Wczorajszy dzień był jakiś kompletnie do bani. Trefny towar mi się trafił. Na dzień dobry pożarłam się z moim ojcem, bo jak zwykle próbował narzucać mi swoje zdanie i swoje wizje. Był w okolicy pewnego sklepu, więc poprosiłam go, żeby kupił mi lampę, którą już dawno mieliśmy zamiar kupić, a sama nie miałam jak się wyrwać. Podałam mu konkrety - nazwę, model, cenę, wystarczyło tylko iść do pani w sklepie i o nią poprosić. Owszem, pooglądał, ale i tak kupił coś zupełnie innego, "bo tamta mu się nie podobała". Tylko chyba gdzieś po drodze przeoczył fakt, że to miała być ta konkretna lampa, o którą go prosiłam, a nie to co jemu się akurat podobało, bo ta do niczego nam nie pasuje. A jak stwierdził, że kupi coś innego, to mógł chociaż zadzwonić i zapytać. Skończyło się na tym, że i tak musiałam specjalnie jechać 50km w jedna stronę, żeby ją wymienić. A on się jeszcze wielce obraził za to, że śmiałam się zdenerwować i w dodatku wymienić to, co on kupił. No bo jak w ogóle mogę mieć inne zdanie całkowicie odmienne od jego? Paranoja jakaś. Pierwszy i ostatni raz poprosiłam go o tego typu pomoc. Mam nauczkę na przyszłość, żeby takie sprawy załatwiać sama. A ojciec jak chce się obrażać jak małe dziecko, to niech się obraża. Jego sprawa. W domu co chwilę albo coś strącałam, albo sama na coś właziłam tłukąc sobie palec u nogi, rękę itp. W weekend będziemy mieli gości, więc wieczorem postanowiłam przygotować sobie biszkopt na ciasto. I co? Najpierw jeden mi całkowicie opadł i do niczego się nie nadawał, a przy wyjmowaniu drugiego z piekarnika blaszka wypadła mi z ręki razem z biszkoptem, który oczywiście się rozwalił, a ja oparzyłam sobie drugą rękę, którą ("inteligentnie") próbowałam łapać lecącą rozgrzaną blaszkę. To już całkowicie przelało moją czarę goryczy i skończyło się mega płaczem, "bo jestem beznadziejna i nic mi nie wychodzi". Teraz chce mi się już z tego wszystkiego śmiać, ale wczoraj wpadłam w czarną rozpacz. Rzuciłam wszystko i uciekłam pod prysznic, a później do łóżka, bo już nie miałam na nic siły. Szczególnie tej psychicznej. A mój kochany B. w tym czasie uratował mojego biszkopta i poskładał go w całość, o czym przekonałam się dziś rano kiedy weszłam do kuchni :) I nawet coś z niego można zrobić.
Jak ja nie lubię takich dni, kiedy NIC mi nie wychodzi, a ja sama jestem chodzącą katastrofą. Jakaś kijowa faza księżyca, czy co? W każdym razie niech już idzie ode mnie precz! Szczególnie, że nadchodzi dłuuuuuugi weekend.
Udanych nadchodzących dni Wam wszystkim życzę :)
Niech ten pech ucieka precz od Ciebie :*
OdpowiedzUsuńUdanego weekendu :)
Ja też mam czasem taki dni, że byłoby lepiej żeby z łóżka w ogóle nie wychodziła ;):)
OdpowiedzUsuń:**
Najlepiej jakoś przeczekać takie dni, i odłożyć plany na później. Życzę udanego weekendu:*
OdpowiedzUsuńOjjj też miewam takie trudne dni. Wtedy lepiej się do mnie nie zbliżać, bo jestem gotowa zabić!:) Ważne, że tamten dzień przechodzi już do historii i dziś jest już inaczej.
OdpowiedzUsuńŻyczę udanego weekendu!:)
To mnie waśnie zadziwia, jak się kogoś prosi o pomoc, to prosi się , aby ktoś zrobił tak, jakby zrobiło się samemu tzn. wtedy kiedy się daje dokładne wytyczne.
OdpowiedzUsuńA tak żadko znajduje się ktoś, kto właśnie w ten sposób pomaga... Choć moi Rodzice od jakiegoś czasu tak właśnie działają, z tym, że daleko mieszkamy, gorzej z Teściami...
Całuski!
Maciejka
rzadko miało być of course ;-)
OdpowiedzUsuńPocieszę Cię, że takie dni zdarzają się nieproporcjonalnie rzadko w porównaniu do tych dni, w których takie rzeczy się nie zdarzają ;) Taka moja pokrętna logika, ot co :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i posyłam Ci odrobinę mojego wybitnie dobrego humoru :)
Kfiatuszku takie dni wszystkim się zdarzają. To chyba dla równowagi, by lepiej docenić te dobre. Jutro będzie już lepiej. Miłego wieczoru.
OdpowiedzUsuńCiesz się, że to tylko jeden dzień ;))
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że pech już minął! ;)
Gorszy dzień na szczęście minął :* a takie wszystkim się zdarzają. Mam nadzieję, że Ciebie już pech opuścił.. :) ściskam :*
OdpowiedzUsuńGorsze dni zdarzają się każdemu. Zajrzałam przypadkiem, troszkę poczytałam i zostanę jeśli nie masz nic przeciwko:)
OdpowiedzUsuńA co do ślubu to dużo masz załatwione ja ślubuję w czerwcu 2012 a jestem z przygotowaniami daleko w czarnej dziurze:)
OdpowiedzUsuńOch widzisz Kochana, tak to już jest. Są takie dni, kiedy nic nie wychodzi. Ja w czwartek chciałam tylko podjechać do biblioteki oddać książkę, zrobić ksero tekstów na następne zajęcia i nawet do biblioteki nie dojechałam, bo ja i Mąż mieliśmy wypadek samochodowy... Później to już wszystkie problemy posypały się na nas... A mieliśmy podjechać tylko do biblioteki...
OdpowiedzUsuńChyba kazdy ma takie dni... najwazniejsze jest ze po takich dniach zawsze jest nowe lepsze jutro :) Buziaki
OdpowiedzUsuńDziekuje wszystkim za pozytywne fluidy :) Jest juz zdecydowanie lepiej :)
OdpowiedzUsuńcytrynowaona --> witam i zapraszam czesciej :)
OdpowiedzUsuńOj niestety każdemu zdarzają się takie paskudnie dni... Ale na szczęście szybko przechodzą i mam nadzieję,że już poszły od Ciebie :)
OdpowiedzUsuńA co do taty... cóż rodzice czasem bywają ciężcy :) Ale to nasi rodzice i kochamy ich mimo to, nie? :)
Ja wczoraj tak wszystko rozrabiałam, chwila i bym się pożarła z Mamą... Na nic się nie przydałam :)
OdpowiedzUsuńA co do Taty... Mój też ma czasami takie jazdy...