środa, 22 lutego 2012

Ślubny update - część... kolejna ;)

Zauważyłam u siebie taką prawidłowość. Ile razy napiszę, że jest piękna zima, że spadł śnieg i jest biało, tyle razy następnego dnia albo leje, albo jest bardzo ciepło i ten śnieg topnieje w mgnieniu oka. Tak było i ostatnim razem - jak tylko wspomniałam i reaktywacji zimy, ta postanowiła pokazać nam swoje szacowne 4 litery, postanowiła zabrać swoje zabawki i iść do innej piaskownicy. Mam nadzieję, że aż do kolejnej zimy i póki co wszystko na to wskazuje - i pogoda za oknem, i prognozy długoterminowe. Dziś na ten przykład świeci słońce i jest +8 stopni, więc jest dobrze :) Mimo tego, że lubię zimę, mimo że w tym sezonie nie było jej u nas zbyt wiele, to jednak czekam już na tą wiosnę i będę się bardzo cieszyć jak już rozgości się u nas na dobre :)

Na kilku blogach, których autorki wychodzą za mąż w podobnym terminie co ja znalazłam podsumowania spraw, które mają już załatwione i które pozostały im do załatwienia i postanowiłam też to zrobić. No i po części na prośbę Idy :)
Jak już wspominałam w styczniu, główne punkty na naszej liście zostały już odhaczone: kościół, sala, fotograf, suknia, garnitur, obrączki (schowane głęboko w szufladzie, żeby nas nie kusiły, bo inaczej oglądalibyśmy je codziennie), nasze auto, hotel dla gości - to wszystko już jest. Teraz pojawia się coraz więcej spraw, co do których musimy podjąć decyzje.
Jesli chodzi o mój strój, to brakuje mi tylko bielizny, wszystko pozostałe już mam. No, muszę jeszcze tylko wybrać welon, ale to dopiero w czerwcu na przymiarce i ja już praktycznie jestem zdecydowana na jeden. Na bukiet też jestem już zdecydowana, wiem jaki ma wyglądać, w jakim ma być kolorze, pozostaje tylko go zamówić :) B. strój ma w połowie skompletowany, musimy tylko wybrać dodatki. Dalsza część naszej listy wygląda tak:
- zamówić zaproszenia (wzór już wybraliśmy)
- ostatecznie zdecydować się na świadków
- rozdać zaproszenia :)
- wybrać dekorację sali
- spotkać się z dekoratorką
- potwierdzić ostateczną listę gości
- zamówić prezenty dla gości
- zamówić autobus dla gości
- kupić wódkę
- spotkać się z właścicielką naszej sali i wybrać menu, ewentualnie zrobić małe zmiany
- spotkać się z fotografem, omówić szczegóły
- wybrac miejsce na plener
- spotkać się z zespołem, żeby omówić repertuar i ustalić szczegóły dnia
- umówić się z kosmetyczką i fryzjerem na próbny makijaż i fryzurę
- zaplanować wieczór panieński i kawalerski :)))))
- zamówić tort i ciasta
- zamówić kwiaty dla rodziców
- piosenkę na pierwszy taniec mamy już wybraną, więc musimy "tylko" nauczyć się pięknie do niej tańczyć :)

Póki co tyle przychodzi mi do głowy, ale wydaje mi się, że to nie wszystko. W każdym razie ogólny obraz już macie :) A ja coraz bardziej nie mogę się doczekać. I jednocześnie podchodzę do wszystkiego na całkowitym luzie :) Tak samo ma B. Cieszy się i do każdej kwestii podchodzi na spokojnie, można z nim porozmawiać na temat różnych szczegółów, chętnie współpracuje i naprawdę jestem z niego dumna :) Pewnie jakiś stresik dopadnie mnie w dniu ślubu, ale na razie się na to nie zanosi. Nie denerwuję się, bo wiem, że będzie dobrze. A nawet jeśli coś nie do końca pójdzie po naszej myśli, to przecież i tak będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu. I tego się trzymajmy :)
A coraz szybciej przesuwający się suwaczek na dole wprawia mnie po prostu w cudowny humor :) dopiero pokazywał "6", a już "5" wyłania się w nim coraz bardziej ;)

czwartek, 16 lutego 2012

Zima - reaktywacja

Oj dawno mnie tutaj nie było, ale to wszystko przez totalny brak czasu. Ciągle coś się dzieje, co chwilę jest coś do zrobienia, załatwienia albo brak mi weny na jakiekolwiek pisanie. Dodatkowo w pracy mamy młyn, bo koleżanka jest cały tydzień na urlopie.

Jak widzicie w tytule zima tym razem pokazała swoje śnieżne oblicze. Przez ostatnie 2 tygodnie za oknem panowały iście syberyjskie mrozy, średnio -21 z jedynie symboliczną ilością śniegu, a od wczoraj sytuacja jest odwrotna. Temperatury poszybowały do 0, momentami nawet na plus, za to śniegu dosypało tyle, że szok. Fakt, jeździ się po tym kijowo, ale nie narzekam. Wczoraj mieliśmy prawdziwą śnieżycę za oknem, a B. i ja urządziliśmy sobie z tego fajną zabawę :) Najpierw byliśmy na krótkim spacerze (tak tak, w tym sypiącym śniegu), a później usiedliśmy w domu z kubkami grzańca i podziwialiśmy obrazki, jakie powstały na naszych szybach. Ja nawet wypatrzyłam ślicznego kotka, którego B. za cholerę nie mógł zauważyć. A taki był piękny ;) no cóż... faceci ;)

Skończyliśmy ostatnio kurs przedmałżeński. Sama się sobie dziwię, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że było fajnie :) Szliśmy na niego z bardzo negatywnym nastawieniem, nie tylko przez opowieści naszych znajomych, którzy już to mają za sobą., ale też dlatego, że znaliśmy osoby, które do tej prowadziły takie spotkania w naszej parafii. I były to strasznie nawiedzone osoby, które naprawdę nie miały jakiegokolwiek doświadczenia w tym, o czym opowiadały. Na początku było beznadziejnie i baliśmy się, że tak będzie do samego końca. I tutaj spotkała nas niespodzianka. Przyszły całkiem inne osoby prowadzące, które mówiły naprawdę ciekawie i potrafiły człowieka zainteresować. Dodatkowo poruszane były tematy, które później skłoniły nas do przemyśleń i do wspólnych rozmów na tematy, które pewnie ciężko byłoby nam poruszyć ot tak sobie. Także kurs oceniam na 5 :) Nawet B., który w ogóle nie chciał iść na niego (ale wiadomo, jak mus to mus) stwierdził na koniec, że mu się podobało, a to już naprawdę wielki komplement ;)
Poza tym przygotowania idą pełną parą. Musimy podjąć decyzję co do coraz większej ilości szczegółów, zastanawiamy się, wybieramy i przebieramy. A zostało 6 miesięcy :)

Wiem, że miałam jeszcze o czymś napisać... ale kompletnie zapomniałam o czym :) Więc o tym następnym razem ;)

A tym czasem pomimo diety idę świętować Tłusty Czwartek (jednym pączkiem). Symbolicznie bo symbolicznie, ale tradycję trzeba podtrzymać ;) I będę się nią delektować ;))))

poniedziałek, 6 lutego 2012

Co, jak i dlaczego

Komentarz mamy_zochulka pod poprzednim postem odnośnie tego, ze razem mieszkamy natchnął mnie do kolejnego posta (dziękuje Kochana :) ). Postanowiłam opowiedzieć Wam jak to było z tym naszym zamieszkaniem ze sobą, bo jakoś nigdy o tym nie wspominałam. Czyli tak jak w tytule - co, jak i dlaczego.

Jakiś czas temu (w sumie chyba już dość dawno) pisałam o tym, ze moje relacje z ojcem są... hmm... delikatnie mówiąc niezbyt dobre. Byłam klasyczną wpadką, z tego co mi wiadomo rodzice niezbyt cieszyli się z wieści o mnie. Mama diametralnie zmieniła zdanie i jest najlepszą mamą jaką można sobie wyobrazić, a ojcu no cóż... jemu się nie odmieniło i praktycznie odkąd byłam mała wiecznie był ze mnie niezadowolony i okazywał mi to na każdym kroku na różne sposoby. Im byłam starsza, tym gorszy był dla mnie i między innymi to zaważyło na naszych obecnych relacjach (choć nie w przeważającym stopniu, bo były gorsze rzeczy). Kiedy związałam się z B. ojciec trochę mi odpuścił, bo związek z B. dodał mi pewności siebie i przestałam ze spuszczoną głową przyjmować baty i zaczęłam walczyć o siebie, przestałam pozwalać na to, żeby traktował mnie jak śmiecia, a i on chyba miał świadomość, że nie jestem już z tym sama i B. pewnie będzie mnie bronił, a ponieważ mój ojciec uwielbia grę pozorów, to musiał zachować swój "imidż". Osoby, które trafiają na niego w przelocie naprawdę mogą pomyśleć, że to normalnie dusza-człowiek, ale w zasadzie wszyscy, którzy znają go dłużej już się na nim poznali. Wiem, bo od wielu osób już to słyszałam. To tak tylko gwoli wprowadzenia.
Stosunki B. z jego mamą też pozostawiają wiele do życzenia - tzn. on się stara być dla niej jak najlepszy, a ona na każdym kroku wdeptuje go w ziemię i na piedestale stawia jego siostrę Młodą (o której już też pisałam). B. nieraz płakał przez nią. Przyszedł w końcu taki moment, że postanowiliśmy się od nich uwolnić. Oboje byliśmy już po 20stce, więc byliśmy w pełni dorośli, nasz związek trwał od 1,5 roku i oboje już wtedy wiedzieliśmy, że to jest TO, pracowaliśmy, ale ciągle nie mieliśmy odwagi podjąć tej decyzji, choć po cichutku rozglądaliśmy się za mieszkaniem do wynajęcia w naszym mieście.
Moi rodzice z kolei od zawsze marzyli o małym domku z ogródkiem. Mniej więcej 3 lata temu (no teraz już troszkę więcej, bo to w styczniu było) tak się złożyło, że ich znajomi wyjeżdżali na stałe za granicę i sprzedawali swój domek położony kilka ulic od naszego mieszkania na naprawdę bardzo dobrych warunkach. Moi rodzice postanowili go kupić, a mieszkanie wynająć. Nigdy nie mówiłam, że przeprowadzę się z nimi, ale też nie powiedziałam, że nie. Po prostu się nie określiłam, a oni w sumie też nie pytali.  B. i ja postanowiliśmy skorzystać z tej sytuacji, bo wiedzieliśmy, że druga taka okazja się nie powtórzy. Pewnego wieczoru, kiedy humory wszystkim dobrze dopisywały poprosiliśmy ich o rozmowę. Mówiłam głównie ja, bo jakoś tak zręczniej było rozegrać to w ten sposób. Powiedziałam, że wszyscy dobrze wiemy, że między mną i ojcem nie układa się tak jak powinno i ciężko jest nam się dogadać i z tego powodu nie chciałabym przeprowadzać się razem z nimi. Powiedziałam, że od jakiegoś czasu myślimy o tym, żeby wynająć mieszkanie, bo chcielibyśmy najzwyczajniej w świecie poprawić nasze stosunki z rodzicami przez zwykłe unikanie konfliktów, a wiadomo, że kiedy będziemy mieszkać osobno będzie nam łatwiej. Wspomniałam, że nie możemy wynająć dwóch osobnych mieszkań, bo nie stać nas na ich utrzymanie, ale razem na pewno bez problemu sobie poradzimy z jednym mieszkaniem. Zapytałam czy moglibyśmy wynająć ich mieszkanie kiedy się wyprowadzą, bo tak byłoby najwygodniej - oni mieliby pewność, że mieszkanie jest w dobrych rękach, a my wiedzielibyśmy czego się spodziewać, nie musiałabym się przenosić itp. Przyznaję, że był to dla nich szok. Przez chwilę nic nie mówili, nie wiem co myśleli sobie w środku, ale po dłuższym milczeniu zgodzili się. Chyba zrozumieli, że to nie było tylko to, że chcieliśmy mieszkać razem (choć głównie tak), ale chcieliśmy przez to poprawić stosunki z nimi, bo nie czarujmy się, wszyscy wiedzieli jak jest. Rodzice nie chcieli od nas pieniędzy za wynajem, ale uparliśmy się, że będziemy płacić choć i tak stanęło na kwocie niższej niż płacilibyśmy za inne mieszkanie. Nasza decyzja była w zasadzie teściowej na rękę, choć i tak musiała sobie pomarudzić, bo nie byłaby sobą, a najbardziej kibicowała nam babcia B., która była po naszej stronie najbardziej ze wszystkich. Początki jak wiadomo były trudne, bo musieliśmy się nauczyć mieszkać ze sobą i wypracować pewne zasady i kompromisy, ale i tak poszło lepiej niż przypuszczaliśmy. Byliśmy ciekawi reakcji księdza, który przyszedł do nas pierwszy raz w naszej wspólnej "karierze mieszkaniowej", ale tutaj mile nas zaskoczył. Zapytał czy jesteśmy małżeństwem, czy planujemy ślub itp., ale nie ciągnął nas za język. W skrócie opowiedzieliśmy dlaczego jest jak jest, powiedzieliśmy, że owszem ślub planujemy jak tylko to będzie możliwe, ale najpierw chcemy dopiąć pewne sprawy, takie jak studia i kwestie finansowe. Ksiądz pokiwał tylko głową i zaskoczył nas totalnie. Mówi, że jako ksiądz w zasadzie nie powinien tego mówić, ale jako człowiek doskonale rozumie nas i naszą decyzję i dodał, że na naszym miejscu pewnie zrobiłby podobnie. I właśnie ten ksiądz będzie udzielał nam ślubu :)))
Wiadomo, że konfliktów nie da się całkiem wyeliminować. Są teraz zdecydowanie rzadsze i łatwiej jest nam kiedy wracamy do "naszego" mieszkanka. Mimo, że mieszkamy osobno od rodziców, to jednak ciągle nie czuję całkowitego komfortu, bo ciągle nie jesteśmy u siebie. I czasami boję się, że podczas jakiejś kłótni z ojcem on mi to wypomni. Dlatego mam nadzieję, że w miarę szybko będziemy mogli zamieszkać naprawdę "na swoim". I prawdę mówiąc nie mogę się tego doczekać :)