piątek, 19 czerwca 2015

Ratuj się kto może, czyli bunt dwulatka ... :)

Żeby nie było tak całkiem różowo i cukierkowo, jak pisałam we wczorajszym poście, ogłaszam wszem i wobec, że mamy w domu przyspieszony bunt dwulatka. W pełnej krasie.

Generalnie Junior jest grzecznym i bardzo kochanym chłopcem i naprawdę nie mogę na Niego narzekać. I w sumie nie mam zamiaru narzekać tylko opowiem jak to u nas wygląda. Trochę czytałam o tym słynnym buncie dwulatka jeszcze jak byłam w ciąży, żeby wiedzieć na co mam się przygotować psychicznie. Wtedy wydawało mi się to takie odległe, a tu nagle bach!. Welcome to the jungle... :) Junior prezentuje książkowy przykład takiego buntu - alergiczna wręcz reakcja na słowo "Nie" albo "Nie wolno", płacz, krzyki, czasem rzucanie się na podłogę - jednym słowem standard. Przyznaję, czasami bywa ciężko zachować cierpliwość i ostatkiem sił staramy się zachować spokój. Mężu i ja staramy się takie ataki przeczekać i tłumaczymy Juniorowi, że nie trzeba się denerwować, a jak się uspokoi tłumaczymy Mu co i jak. Robimy różnie w zależności od poziomu histerii - albo staramy się nie zwracać na to uwagi dopóki się nie uspokoi, albo wkładamy go do łóżeczka i czekamy aż ochłonie, albo po prostu mocno Go przytulamy. Nie powiem, że jest lekko, bo nie jest i kilka razy zdarzyło nam się stracić cierpliwość i krzyknąć, ale to przynosi odwrotny efekt od zamierzonego, bo wtedy Junior wścieka się jeszcze bardziej, a my mamy niesamowitego kaca moralnego. Nie jesteśmy zwolennikami bezstresowego wychowania, bo naszym zdaniem nie tędy droga i taka metoda przynosi więcej szkody niż pożytku, a dziecko powinno znać pewne granice. Ale też nie jesteśmy i nie mamy zamiaru być nie wiadomo jak surowi, bo nie chcę fundować swojemu dziecku tego, co sama przeszłam dzięki "kochanemu tatusiowi". Chciałabym, żeby za jakiś czas, jak będzie duży na myśl o rodzicach miał dobre skojarzenia, a nie to co ja, kiedy niezbyt miłe wspomnienia wracają w najmniej spodziewanych momentach.

No ale wracając do tematu. Ten cały słynny bunt to zwyczajny sposób na odreagowanie skumulowanych emocji, z którymi dziecko po prostu sobie nie radzi. Pół biedy jak Junior świruje w domu, ewentualnie w ogrodzie (choć to niezbyt pożądana opcja, w końcu to trochę miejsce publiczne :P). Gorzej jak taki świr dopada go w sklepie tudzież gdziekolwiek poza domem. Wtedy już jest troszkę gorzej i trzeba zarządzać natychmiastową ewakuację, żeby uniknąć większego wstydu :P Nie ma na to innego sposobu, jak tylko zacisnąć zęby i czekać na lepsze czasy :) No chyba, że jednak jest, to poproszę :)

Miłego weekendu

10 komentarzy:

  1. Oj chyba jedynie możecie to przeczekać... Musi być ciężko... Wydaje mi się, że Wasze podejście jest dobre :)
    Trzymam kciuki by ten bunt szybciutko minął :)
    No i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moim zdaniem innej rady nie ma :) Ja tez mam nadzieje, ze bunt szybko minie :)
      Bylam juz u Ciebie, tylko jakos nie mialam okazji zostawic komentarza :)

      Usuń
  2. Konsekwencja, konserwacja i jeszcze raz konserwacja. Samo przeczekanie może powodować późniejsze "włażenie " na głowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, wybacz Ida ale Twoja konserwacja rozwalila mnie na łopatki:D Wizja zakonserwowanego dwulatka to jest coś:):)

      Usuń
    2. Ida - tak wiem, konsekwencja jest najważniejsza. Staramy sie nie pozwolic Juniorowi wejsc sobie na glowe, choc powiem, ze lekko nie jest :)

      Usuń
    3. margolka - to samo sobie pomyslalam :P

      Usuń
  3. ja na ten słynny "bunt" mam jeden sposób :P przytulanie i nie zabranianie Emilowi niczego, co nie skończy się doszczętnym zniszczeniem jakiegoś dobra materialnego czy jego jakiejś kończyny/głowy :P w końcu, jak ma poznać świat? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. my tez przytulamy, duzo i mocno. I podobnie jak wy nie zabraniamy wszystkiego, bo nie o to chodzi, w koncu zakazany owoc najlepiej smakuje :) a kazdy uczy sie na bledach, wiec poki nie grozi to zrobieniem sobie lub komus krzywdy, niech probuje.

      Usuń
  4. Nie pociesze, bo patrzac na swoje dzieci, mam wrazenie, ze bunt dwulatka przechodzi tylko plynnie w bunt trzylatka, a potem 4-latka. Tyle, ze czterolatek to juz pyskate stworzenie i np. na stwierdzenie, ze czegos mu nie wolno, potrafi odparowac, ze "A ja mowie, ze mi wolno!". :o
    Nik, jak wpadl w bunt dwulatka, to tak w nim trwa (a moze to juz bunt 3-latka? :D). Proby wymuszania wrzaskiem, godzinne zawodzenie, wyrywanie i kopanie na proby przytulenia czy chociazby wziecia na rece - klasyk. :) U nas dochodzi jeszcze zanoszenie sie az do omdlenia... :/ Tak jak piszesz, w domu mozna to jeszcze przeczekac, ale w ogrodzie juz jest wstyd przed sasiadami (i grozba, ze wezwa opieke spoleczna), a w sklepie czy kosciele to juz koszmar nad koszmary. :) Dziekuje, wole 4-letniego pyskacza. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no w sumie cos w tym chyba jest. bo przeciez takie 3 czy 4 latki tez sa zbuntowane, tylko w inny sposob :) ciekawa jestem jaka wersje bedzie wystepowac u nas :)

      Usuń