale to raczej z obowiązku. To święto przeszło w komercję, wolę pójść w jakiś normalny dzień, chwilę podumać.
    Nie dziw się wasze wesele to teraz najważniejsze wydarzenie dla rodziny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja wyraziłam zdanie o WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH w swojej notce i w sumie się zgadzamy. Głupie święto, choć z drugiej strony zmuszające do refleksji i zadumy, a to akurat jest piękne.

    Czekam na notkę o koleżance;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Karolina --> akurat dla mnie to nie swieto jest glupie, a ludzie

    OdpowiedzUsuń
  12. Mnie ludzie w tym dniu dobijają ale generalnie idę dla moich bliskich i staram się nie zwracać na to wszystko uwagi... :))

    OdpowiedzUsuń
  13. Nabi --> I o to mi wlasnie chodzilo w tej notce :)))

    OdpowiedzUsuń