W nocy z piątku na sobotę wyjeżdżamy na urlop. W KOŃCU!
Oznacza to, że nie liczać dzisiejszego dnia, jeszcze tylko raz pójdę do pracy.
Ale... oznacza to też, że zostały mi dwa popołudnia i wieczory na kwestie
logistyczne związane z wyjazdem, a rzeczy do zrobienia jest całe mnóstwo albo i
więcej i powiem szczerze, że zaczyna mnie to troche przerażać. Lista rzeczy do
zabrania zrobiona. Pozostaje tylko odhaczać pozycje. Tylko albo aż, bo boję
się, że o czymś zapomnę, a co chwilę przychodzą mi do głowy rzeczy, których tam
nie dopisałam. Mężu już zaczyna mnie stopować, że samochód, mimo ze jest duży,
nie jest z gumy i jak tak dalej pójdzie to się nie zmieścimy. Trudno, jak
czegoś zapomnimy kupi się na miejscu. W kompletną dzicz przecież nie jedziemy J
Jedno pranie już schnie, drugie czeka w kolejsce na
włączenie dzis po południu, wieczorem końcowe prasowanie, muszę jeszcze jako
tako ogarnąć dom przed wyjazdem, bo nakurzyło się niemiłosiernie, trzeba
opróżnić lodówkę, a szczególnie zrobić coś z ogórkami, których mamy już całą
szufladę. Jeśli wystarczy mi czasu postaram się wrzucić je dziś do słoików, a
co się nie zmieści zabierzemy ze sobą do kanapek. Juniora trzeba jutro
maksymalnie zmęczyć, żeby twardo spał nam w drodze, bo inaczej nie wyobrażam
sobie tej drogi J
Kurcze, wyjazd na urlop z małym dzieckiem to prawdziwe wyzwanie logistyczne,
naprawdę J
Ale mimo to bardzo się niego cieszę J
No... a oprócz mojego przedwyjazdowego szaleństwa nic nowego
się nie dzieje. Junior rośnie i każdego dnia widzę jak się rozwija, jak
wszystko rozumie, jak potrafi pokazać o co mu chodzi, jak coraz więcej mówi. I
tylko gdzieś tam głęboko tli się taka malutka iskierka żalu, że czas tak szybko
mija. Za szybko jak dla mnie.
Myślę, że nie dam rady więcej napisać przed wyjazdem,
dlatego trzymajcie się ciepło i nie zapominajcie o nas. Wrócę za jakieś 2
tygodnie z pourlopową relacją. A tymczasem wracam do roboty, bo czas goni J