środa, 26 maja 2010

Dzień Mamy... :)

Moja mama... W dniu jej święta tak wiele mogłabym o niej powiedzieć, życzyć tak wielu rzeczy... ale na ich wyliczanie zabrakłoby mi dnia i nocy... Więc powiem krótko...
BARDZO CIĘ KOCHAM MAMUŚ... I DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚ.. :))))
A kiedyś dla swoich dzieci chciałabym być taka, jaka Ty jesteś dla mnie. Bo jesteś najlepszą mamą na świecie... :)))))))))))))

niedziela, 23 maja 2010

PMS - czyli jak Kfiatushek zamienia sie w zołzę ;)

Zawsze myślałam, że coś takiego jak PMS (Premenstrual Syndrom) omija mnie szerokim łukiem i cieszyłam się, że nie cierpię na huśtawki nastrojów i temu podobne badziewie. Jednak do czasu... Od jakiegoś roku, PMS co miesiąc (albo prawie co miesiąc) dobitnie daje o sobie znać. Niestety w najgorszy z możliwych sposobów. Z lagodnego i kochanego Kfiatushka zmieniam się w prawdziwą wredotę. Marudzę na każdym kroku, jestem rozdrażniona, płaczliwa, ciągle głodna i z wielką skłonnością do popadania w ciężką depresję :) B. Chodzi wtedy na paluszkach i 10 razy zastanawia się nad każdym zdaniem zanim je wypowie na głos, ponieważ jestem chodzącą bombą zegarową, mogącą wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie i z najmniej oczekiwanej strony. Podobnie było i w tym miesiącu, z tym że tym razem B. miał ze mnie niezły ubaw. Każda moja wkurzona mina przyprawiala go o atak śmiechu, ale w sumie troche mi to pomogło, bo w końcu i ja zaczęłam się śmiać sama z siebie. Ale B. i tak oberwał zanim dotarłam do tego etapu :)
Wkurza mnie to okropnie, bo tak naprawdę nie jestem taka zła. Serducho mam z wosku i staram się być miła i kochana, ale w takich dniach naprawdę nie jestem w stanie nic ze sobą zrobić. Na razie jedyny sposób to usiąść i przeczekać. Jeśli ktoś zna jakiś skuteczny sposób to bardzo chętnie go wypróbuję... :)))

środa, 19 maja 2010

Kto porwał Panią Wiosnę???

No dobrze, proszę przyznać się bez bicia... Co takiego zrobiliście, że Pani Wiosna uciekła? Albo kto ja porwał? A może to ja coś przeoczyłam i jest już pażdziernik albo listopad i cichaczem przyszła już jesień?
Pogoda za oknem już mnie dobija. Od tego deszczu wpadłam już w ciężką depresję... od ładnych kilku tygodni nie widziałam błękitu nieba, nie wspominając już o słońcu. Ciągle tylko te ciężke grafitowe chmurzyska. A sio!!! Idźcie sobie już... Tak mi się marzy ciepełko, słoneczko, śpiew ptaków, delikatne powiewy pachnącego rzepakiem wiatru... ale póki co o wiośnie możemy chyba zapomnieć, a zamiast śpiewu ptaków, słuchac stukania kropli deszczu o szybe. B. też mi zaczyna popadać w stan odrętwienia, wkurza się każdego ranka kiedy patrzy przez okno, a po południu marudzi, że tak już by poszedł na spacer. A ja bardzo dobrze go rozumiem. No bo ILE MOŻNA??? Już mi nawet weny do pisania brakuje.
Jedyne co mnie w tej chwili pociesza to fakt, że mieszkam z daleka od rzeki i mam pewność, że nic nas nie zaleje, bo aż serce się mi kraje, kiedy patrzę na tych wszystkich biednych ludzi, którym woda niszczy i odbiera dorobek całego życia. To jest straszny żywioł. Chyba musimy wszyscy zacząć mocno dmuchać w stronę nieba, może uda nam się wspólnie rozgonić paskudne chmurzyska i sprowadzić z powrotem wiosnę...
ffffffffuuuuuuuuuuuuu.....
Aż mi się przypomniała piosenka, której, uczyłam się w 1 klasie szkoły podstawowej.
"Słoneczko późno dzisiaj wstało,
I w takim bardzo złym humorze,
Że świecić też mu się nie chciało,
Bo mówi, że zimno na dworze.

Słoneczko nasze rozchmurz buzię,
Bo nie do twarzy Ci w tej chmurze.
Słoneczko nasze rozchmurz się,
Maszerować z Tobą będzie lżej...

Lecz gdy piosenke usłyszało,
To tak się bardzo ucieszyło,
Zza wielkiej chmury zaraz wyszło
I nam radośnie zaświeciło.

Słoneczko nasze rozchmurz buzię..."

Jeśli ją znacie, śpiewajcie razem ze mną :) Trzeba łapać się wszystkich sposobów :P

P.S. Swoją drogą to ciekawe - nie pamiętam o czym uczyłam się na ostatnim roku studiów, a pamiętam tekst piosenki z 1 klasy szkoły podstawowej :) Chyba się cofam... ;)

piątek, 7 maja 2010

Matura 2004 :)

Jak dobrze, ze dzis piatek... w pracy mamy ostatnio taki mlyn, ze kiedy rano wchodzimy do biura nie wiemy za co najpierw sie zabierac. Predko poprawy sytacji nie przewiduje, dlatego tez musze zacisnac zeby i robic swoje ze zdwojona predkoscia i przy potrojnym skupieniu, zeby gdzies przypadkiem sie po drodze nie walnac, co w tym stanie rzeczy jest wielce prawdopodobne. Oby jednak sie nie zdarzylo...
Jednak chcialam napisac dzis o czyms innym, co w tej chwili jest bardzo "na topie" :) Bardziej przyjemnym od pracy, co bardzo milo mi sie kojarzy i wspomina. Kwitnace kasztanowce i naglowki gazet przywolaly mi na mysl moja wlasna mature z jezyka polskiego :) Tak tak, dobrze widzicie... mature :) Ze wszystkich moich licealnych lat najlepiej wspominam mature :) Pamietam, ze kiedy dokladnie rok przed moim egzaminem kuzynka stwierdzila, ze matura to pikus (pan Pikus :P ) i ze jeszcze bede sie z niej smiac, mialam ochote ja zamordowac. Wydawalo mi sie to wtedy czyms tak wielkim i trudnym, traumatycznym przezyciem odciskajacym pietno na ludzkiej psychice... Jednak jak czas pokazal matura okazala sie calkiem fajna i do dzis wspominam ja z rozrzewnieneim. Mialam to szczescie zdawac mature jeszcze na starych zasadach, z czego do dzis jestem bardzo zadowolona. Kiedy nadszedl moj maturalny maj z przerazeniem obserwowalam rozwijajace sie liscie kasztanowcow i coraz bardziej peczniejace paki na drzewach. Dni mijaly nieublaganie, a ja mialam wrazenie, ze z kazda uplywajaca minuta wiedza wyparowuje mi z glowy i coraz mniej umiem. 11 maja rano trzeslam sie juz jak osika, choc mojej mamy i tak nie przebije, bo poplakala sie jak wychodzilam z domu i podobno tak bylo przez caly czas kiedy byla w pracy :P Kolezanki az wyganialy ja do domu :) O 8 rano stawilam sie przed sala gimanstyczna wraz z 2 setkami innych osob z mojego rocznika. Czekalismy z coraz bardziej narastajacym napieciem. W koncu przed 9 otworzyly sie drzwi i nastapilo losowanie numerkow. Wylosowalam numer 102 - LAWKE W OSTATNIM RZEDZIE!! :) - kiedy zdalam sobie z tego sprawe pognalam do swojego stolika jak wystrzelona z procy, co bylo dosc trudne w butach na 10cm obcasach :P O 8:55 wszyscy siedzielismy juz na swoich miejscach otworzyly sie drzwi i wszedl nie kto inny jak nasz kochany ksiadz Witek, ktory uczyl nas religii (swoja droga super facet, ktory na naszej studniowce byl gwiazda wieczoru ) :) Pomodlilismy sie, ksiadz wprost dal do zrozumienia komisji, ze ma byc dla nas laskawa i pozegnal nas zdaniem, ktore pamietam do dzis : "Jesli nie bedziecie wiedzieli co pisac, patrzcie na drzewa (za oknem rosly 3 wielkie kasztanowce). Zobaczycie, ze wroci wam natchnienie". Wybila 9:00 i odczytano nam tematy. Mialam ochote skakac z radosci, go jeden z nich byl niemal identyczny jak ten, ktory mielismy na maturze probnej "Obcy wsrod swich. Na przykladzie wybranych tekstow kultury omow problem alienacji bohaterow w czasach, w ktorych przyszlo im zyc". Napisalam wiec jeszcze raz to samo co na probnej :) W trakcie naszego pisania nauczyciele z komisji roznosili napoje. Nasza wychowawczyni podchodzila do kazdego pytajac wymownie "Herbatki??" Sprobowalby ktos odmowic :) Podczas baaardzo powolnego nalewania jej do kubka, zdazyla nas wypytac jak nam idzie, czy wiemy co pisac, co juz napisalismy, co jeszcze bedziemy pisac itd. Po czy przechodzila do kolejnego stolika :) O 14:00 minal czas, napisalam 7 stron, a punktualnie o 14:00 postawilam ostatnia kropke. Jedna z kolezanek byla w trakcie przepisywania ostatnich zdan z brudnopisu, wiec nauczyciel informatyki zaslonil ja przed komisja, zeby nie zabrali jej pracy :)
Oczywiscie wszyscy wyszli z matury bardzo zadowoleni, wszyscy z mojego rocznika wtedy zdali :) Mialam przed soba jeszcze tylko egzaminy ustne, bo z drugiego pisemnego bylam zwolniona :) Ale o tym opowiem moze nastepnym razem.
A po poludniu nasz ksiadz Witek dostal kilkadziesiat SMSow "Dziekujemy za drzewa..." :)