Bardzo lubię ten czas w roku, tak przed Bożym Narodzeniem, jak i przed Wielkanocą. Powietrze tak pięknie pachnie przygotowaniami i ten zapach jest jedyny w swoim rodzaju. Przed Bożym Narodzeniem choinka, pierniki, pomarańcze i bigos, a teraz przed Wielkanocą babki drożdżowe, hiacynty i biała kiełbaska. Mmmm uwielbiam. W sumie u nas w tym roku za wiele w święta nie będzie się działo, bo w oba dni i tak będziemy poza domem, więc nawet nic nie gotuję. Mężu coś mi miauczał, że zjadłby mojego sernika (ot taka "subtelna" aluzja :P), to się zlituję i szybko mu ten sernik zakręcę. Mam taki przepis od Mamy. Mało roboty, a efekt powalający i jakoś tak fajnie mi wychodzi, że zawsze wszystkim bardzo smakuje i znika w mgnieniu oka. Mama robi z tego samego przepisu, a wychodzi całkiem inny. Wczoraj umyłam swoją połowę okien dostępnych z podłogi, dziś Mężu ma ogarnąć te, do których trzeba się wspinać, wieczorem powiesimy firanki na dole i praktycznie po robocie. Zostanie tylko posprzątać w sobotę. W piątek obiecałam Juniorowi wagary od przedszkola i będziemy robić pisanki. W sobotę przed południem pójdziemy z koszyczkiem i będziemy gotowi na świętowanie.
W zeszłym tygodniu Mężu marnotrawny powrócił z drugiego końca świata na łono rodziny. Powiem Wam, że dwutygodniowa delegacja dała nam obojgu w kość. Mężowi psychicznie, bo tęsknił, a mi dodatkowo jeszcze fizycznie, bo wszystko było tylko i wyłącznie na mojej głowie. Nic takiego, ale w 7. miesiącu ciąży ogarnianie choćby pieca w kotłowni, szalonego psa i Juniora jest nieco utrudnione :P Nie było źle, broń Boże nie narzekam i nie mam zamiaru żalić się jaka to ja biedna jestem :P Miałam w planie wziąć się za nową książkę, ale nie dałam rady, bo wieczorami padałam zazwyczaj razem z Juniorem. Jak Mężu wrócił działałam jeszcze na podwyższonych obrotach, ot siła przyzwyczajenia, ale po dwóch dniach czułam się jak króliczek Duracell, któremu ktoś bez żadnego ostrzeżenia wyjął baterie. I tak przez kilka dni. Na szczęście wróciłam już do normalności :P
Po świętach planujemy wybrać się na zakupy dla Mniejszej, która od tej pory na potrzeby bloga będzie nazywana Lusią. Nie ma to nic wspólnego z jej imieniem, po prostu kiedyś w jakiejś książce bohaterka była Lusią i tak mi się jakoś dziś przypomniało i wpadło w ucho. Więc będzie Junior i Lusia :) W każdym razie planujemy wreszcie zakupy. Nie powiem, uległam już pokusie i kilka dziewczęcych ubranek kupiłam, no nie mogłam się oprzeć, bo były takie słodkie, że nie mogłam przejść obok obojętnie :P. Teraz zostały do kupienia takie rzeczy jak butelki, smoczek, kilka bodziaków, kosmetyki i tego typu rzeczy. Lista zrobiona, czeka na realizację. A za kilka tygodni zacznie się wielkie pranie, prasowanie i pakowanie torby do szpitala. Bo to już ostatnia prosta, 31 tydzień już trwa. Nie wiem kiedy to zleciało :)
Tymczasem uciekam na herbatkę.
Też lubię ten czas przygotowań :D
OdpowiedzUsuńPoczątkowo podchodziłam do nich z dużym dystansem, bo zwyczajnie się bałam zakupów, żeby nie zapeszyc, ale chyba i włączył mi się syndrom wicia gniazda 😜
UsuńUdanych zakupów ;)
OdpowiedzUsuńPoproszę przepis na ten serniczek... Mniam mniam.
Dzięki.
UsuńW wolnej chwili się podzielę
Super ;)
UsuńZakręciłem się i skomentowałam ten post, ale pod poprzednia notką ;))))
OdpowiedzUsuńSpoko spoko, wiadomo o co chodzi ��
OdpowiedzUsuńZapowiadaja Wam sie, spokojne Swieta, bez latania z wywieszonym jezorem i stania przy garach do polnocy. Fajnie! ;)
OdpowiedzUsuńJuz 31 tydzien! No zlecialo niesamowicie szybko!
O tak tym razem nam się udało
UsuńNooo, 31 tydzień... też nie wiem kiedy to minęło...
A ja wpadam po dluuugiej przerwie i ..... tez poproszę o przepis na sernik.... od dłuższego czasu jestem na ciągłym sernikowym głodzie ;)
OdpowiedzUsuńA jak będzie miała na imię Lusia? :)
No w końcu ��
UsuńNie ma sprawy, podesle na priv razem z imieniem ��