piątek, 30 września 2011

W kwestii pracy

Jakiś czas temu byliśmy na imprezie u znajomych. Była to ich parapetówka, zaprosili sporo znajomych, zarówno "prywatnych", jak i osoby z pracy, z którymi bardzo dobrze się dogadują. Był tam między innymi szef mojej koleżanki. Miałam okazję z nim porozmawiać i od słowa do słowa dowiedział się gdzie pracuję i na jakim stanowisku. Stwierdził, że to bardzo dobrze się składa, bo za kilka miesięcy będą otwierać nowy oddział swojej firmy bardzo blisko miejsca, w którym ja pracuję teraz i będą potrzebować osób między innymi na podobne stanowisko, jakie ja zajmuję teraz, z tym że stojące "wyżej w hierarchii firmowej i na pewno lepiej płatne" (to słowa tego szefa). Powiedział, że gdybym miała ochotę dołączyć do ich zespołu, to on bardzo chętnie mnie zatrudni. Powiem szczerze, że wtedy zarówno B., jak i ja patrzyliśmy na to z przymrużeniem oka, bo wiadomo jak to jest z ofertami pracy składanymi ot tak sobie - ktoś coś chlapnie, a później okazuje się, że nie mówił tego poważnie, ale kilka dni temu zadzwoniła do mnie koleżanka, u której odbywała się tamta impreza i powiedziała, że jej szef pytał czy zastanowiłam się nad jego propozycją pracy i powiedział, że jest ona nadal aktualna. B. i ja długo się nad tym zastanawialiśmy w domu, dokładnie rozważaliśmy wszystkie "za" i "przeciw" i jednak tych "za" wyszło nam zdecydowanie więcej. I stwierdziliśmy, że nie zaszkodzi sprobować, bo druga taka okazja może się nie powtórzyć. Najważniejsze jest to, że nie szłabym tam w ciemno. Mam w tej firmie kilkoro dobrych znajomych, wiem na jakiej zasadzie ta firma działa, znam jej specyfikę, więc to już coś na początek. Ogólnie firma jest podobna do tej, w której pracuję teraz. Też jest to światowy koncern i marka rozpoznawalna praktycznie wszędzie. Wiadomo, nigdzie nie jest idealnie, ale z tego co mi wiadomo, tam przynajmniej traktują pracowników z szacunkiem i nie składają czczych obietnich, nie rzucają słów na wiatr i liczą się z pracownikami, a to jest naprawdę bardzo ważne. Miałam okazję porównać politykę mojej obecnej firmy i tamtej drugiej w czasie kryzysu w 2008 i 2009 i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że są nieporównywalne.
Nie powiem, że źle mi tutaj, gdzie jestem, ale wydaje mi się, że nadszedł czas na zmianę. Jest to praktycznie moja pierwsza praca (nie licząc praktyk na studiach i stażu) i po 5 latach mam ochotę spróbować czegoś nowego. Tutaj niestety nie mam już żadnej możliwości rozwoju czy awansu, a tam jest ich sporo. Poza tym fajnie jest budować coś od podstaw :)

Na razie nikomu nic nie mówię, bo wiadomo... różnie w życiu bywa. Ale jeżeli nic się nie zmieni, to za kilka miesięcy (najpóźniej wiosną) zacznę nową pracę. I jakos napełnia mnie to sporym optymizmem :)

Co do sukni, to powiem tylko, że było SUPER i mam jedną zdecydowaną faworytkę. Na razie więcej nie powiem, bo jutro jadę tam jeszcze raz zobaczyć nową kolekcję i wtedy opowiem już hurtem :)

Tymczasem udanego weekendu wszystkim życzę!

P.S. Przy takiej pogodzie weekend musi być udany :) Powietrze pięknie pachnie jesienią... jest tak pięknie :)))

piątek, 23 września 2011

przed weekendem

Kurcze, ostatnio na nic nie mam czasu. Rano do pracy, tam zapierdziel na maksa, bo ostatnio co chwile coś wyskakuje, a to jakiś raporcik, a to pilne zamówienia i takie tam sru tu tu tu. W każdym razie o godz. 16:00 jestem wypompowana na maksa. Popołudniami trzeba co nieco w domu ogarnąć, coś ugotować, zjeść obiadek, odpocząć. Poza tym 2 razy w tygodniu aerobik, ostatnio co chwilę gdzieś jeździmy, podpisujemy umowy związane ze ślubem, wpłacamy zaliczki, niedługo nauki przedmałżeńskie. Jednym słowem młyn. Na szczęście mój Mężczyzna dzielnie mi we wszystkim pomaga i na 4 ręce wszystko idzie sprawniej. Jesień widać już u nas pełną gębą. Najgorsze dla mnie jest to, że każdego dnia nie mam zielonego pojęcia co na siebie ubrać. Poranki są chłodne, a po południu jest całkiem ciepło. Niby do pracy mamy niedaleko, jeździmy do niej samochodem, więc w sumie nie trzeba się nie wiadomo jak ciepło ubierać. Ale ponieważ zmarzluch się ze mnie zrobił, to opatulam się cienkim szaliczkiem, zakładam bluzeczkę, sweterek... a po pracy się w tym gotuję. I jak tu dogodzić kobiecie? :P

Obejrzałam ostatnio dwa cudne filmy. Pierwszy to "Bez mojej zgody" na podstawie książki Jodi Picoult. Wersja filmowa trochę różni się od tej książkowej, jest też inne zakończenie i jak w większości przypadków uważam, że książka była lepsza, bo było w niej więcej szczegółów. Wiadomo, nie wszystko da się zmieścić w 90 minutowym filmie, więc co nieco trzeba było pominąć, ale i tak film zrobił na mnie piorunujące wrażenie. I w sumie choć na początku człowiek myśli sobie, że w życiu by nie postąpił tak jak ta matka z filmu, to pod koniec jednak dociera do nas, że to nie takie proste, jak początkowo mogłoby się wydawać. Moim zdaniem warto go obejrzeć.
A drugi film to "Miasto Aniołów" :) był ostatnio na TVN7. Pamiętam, że kiedyś dawno temu dużo słyszałam na temat tego filmu i pierwszy raz obejrzałam go z kuzynką, kiedy obie byłyśmy jeszcze w liceum. Może jest trochę przesłodzony, może naciągany, ale uwielbiam go. I tak jak wtedy, za pierwszym razem, tak i teraz zużywam tony chusteczek, gdy go oglądam :)

Ten weekend zapowiada się całkiem ciekawie. Jutro rano wielka wyprawa do salonu ślubnego (ciekawe jak będzie), może przy okazji jakieś jesienne zakupy, a na wieczór jesteśmy umówieni ze znajomymi, których baaaaaaaaaaaardzo długo nie widzieliśmy. Przez ostatnie 2 lata byli w Holandii, a ponieważ firma, w której pracował nasz kolega otwiera swój oddział niedaleko od nas, został do niej oddelegowany i oboje z żoną mogli spokojnie wrócić do domu nie martwiąc się o pracę. Fajnie, że w końcu się zobaczymy, bo jednak maile i telefony to nie to samo. Przyda nam się taki sobotni relaks przy grillu. Kto wie, być może ostatni w tym sezonie.

Udanego weekendu :)

czwartek, 15 września 2011

Na sportowo

Zapomniałam opowiedzieć Wam o mojej przygodzie z zajęciami fitness :) Jakiś czas temu wspominałam, że zamierzam zapisać się na takie zajęcia i tak też zrobiłam ostatniego dnia sierpnia :) Na zajęcia chodzę 2 razy w tygodniu - w poniedziałki i środy. Dla większej motywacji zabrałam ze sobą mamę :) Będzie pilnować, żebym uczciwie ćwiczyła, a i sama poprawi swoją kondycję. Mama wymiata  na zajęciach, że hej :) Póki co obie jesteśmy bardzo zadowolone. Od pierwszych zajęć minęły już ponad 2 tygodnie, a zapału do ćwiczeń nam nie ubyło. W pierwszy dzień byłyśmy przerażone tym, co nas czeka, bo rozgrzewka w wykonaniu naszej prowadzącej (dziewczyna jest mniej więcej w moim wieku, jest bardzo sympatyczna, ale nieźle daje nam w kość ! ) była po prostu zabójcza. Po 20 minutach miałam ochotę paść na podłogę i nie wstawać do przyszłego roku. Na szczęście z każdymi kolejnymi zajęciami jest coraz lepiej i już dajemy radę. A taki pozytywny wysiłek daje mi takiego kopa i zastrzyk energii, że odprowadzam mamę do domu, wracam do nas i mam tyle energii, że B. śmieje się ze mnie, że wracam chyba na jakimś speedzie, bo co chwilę mam ochotę coś robić :P a najlepiej poszłabym jeszcze pobiegać :) I mogę śmiało stwierdzić, że Przynajmniej teraz tak jest, bo w pierwszy dzień ledwo przeszłam przez próg mieszkania, a moje ciało odmówiło dalszej współpracy i B. musiał mnie holować :P W każdym razie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest po prostu SUPER!!! :) I  żałuję, że zapisałam się na zajęcia dopiero teraz.

A teraz tak z innej beczki. Zakochałam się... :) W sukni ślubnej rzecz jasna :) Zupełnie przypadkiem na stronie salonu, do którego chcę się wybrać w pierwszej kolejności, trafiłam na przecudną suknię, no po prostu suknia marzeń! Właśnie o coś takiego mi chodziło od samego początku. Jest piękna, skromna, ale elegancka, lekka, zwiewna, prosta, ale nie za prosta, z delikatnymi ozdobami, które podkreślają jej krój i ślicznie mienią się w świetle. No po prostu bajka. Spodobała mi się do tego stopnia, że od razu gdy ją zobaczyłam zadzwoniłam do salonu i umówiłam się na wizytę :) I tym oto sposobem przełamałam się i w następną sobotę wyruszam na łowy. Ciekawe jak będzie na mnie wyglądać. Śmiałabym się, gdyby okazała się TĄ suknią... Choć oczywiście nie zaszkodzi poprzymierzać dziesiątek innych modeli. Trzeba korzystać z okazji :)

A tak poza tym czas płynie do przodu bardzo szybko, szczególnie widzę to po dniach ubywających na suwaczku. I bardzo mnie to cieszy :)

poniedziałek, 12 września 2011

to były czasy... :)

W piątek po południu postanowiliśmy z B. wyskoczyć do znajomych, z którymi dość dawno się nie widzieliśmy. Wieczór upłynął nam bardzo miło i wesoło, ale ja nie o tym chciałam napisać :) Przed wyjazdem, B. pojechał na chwilkę do teściowej podrzucić jej pewne dokumenty, a ja jeszcze się szykowałam w domu. Kiedy byłam już gotowa, usiadłam przy oknie w pokoju i czekałam na B. Na naszym osiedlu, za naszym blokiem jest ogromna przestrzeń - mnóstwo trawy i plac zabaw na środku. Biegały tam sobie 4 dziewczynki, na oko 6-7 letnie. Miały ze sobą małe piłeczki, a ich zabawa poleała na tym, że 2 dziewczynki rzucały te piłki przed siebie, a pozostałe dwie SZCZEKAJĄC biegły za nimi :) Jednym słowem bawiły się w pieski i ich "panie". Roześmiałam się na ten widok, bo przypomniały mi się moje zabawy z dzieciństwa na tym podwórku :)

Wprowadziliśmy się z rodzicami na nasze osiedle kiedy miałam 7 lat. Okolica nie była jeszcze zagospodarowana, bo to było całkiem nowe osiedle. Po części przypominało to z seriali "Alternatywy 4", ale jest trochę mniejsze i złożone z niższych budynków. Tak więc pola do popisuw dziecięcych zabawach było mnóstwo :)
Gra w dwa ognie na środku ulicy (w drużynach jeden blok kontra drugi), jazda na rolkach również środkiem ulicy, ślizgawki w zimie były oczywiście na porządku dziennym.
Ku przerażeniu wszystkich rodziców, obowiązkowym punktem każdego dnia była wyprawa na wielkie góry ziemi, która z czasem porosła krzakami. Bawiliśmy się tam w podchody, w jakieś tajne misje, polegające na śledzeniu i podsłuchiwaniu innych grup dzieciaków itp. Krążyła też historia, że kiedyś ta ziemia się osunęła i przysypała jakieś dziecko, więc rodzice nas tym straszyli, ale nie robiło to na nas większego wrażenia. Jak to mówią, zakazany owoc najlepiej smakuje ;)
Inna zabawa była jeszcze lepsza :) Jako że początkowo nasze osiedle przypomniało bardziej wielki plac budowy, trzeba było z tej budowy skorzystać :) Kiedy panowie budowlańcy szli do domu, ruszaliśmy na zwiedzanie i "inspekcje" budowy :) Wędrówki po gołych betonowych korytarzach w dopiero budowanych blokach, były na porządku dziennym. Całe szczęście, że nikomu nigdy nic się nie stało. Któregoś dnia wyczailiśmy nową rozrywkę. Pod balkonami była wysypana duża kupa piachu. Więc żądni przygód blokowi wędrowcy postanowili ją wypróbować :) Wdrapaliśmy się na pierwsze piętro budynku i skakaliśmy z balkonu na ten piasek. Zabawa była boska :) Kurcze, dopiero teraz kiedy o tym myślę widzę, jacy my byliśmy głupi, bo przecież takie zabawy mogły się skończyć naprawdę nieciekawie. Ale na szczęście wszystko było dobrze :) Ach.... to były czasy... ;)
Szkoda, że teraz coraz mniej dzieci potrafi się tak bawić.

A tak trochę z innej beczki, to chciałam powiedzieć, że "zachorowałam" na dzidziusia :) Rozpływam się na widok kobiet w ciąży, każdy ciążowy brzuszek wysyła mnie do krainy fantazji, a widok Maluszków sprawia, że świruję. Mój B. też chyba powoli zaczyna do tego dojrzewać, bo czasami coś tam przebąkuje, że fajnie będzie mieć takiego Bąbla, że on z naszym dzieckiem bedzie robił to, czy tamto. Byłoby fajnie mieć już taką małą istotkę, ale starania jednak zaczniemy dopiero za rok. Stres przedślubny w ciąży raczej nie jest wskazany. A tak na spokojnie będziemy próbować już po ślubie. Żeby było po kolei :)

czwartek, 8 września 2011

nothing special

Ojoj... trochę mnie tutaj nie było. Zaniedbałam mojego bloga na całego. Zabierałam się za tą kolejną notkę już tyle razy, że nie potrafię nawet zliczyć i za każdym razem było coś nie tak. A to coś mi nagle przeszkodziło, a to musiałam zrobić coś innego, a to brakło mi weny/ tematu po napisaniu zaledwie kilku zdań, albo po prostu mi się nie chciało. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się sklecić choć kilka zdań które będą miały jakikolwiek sens :)

Do Kfiatushkowego Miasta jesień nadeszła pełną gębą. Niby liście na drzewach są jeszcze zielone, ale i tak zmianę pory roku wyraźnie czuć już w powietrzu. I dobrze, naprawdę się z tego cieszę, choć sama tak naprawdę nie wiem dlaczego. Wczoraj pierwszy raz od dawna spokojnie zasiadłam na kanapie z książką i kubkiem gorącej herbaty i od razu uderzyła mnie myśl "o... tego właśnie mi było trzeba." :)
Dzisiaj wybieram się w końcu do fryzjera. NARESZCIE, bo już naprawdę nie mogę wytrzymać z moimi wywijającymi się włosami i potrzebuję, żeby ktoś je w końcu poskromił :) Nie robiłam nic z nimi od 4 miesiecy, więc nie ma co się dziwić, że nie chcą już współpracować. Niedługo może wybiorę się też do kosmetyczki. Strasznie to lubię :) Ostatnio na stronie internetowej mojego salonu znalazłam fajne pakiety przedślubne - kilka niezbędnych zabiegów w BARDZO przystępnej cenie. Już zapisuję się na nie rękami i nogami :) Na pewno skorzystam z nich przed ślubem :)

No właśnie, jeśli chodzi o kwestie ślubne, to w zasadzie niewiele się zmieniło. W ostatnim czasie tylko wstępnie zarezerwowaliśmy samochód ślubny (zabytkowy :) ), ale ostateczną decyzję podejmiemy w przyszłym roku jak będzie wiadoma konkretna cena. Na razie mamy tylko taką orientacyjną, w miarę przystępną. Jeśli będzie za wysoka, to po prostu pojedziemy swoim samochodem albo moich rodziców i problem z głowy :) Pozostałe rzeczy, które mamy do załatwienia (umowy) zostaną dograne w najbliższym czasie. Musimy tylko umówić się na spotkania. B. na całego wpadł w wir przygotowań ślubnych. Coraz bardziej mu się to podoba, co chwilę zjawia się z nowymi pomysłami, chętnie włącza się w różnego rodzaju sprawy. No naprawdę muszę go pochwalić :) I siebie właściwie też, bo powoli dojrzewam do wyprawy po suknię ;)

O, właśnie coś mi się przypomniało i przyszedł mi do głowy pomysł na kolejną notkę. Ale to już następnym razem :)

P.S. Właśnie uświadomiłam sobie, że dzięki "głupiemu" suwaczkowi człowiek widzi jak szybko leci czas. Dopiero pokazywał 1 rok i 4 miesiące a tu już TYLKO 11 miesięcy z małym haczykiem :)