środa, 25 stycznia 2012

Czysta karta

Uprzedzam, że dziś będzie bardzo długo. Tą notkę pisałam etapami, w miarę jak czas mi pozwalał. Nie chciałam niczego pominąć i publikuję ją dopiero teraz, kiedy wiem, że napisałam już wszystko, co chciałam napisać. Zrobiła się z tego epopeja narodowa, ale co tam, raz na jakiś czas można :) Nie jest to literatura wysokich lotów, ale nie wszystko da się ubrać w słowa tak, jak by się chciało. Z góry gratuluje wytrwałym czytelnikom, którym uda się dotrzeć do końca :)

Dziewczyna, która prowadzi nasze zajęcia fitness ostatnio po prostu przechodzi samą siebie. Na każdych zajęciach po standardowej 20-minutowej rozgrzewce (na której po 10 minutach wszystkie prawie wypluwamy sobie płuca, choć i tak jest o WIELE lepiej niż było na samym początku, się wyrabia ta kondycja :P ) ćwiczymy różne układy - normalnie na podłodze (nie pamiętam jak to się fachowo mówi), na stepach (moje ulubione) i na dużych piłkach (tylko pozornie lekkie, łatwe i przyjemne, choć nie powiem, przyjemne to one są ). I kiedy po kolejnych 20-stu minutach jesteśmy już tak padnięte, że nie wiemy jak się nazywamy, kiedy wyglądamy jakby ktoś wylał na nas kubeł gorącej wody, kiedy myślimy, że już gorzej być nie może... okazuje się, że jednak może :))) Bo oto nadchodzą ćwiczenia siłowe - na brzuch, uda, pośladki i wszystkie inne mięśnie, o których istnieniu nie miałam zielonego pojęcia. Nie dość, że już i tak nie mamy siły, to jeszcze osłabiają nas komentarze niektórych dziewczyn, które z wysiłku dostają głupawki i zarażają nią pozostałe :) I wtedy ćwiczymy mięśnie brzucha nie tylko "od zewnątrz" brzuszkami i rowerkami w różnym wydaniu, ale też "od środka" śmiechem :) Naprawdę uwielbiam te zajęcia i strasznie się cieszę, że się na nie zapisałam. Mimo tego, że jest ciężko i często wydaje mi się, że za moment umrę, mimo tego, że czasami trudno jest się zebrać, mimo tego, że za każdym razem po powrocie zarzekam się, że już nigdy w życiu nic nie zjem, bo nie będę się tak męczyć... to jednak nie mogę się doczekać kolejnych zajęć :) Bo naprawdę dają człowiekowi takiego kopa i masę pozytywnej energii, że hej :) No i można się zdrowo wyżyć, kiedy ktoś lub coś zajdzie nam ostro za skórę ;) Po powrocie szybki gorący prysznic na ukojenie zmęczonych mięśni... i mogę góry przenosić :) B. często śmieje się ze mnie, że my to chyba coś tam palimy, bo to jest niemożliwe, żeby bo godzinie ćwiczeń wracać z taką dawką energii, ocierającą się o granicę ADHD :) no ale cóż... chyba tego właśnie było mi trzeba :) no i w połączeniu ze zdrowym odżywianiem waga w końcu zaczęła lecieć w dół, ale ciiii... żeby nie zapeszać ;)

A tak trochę zmieniając temat opowiem Wam coś, o czym już dawno chciałam napisać, nawet raz o tym wspominałam, ale jakoś nigdy nie miałam wystarczającej weny. A natchnęło mnie właśnie po ostatnim aerobiku, bo gdy wchodziłam do Centrum Sportowego w drzwiach wpadłam (dosłownie) na... moją dawną wielką miłość z czasów liceum - Pana P. ... :D Przyszedł na kosza i naprawdę szczerze ucieszył się na mój widok (a ja z uśmiechem pomyślałam tylko, że gdyby to było kiedyś, to chyba padłabym trupem na miejscu). Standardowe cześć-cześć, "co u Ciebie słychać?", "a w porządku, niedługo bierzemy ślub z B." (to Kfiatushek) "ooo gratuluje, bardzo się cieszę" (to Pan. P.), "Ja też gratuluje, masz śliczną córeczkę" (znowu Kfiatushek) i tak dalej... Postaliśmy razem jakieś 10 minut, pogadaliśmy, opowiedzieliśmy co u kogo słychać, a później każde spokojnie poszło na swoje zajęcia.
A mnie wzięło na wspominki :)
Wszystko zaczęło się dawno dawno temu, gdy po świecie chodziły jeszcze dinozaury, a Kfiatushek uczęszczał do 7 klasy szkoły podstawowej (czyli jakieś 14 lat temu... matko kochana... jak to strasznie brzmi). W tej samej klasie uczył się rzeczony wcześniej Pan P. Początkowo Pan P. i Kfiatushek darli ze sobą koty, dokuczając sobie nawzajem i szczerze się niecierpiąc. Nadeszła jednak klasa 8 i wraz z końcem wakacji oboje nagle i niespodziewanie zapałali do siebie wielką sympatią. Praktycznie przez cały rok byli nierozłączni, spędzali razem każdą przerwę, czasem siedzieli razem na lekcjach, a po szkole Pan P. często do domu wracał okrężną drogą, żeby przy okazji odprowadzić Kfiatushka. Nadeszły Walentynki, Kfiatushek zebrawszy się na odwagę i wysłała Panu P. kartkę, którą dostał przy całej klasie. Kartka była niepodpisana, ale wszyscy i tak głośno orzekli, że nadawcą jest Kfiatushek, na co ona twardo obstawała przy swojej wersji, że "wcale nie, to nie ja". Na najbliższej przerwie Pan P. przysiadł się do powtarzającej coś przed kolejną lekcją Kfiatushka, aby dowiedzieć się jak to było z tą kartką. Kfiatushek dalej trzymała się swojej wersji, ale jej oczy chyba i tak zdradziły prawdę, bo Pan P. tylko uśmiechnął się i nic więcej nie powiedział, tylko siedział dalej w milczeniu obok, a gdy ktoś przechodząc powiedział "Ładną kartkę mu wysłałaś" Pan P. warknął tylko krótko "Daj jej spokój". Od tej pory dogadywali się jeszcze lepiej i spędzali ze sobą czas, choć wciąż na stopie przyjacielskiej. Czasem gdzieś tam się przytulili, pozaczepiali, ale bez żadnych podtekstów, choć nie raz byli na granicy pocałunku :) Nadszedł koniec szkoły i każde poszło w swoją stronę. Wybrali dwa różne licea na drugim końcu miasta, ale dojeżdżali do nich tym samym autobusem o podobnych godzinach. Mimo to dość szybko ich drogi się rozeszły. Ich kontakty ograniczyły się w zasadzie do tych wspólnych przejażdżek tym samym autobusem (ale już nie razem), a coraz częściej do krótkiego "cześć" rzucanego gdzieś w biegu. Chyba na żadnym z nich nie zrobiło to specjalnego wrażenia, "przecież byli tylko przyjaciółmi". Przez całe liceum mieli ze sobą niewiele wspólnego, w zasadzie nic. Pan P. całkowicie zmienił towarzystwo i przy okazji swój charakter - na gorsze. A właśnie w tym czasie Kfiatushek zaczęła do Pana P. wzdychać i szukać go wzrokiem gdzie tylko się dało. Wpadła bidulka po uszy. Kochała go szczerze i bardzo mocno. Niestety bez wzajemności. Nadszedł czas Studniówki i z braku odpowiedniego partnera, przez wzgląd na dawne czasy i z chęci zrobienia w końcu jakiegoś kroku naprzód (bo przecież raz się żyje, nie?) zaprosiła Pana P. Impreza generalnie była super, ale Kfiatushek i Pan P. spędzili ją praktycznie osobno, zatańczyli ze sobą tylko raz, czego Kfiatushek nie mogła przeboleć obficie lejąc łzy w damskiej toalecie, ale ostatecznie stwierdziła, że co tam, z nim czy bez niego będzie się dobrze bawić na własnej Studniówce. Mijały miesiące, Kfiatushek "zapomniał" o Panu P.... do wakacji. Na wakacjach przez jakiś zwykły przypadek wszystko wróciło. Napisała mu smsa z propozycją spotkania - zwykłego spotkania, po prostu chciała z nim porozmawiać i zobaczyć jak będzie. Odpisał krótko "daj mi trochę czasu". Nie naciskała. Po dwóch tygodniach napisała znów z pytaniem czy już się zastanowił. Nigdy nie odpisał. To może banalne zdarzenie, a raczej jego brak dało Kfiatushkowi siłę do ostatecznego wyleczenia się z naiwnego uczucia do Pana P., które nie miało żadnych szans na spełnienie. Minęło kilka lat. Kfiatushek i Pan P. żyli sobie spokojnie praktycznie się nie widując, a kiedy mijali się na ulicy chłód bił z nich na kilometr. Ale obojgu było z tym dobrze. Pewnego razu, Kfiatushek siedziała w domu przy komputerze szukając czegoś na zajęcia na studiach (chyba już na 3 roku), gdy przy słoneczku gg zamrugała chmurka "nieznajomy" wysyła wiadomość. To był Pan P... Do dziś Kfiatushek zachodzi w głowę skąd on miał jej numer, ale postanowiła nie drążyć. Wiedziała, że Pan P. ma dziewczynę. Ba! nawet byli zaręczeni, dlatego tym bardziej zaskoczyło ją to, że do niej napisał. No nic... postanowiła sprawdzić do czego to prowadzi. Zachowywała się jak gdyby nigdy nic się nie stało, a gdy Pan P. powiedział "Widziałem Cię ostatnio kilka razy. Ślicznie wyglądasz". Zachowała kamienny spokój, choć tak naprawdę prawie spadła z krzesła myśląc "O co tu k* chodzi???" W końcu Pan P. zebrał się na odwagę. Powiedział, że jest mu bardzo przykro, że tak potraktował ją wtedy na Studniówce, wie że zachował się jak dupek i nie ma nic na swoje usprawiedliwienie, ale że bardzo ją za to przeprasza. Szok! Kfiatushek tez postanowiła szczerze wyznać wszystko, żeby nie było między nimi żadnych niedomówień. Powiedziała, że owszem było jej bardzo przykro, ale dzięki temu i dzięki "olaniu" jej propozycji mogła w końcu o nim zapomnieć i zrozumiała, że nic z tego nie będzie. Dała spokój, bo wiedziała, że nie można robić nic na siłę. Pan P. przyznał się, że wtedy w te pamiętne wakacje tak naprawdę wcale jej nie "olał". Kochał ją wtedy równie mocno jak ona jego (Kfiatushek tym razem naprawdę zaliczyła pad pod stół :P ), ale mocno w tym czasie imprezował, wpadł w dość średnie towarzystwo i dla jej dobra wolał przełknąć to uczucie, bo (uwaga cytuję) "nie chciał jej w to wciągać i zmarnować jej życia". No po takim występie nie mogła mu tego nie wybaczyć. A później zadała jeszcze dwa pytania:
Kfiatushek: - "P... wiesz o tym, że to ja wtedy w 8 klasie wysłałam Ci tą kartkę, prawda?"
Pan P. - "Pewnie, że wiem :D Wiedziałem od samego początku, ale nie chciałem Cię dłużej męczyć"
Kfiatushek - "A co by było, gdybym wtedy się przyznała...?"
Pan P. - "Hmm... może do tej pory ciągle bylibyśmy razem... :) "

Rozmawialiśmy jeszcze przez prawie 3 godziny, o wszystkim i o niczym ciesząc się, że wyjaśniliśmy sobie co trzeba. Może się wydawać, że to taka zwyczajna rozmowa. Ale zarówno mi, jak i Panu P. dała bardzo wiele, bo wyjaśniliśmy sobie to, wszystko co powinno zostać wyjaśnione dużo dużo wcześniej. Szczerze powiedzieliśmy sobie jak to naprawdę z nami było, przeprosiliśmy i wybaczyliśmy sobie wszystko co wydarzyło (albo nie wydarzyło) się między nami i z czystą kartą mogliśmy pójść dalej swoimi drogami, bez nurtującego pytania "co by było gdyby...", bo oboje poznaliśmy już na nie odpowiedź. Ta rozmowa pozwoliła mi ruszyć dalej nie rozpamiętując już dłużej przeszłości....... A 2 tygodnie później w moim życiu pojawił się mój kochany B. i rozpoczęła się bajka, która trwa do dziś i potrwa do końca świata i o jeden dzień dłużej. Tego jednego jestem pewna :)

34 komentarze:

  1. Jakie to romantyczne...
    Kurcze co wam się tak wszystkim zbiera na rozmyślaniu o byłych??? Jakaś plaga???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. romantyczne czy nie... ciesze sie, ze udalo nam sie wszystko wyjasnic i zamknac tamten rozdzial w naszym zyciu :)

      Usuń
    2. Co racja to racja.
      Mi były do dzisiaj na urodziny i święta zawsze przesyła życzenia... ba nawet na oba śluby wysłał. Czasami zastanawiam się o co mu chodzi. Bo odeszłam bardziej na jego życzenie w sensie, że to przez niego się rozstaliśmy, ale decyzja była moja.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. To fakt, mogło być różnie, ale Życie napisało Wam taki, a nie inny scenariusz i teraz jesteś szczęśliwa z B..
    Cieszę się natomiast, że wyjaśniliście sobie wszystko i oboje zaczęliście jak to ładnie ujęłaś - z czystą kartą.:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaluje tego, ze nasze losy potoczyly sie tak, a nie inaczej. Bo gdybysmy jednak byli razem, to mozliwe, ze nie trafilibysmy na tych, ktorych tak bardzo kochamy - R. na swoja zone, ktora urodzila im sliczna coreczke, a ja na mojego B., z ktorym chce spedzic reszte swojego zycia :) A taka czysta karta chyba obojgu byla nam potrzebna

      Usuń
  4. Piękna historia ;) Czasem się zastanawiam co by to było, gdyby pewne rzeczy wydarzyły się w moim życiu? I dochodzę do wniosku, że chyba nie chcę wiedzieć, bo obecnie jest wspaniale :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiedziec zawsze mozna, ale trzeba sie cieszyc z tego, co sie ma :)

      Usuń
  5. To ważne, żeby wiedzieć "dlaczego" i jak było naprawdę, dzięki temu łatwiej się żyje, też miałam taką sytuację dawno dawno temu ... (jeszcze przed dinozaurami) :)) Życzę Ci, żeby faktycznie z B zawsze było ZAWSZE :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda. Zawsze jest latwiej wiedziec co i dlaczego poszlo nie tak. Pozniej nie trzeba sie zastanawiac "co by bylo gdyby..." I jakos jest z tym lzej.
      Dziekuje, ja tez sobie tego zycze i wierze gleboko, ze tak wlasnie bedzie :)

      Usuń
  6. Kfiatushku... Twoja historia sporo mi dała :) Bo całkiem niedawno byłam w podobnej sytuacji :) Moi koledzy, o których pisałam kiedyś u mnie na blogu, są moimi znajomymi z czasów gimnazjum, całkiem niedawno (pół roku temu) odświeżyliśmy nasze znajomości i się okazało, że gdyby kiedyś coś tam się wydarzyło, dziś byłoby całkiem inaczej, a jakiś czas po tych naszych wyznaniach, spotkałam fascynującego mężczyznę, o którym pisałam całkiem ostatnio;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli doskonale wiesz o czym mowie :)))

      Usuń
  7. Jaka fajna historia z happy endem :) choć innym niż te filmowe. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo tak... happy end w tym przypadku jest zupelnie inny niz te filmowe :) I bardzo mnie to cieszy

      Usuń
  8. Kfiatushu- jednak patrzac na Twoja historie, nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo- poznalas swojego B. i jak napisalas bajka trwa :) A gdybys sie wtedy zaczela spotykac z tamtym, to niestety pewnie by Cie wciagnal w to nieciekawe towarzystwo...
    A co do aerobiku to troche zazdroszcze... Bo ja tez chce zaczac uprawiac jakis sport, tylko kurcze ta pogoda tutaj sprawia ze nie mam sil na zadne wyczyny sportowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, pewnie tak by sie stalo, dlatego bardzo sie ciesze, ze jednak nic z tego nie wyszlo. Bo dzieki temu Pan P. ma swoja zone i coreczke, a ja B - mojego wspanialego przyszlego meza :) I naprawde dobrze mi z tym :)
      sport pod dachem w taka pogode jest calkiem fajny, ale wiem co masz na mysli - ciezko sie zebrac gdy za oknem taka pogoda :)

      Usuń
  9. Też musiałabym się zmobilizować i zacząć chodzić na fitness czy siłownię.. ale jakoś ciężko mi to przychodzi :) Sama miałam podobną historię jaką opisałaś, pamiętaj nie ma tego złego... może jakbyś była z tym chłopakiem nie poznałabyś swojej życiowej obecnej miłości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, wiem o tym, napisalam dokladnie to samo w kilku komentarzach :)

      Usuń
  10. Jak romantycznie :) też miałam wiele różnych miłości w życiu, ale cieszę się że nic z nich nie wyszło, bo nie byłabym teraz z moim najcudowniejszym mężczyzną :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tym fitnesem to całkiem dobry pomysł. Sama bym się zapisała tak dla ruchu, bo uwielbiam tego typu ćwiczenia. Jednak ćwiczenia samotne w domu nie dają takiego Powera jak w grupie. Co do opisanej historii to chyba powtórzę resztę komentujących, że wyszło to nie tylko Tobie, ale i dla P na dobre. Ty masz B za którego wychodzisz, a P ma żonę i córeczkę. Oboje odnaleźliście swoje drugie połówki i znaleźliście swoje szczęście.

    Pozdrawiam

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, cwiczenia w grupie to zupelnie inna sprawa niz w domu. Jakos tak bardziej czlowieka motywuja :)

      Usuń
  12. Takie historie czegoś nas uczą.. Każdy z nas musi chyba przeżyć jakiś zawód, by potem przeżywać swoją własną bajkę, trwającą do końca życia ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda :) Takie historie ucza bardzo wielu rzeczy :)

      Usuń
  13. Cóź, widocznie tak miało być. Wierzę w to, że nic się nie dzieje bez powodu mimo, że czasami jakieś zdarzenie napozór wygląda niewinnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje i ja ciesze sie, ze nasze losy potoczyly sie tak, a nie inaczej :)

      Usuń
  14. Wzruszyła mnie ta historia szczerze powierdziawszy. Smutne, ale cieszę się, że mieliście okazję porozmawiać i wyjaśnić sobie parę spraw. A że każdego z Was życie wygląda "po swojemu" to jeszcze lepiej. Każde może żyć swoim, szczęśliwym życiem! Może lepiej, że Twoje życie potoczyło się takim torem? ;)

    Fajnie, że zajęcia fitness dają Ci tyle siły i motywacji! : ))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie, ze lepiej :) Nie zaluje tamtego ani troche, bo dzieki temu mam mojego B. :)

      Usuń
  15. Śliczna historia :) Najważniejsze, że wyjaśniliście sobie wszystko i dzięki temu mogliście zacząć od Nowa, bo gdyby nie to nie poznała byś Swojego Przyszłego męża :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wlasnie i to w tej calej histowii jest dla mnie najwazniejsze :)))

      Usuń
  16. Jak pięknie napisane wspomnienia! :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Jakie to dziwne, ale może dlatego, że naczytałam się Twojej opowieści. Otóż, co mi się przydarzyło po przeczytaniu tego posta - śnił mi się mój ex, z którym łączył mnie króciutki związek studencki, a o którym w ogóle nie myślę! Był to niezwykle miły i przyjemy sen:) Po obudzeniu jednak nie było tak miło - po prostu zaczęłam rozpamiętywać. I choć mam mojego M. i wiem, że jest to najlepszy mężczyzna na świecie, troszkę smutno mi za tymi czasami, które już nie wrócą, za tą wolnością, swobodą. Ale minie mi, na pewno ;)

    OdpowiedzUsuń