czwartek, 26 czerwca 2014

Wbrew pozorom nie o pogodzie

Mówcie co chcecie, ale pogoda za oknem jest naprawdę pokopana. Pod koniej maja grzało niesamowicie (jak dla nas aż za bardzo), a teraz cały czerwiec jakiś taki dziwny jest. Niby słońce świeci, a jak już się wyjdzie na zewnątrz, temperatura szaleje - w słońcu za ciepło, w cieniu za zimno. Człowiek nie wie jak samego siebie ubrać, a co dopiero dziecko. Przy takiej pogodzie nigdy nie wiem czy jest mu ok. Póki nie marudzi i nie jest zmarznięty/spocony zakładam, że tak :)
No ale nie o pogodzie miało dziś być...
Któryś raz z kolei zaczynam ten temat, ale coś nie mogę napisać tego co chcę w taki sposób, żeby trzymało się kupy i żeby wiadomo było o co chodzi. Nie wiem czy i tym razem mi się uda, ale spróbuję.
Znacie taki typ człowieka - specjalista od wszystkiego, wszechwiedzący w każdej dziedzinie, zawsze mający odmienne zdanie od mówiącego, a jak ktoś ośmieli się mieć inne zdanie od niego, a co gorsza głośno je wyrazić (czy tylko ja tu widzę paradoks?), momentalnie trafia na jego czarną listę. I 'osobnik" się obraża. Potencjalnie na zawsze. Potencjalnie, bo nigdy nie wiadomo co mu do głowy strzeli. Mamy takiego "osobnika" w rodzinie (nie, nie chodzi o moją teściową :P), a na jego czarną listę co chwila trafia ktoś nowy i w ten sposób konkakt z nim utrzymuje coraz mniej osób, a i one bardziej z obowiązku niż z własnej woli. W tej chwili została ich naprawdę garstka. Generalnie jego zachowanie mi totalnie zwisa dopóki nie dotyczy nas, ale zauważyłam, że powoli i do nas zaczyna się przypinać, kiedy się spotykamy. A to, że Mężu jest taki czy siaki, że robi coś tak, a nie inaczej, a to, że ja coś robię, mówię, w ogóle żyję nie tak jak on to sobie wyobraża. Jeśli my mówimy, że coś jest białe, dla niego jest czarne, nie ważne czy ma rację, czy nie ma... dla zasady zdanie ma odwrotne. Sam krytykuje dosłownie wszystko, ale krytyki przyjąć nie potrafi. Co gorsza, nie potrafi powiedzieć tego wprost - po prostu się obraża, a tyłki obrabia nam za plecami, na szczęście do osoby, która uczciwie nam o tym mówi, żebyśmy wiedzieli jak jest. Póki co podchodzę do tego spokojnie, ale ja spokojna jestem do czasu. Jak mi ktoś zalezie za skórę, potrafię ukąsić i to boleśnie. Nie trawię tego typu ludzi. Ja naprawdę szanuję zdanie innych i uważam, że każdy ma do niego pełne prawo, ale nie cierpię tej obłudy, kiedy ktoś udaje przyjaciela, a naprawdę jest wredną żmiją. Na razie robię dobrą minę do złej gry, ale czuję, że niebawem wybuchnę. A wtedy towarzystwo "osobnika" znów się zmniejszy... Przykre to jest, ale cóż... czasem bywa i tak.

Nie wiem czy to, co napisałam trzyma się kupy i czy oddaje to, co chciałam, ale lepiej nie potrafię tego napisać :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dzień Taty po raz pierwszy... Dzień Mamy też :)

Dziś po raz pierwszy świętujemy Dzień Taty :) Po raz pierwszy oficjalnie, bo rok temu Tatuś dostał buziaka od Synka przez brzuszek, choć wtedy jeszcze z lekką dozą nieśmiałości, bo wiadomo, żeby nie zapeszać... :) Z tej dzisiejszej okazji Tatuś dostał mnóstwo mokrych buziaków i został ugryziony w nos dwiema jedynkami (podobno przez przypadek :P). Po powrocie z pracy zabrał Synka na męski spacer, a mamusia tym sposobem miała 1,5 godzinki dla siebie, które poświęciła na totalnie nicnierobienie :P a co!, czasem się człowiekowi należy, no nie? pomalowałam sobie paznokcie, wypiłam sobie herbatkę na tarasie i delektowałam się chwilą... ale po godzinie stwierdziłam, że dziwnie i pusto mi bez nich w domu i kątem oka zerkałam czy już idą, i nie ukrywam, że ucieszyłam się, kiedy wrócili :) Teraz Mężu usypia Juniora na górze, a ja robię za ewentualne posiłki cyckowe w razie potrzeby. Póki co piszę i nasłuchuję czy chłopaki będą mnie wzywać.
Swoje majowe święto też uważam za wyjątkowe. Wyjątkowe, bo również pierwsze :) dostałam od Misia własnoręcznie narysowaną laurkę w stylu wesołej ekspresji autora - dla mnie najpiękniejszy rysunek na świecie (Mężu mówił, że namęczyli się trochę zanim załapali co się z czym je) oraz bukiet kwiatów z łąki niedaleko naszego Gniazdka. Wieczorem Synuś zafundował mamusi możliwość delektowania się cieplutką kąpielą przy świecach w ramach domowego SPA :)
Kurcze, aż trudno uwierzyć, że do tej pory tylko składaliśmy życzenia swoim rodzicom, a teraz sami świętujemy te dni. I jest to naprawdę piękne :)

A co u nas po weekendzie? Całkiem fajnie było. Brak planów jak najbardziej był wskazany, bo dni w sumie same się zapełniły. W czwartek poszliśmy na procesję, którą Junior dzielnie przejechał w wózku zwisając przez poręcz i podziwiając kwiaty na ulicy :P Po południu wpadli dziadkowie i zrobiliśmy sobie małego grilla. W piątek spontaniczny telefon od znajomych i razem z nimi i ich dziećmi (dwie dziewczynki lat 1 i 3) wybraliśmy się do zoo. Ludzie - wieki tam nie byłam! W sumie my dorośli byliśmy chyba pod większym wrażeniem niż dzieci, które padły w wózkach w połowie zwiedzania :P Obiecaliśmy sobie, że w tym roku obowiązkowo jedziemy jeszcze raz. Przejście całej trasy zajęło nam 5 (!) godzin, a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego. Naprawdę warto było. W sobotę w sumie nie robiliśmy nic, wypoczywaliśmy po dniu poprzednim, a w niedzielę zostałam Matką Chrzestną małego Julka :) I tym sposobem mamy z Mężem trójkę chrześniaków. W sumie mam nadzieję, że dojdzie jeszcze max jedno (bo pewnie Mężu będzie kiedyś chrzestnym u swojej siostry), bo jak później zaczną się komunie i wesela, to normalnie zbankrutujemy jak nic :P a patrząc na trendy komunijne chyba trzeba zacząć już odkładać (choć my nie z tych, co to quady dzieciom kupują na komunie...). Wracając do chrztu Julka to było naprawdę sympatycznie - mały wiejski kościółek, dziecko na honorowym miejscu i msza dedykowana spacjalnie jemu. Naprawdę nam się podobało. Kiedy po wszystkim Julek padł zmęczony wrażeniami, pałeczkę przejął nasz Junior i został gwiazdą i maskotką wieczoru :) był mega grzeczny i wesoły, a jak ktoś włączył mu muzykę, to mało nie wyskoczył z rąk osobie, która go trzymała. Dumni z Niego byliśmy jak pawie :) Wróciliśmy do domu o 20, ale Junior ani myślał iść spać i przedłużył sobie imprezę w domu. Tak się rozbawił, że wygłupial się do 22:30, kiedy to bateryjki mu się wyczerpały. Padł i spał do rana jak suseł.


tak więc fajnie było, mam nadzieję, że u Was też :)
miłego wieczoru życzymy :)

środa, 18 czerwca 2014

Kilka słów o macierzyńskim

Pod ostatnim postem Kinia pytała o mój urlop macierzyński, jak to u nas wygląda itd. i przypomniało mi się, że w sumie nic na ten temat nie wspominałam. Otóż jak wiele działań naszego rządu nie ma mojego poparcia, tak za roczny urlop macierzyński gotowa jestem paść im do stóp. Nie wyobrażam jak miałabym zostawić 6-miesięcznego Juniora w domu z kimś innym i popylać do roboty na 8 godzin. Chyba uschłabym z tęsknoty i straciłabym w sumie chyba najważniejszy i najbardziej rozwojowy etap życia. Tak, wybrałam opcję roczną i jestem w tego powodu baardzo zadowolona. Dla mnie to bardzo ważne być z dzieckiem tak długo, jak to będzie możliwe. tak więc roczny macierzyński, dwa zaległe urlopy i do pracy wracam pod koniec stycznia. Ostatnio nawet rozmawiałam ze swoją szefową i zapewniała mnie, że moje miejsce na mnie czeka i inna opcja nie wchodzi w grę. Myśleliśmy też nad innym rozwiązaniem - tzn. możliwe, że wezmę jeszcze kilka miesięcy urlopu wychowawczego, do ukończenia przez Juniora 2 lat, a później pójdzie do żłobka. Ale to zależy od kilku aspektów, głównie finansowych, więc zobaczymy jak to się poukłada. No chyba, że znajdziemy dla Niego godną zaufania opiekunkę, to wtedy wracam do pracy. Mamy na razie 2 kandydatki, więc kto wie, kto wie... Zobaczymy, na razie cieszę się, że jeszcze pół roku wspólnego "byczenia się" przed nami i już. Następna taka okazja będzie dopiero przy drugim dziecku, a kiedy to będzie tego nie wie nikt, także korzystam ile się da ;)
A tymczasem przed nami długi weekend. Będziemy mogli w końcu nacieszyć się życiem rodzinnym jak Mężu nie pójdzie do pracy :) Na początku lipca wyjeźdża na szkolenie do Niemiec na 5 dni, więc musimy nacieszyć się nim na zapas. Na razie konkretnych planów nie mamy, choć nie, zapomniałabym - w niedzielę dorobię się chrześniaka do kompletu i będę miała ich już dwoje (chrześniaków) :) ale na pozostałe dni planów brak :)
Tak więc udanego weekendu wszystkim życzymy i odezwiemy się w poniedziałek.

piątek, 13 czerwca 2014

Gdzie byłam, kiedy mnie nie było?

A więc było tak... kiedy w styczniu pisałam ostatniego posta przed, jak się okazało, długą przerwą byliśmy w trakcie wykańczania naszego gniazdka. Przed nami był etap estetyczny, czyli malowanie, płytkowanie, podłogowanie, zakup mebli itd., a to oznaczało mnóstwo poszukiwań oraz jeżdżenia po sklepach, szukania inspiracji itp. Junior też robił się coraż większy i potrzebował coraz więcej uwagi (zresztą to tendencja rosnąca :P). W najmniej odpowiednim momencie padł nam laptop, a ponieważ wydatków mieliśmy wtedy co nie miara (jeden ważniejszy od drugiego), odpuściliśmy kupno nowego laptopa na kiedyś tam. U mnie w Firmie trwala akcja wymiany komputerów, a ponieważ jestem na urlopie macierzyńskim, po oddaniu starego komputera byłam na końcu kolejki po nowy. Dostałam go dopiero 2 tygodnie temu. Tak więc mieliśmy do dyspozycji tylko mężowy laptop i to też tylko wieczorami, kiedy wracał z pracy. Mężu wieczory spędzał w gniazdku, żeby podopieszczać szczegóły i żebyśmy mogli jak najszybciej się przenieść. W natłoku zajęć jakoś na pisanie bloga już nie starczyło czasu. Tydzień przed świętami wielkanocnymi przeprowadziliśmy się do Gniazdka i w końcu jesteśmy u siebie. Sporo czasu zajęło nam zadomowienie się, musieliśmy zorganizować sobie neta (i poczekać na koniec umowy mężowej komórki, żeby wziąc go na korzystniejszych warunkach) więc przez pewien czas byliśmy odcięci od neta w ogóle :) Teraz jak już jest ciepło Juniora i mnie w ciągu dnia więcej nie ma niż jesteśmy, bo spacerujemy i łykamy świeże powietrze ile się da :)
No ale w końcu wszystko wróciło do normalności, koniec urządzania się, koniec jeżdżenia po sklepach, mam swój służbowy komputer, mamy internet, więc teraz i czas na pisanie się znajdzie :) No... to tak w skrócie :)
A co u nas? Fajnie :) W końcu jesteśmy u siebie, wcześniej niby też byliśmy, ale mieszkaliśmy w mieszkaniu rodziców, niby sami, ale ciągle nie u siebie. Teraz to już zupełnie inna bajka :) Fajnie jest rano zjeść śniadanie na tarasie i w ogóle to całkiem coś innego niż blok. No i Junior jest zachwycony, głównie schodami, na których mógłby siedzieć pół dnia, na razie u nas na rękach, ale jednak :)
No właśnie... Junior :) Przez ten czas zmienił się BARDZO. Przede wszystkim nie jest już takim maleństwem, tylko małym chłopczykiem. Jutro kończy 8 miesięcy! Kiedy to zleciało? Nie mam pojęcia. Jest coraz bardziej samodzielny, od ponad 2 miesięcy sam siedzi, wcina obiadki (jest koneserem ziemniaków :) gdyby mogł, jadłby je codziennie :P) jest strasznie wesoły, grzeczny i baaardzo przystojny ;) Ma na razie 2 ząbki i wygląda jak słodki króliczek :) do tego jasno brązowe włoski i niebieskie oczka :) Waży 9 kg i ma 76cm wzrostu. Kawał chłopa :) no i kilka dni temu odkrył, że nóżki służą nie tylko do kopania i wierzgania, ale przy odrobinie wysiłku można na nich stanąć. Potrafi już chwile ustać sam (!) trzymając się np. oparcia kanapy. Mój mały duży chłopczyk :)
No i tak to u nas jest  ;) sporo jeszcze zostało do opisania, ale wszystko po kolei :)

Także moi drodzy, jeszcze raz BARDZO BARDZO BARDZO przepraszam na tak długie milczenie, ale po części to nie było zależne ode mnie (choć w dużej mierze na pewno tak). Zaglądajcie do mnie mimo wszystko :) No i jeszcze prośba - jeśli w międzyczasie ktoś zablokował bloga (a na kilka blogach to zauważyłam), będę bardzo wdzięczna za zaproszenie :) I postaram się pisać już na bieżąco :)

p.s. Jak mi tego brakowało... :))))

Powracam

Trochę mnie tu nie było, nawet BARDZO trochę, ale w końcu udało się dotrzeć do tego miejsca, teraz trzeba trochę je odkurzyć, omieść pajęczyny i pisać dalej. Dużo się działo kiedy mnie nie było dlatego postaram się wytłumaczyć w następnej notce gdzie byłam, kiedy mnie nie było. W każdym razie wiedzcie, że jestem i już zostaję :)